Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 14 grudnia 2025

''Z WCZORAJSZEGO JARMARKU w Łowiczu. '' - 1877 r.

 


Powiadali starzy złośliwie:

„trzy gęsie, dwie niewieście — zrobiły jarmark w mieście.“

Chcemy przez kurtuazję dla płci pięknej przypuszczać, że kapitolińskie bohaterki więcej miały udziału w sprawianiu jarmarcznego gwaru, aniżeli nasze szlachcianki rodu ludzkiego, pochodzące po kądzieli wprost od zacnej matrony Ewy, herbu: Ogryzek.



Nie potrzeba być ekonomistą i statystykiem, — wystarczy być Grzegorzem, lub Walkiem ze Skierniewic jeżdżącym z pochówkiem własnego inwentarza na targ — aby skonstatować, że jarmarki w czasach dzisiejszych, a mianowicie z zaprowadzeniem dróg żelaznych i łatwiejszych środków komunikacyjnych straciły wiele ze swego wpływu na ruch handlowy i w ogólnym obrocie gospodarstwa krajowego stały się np.: tym czym dawne krzesiwka z hubką w stosunku do dzisiejszych zapałek szwedzkich. 

Kalendarz i pogoda, — o to dwie jedyne przyczyny naszej wycieczki do Łowicza. Kalendarz zapowiadał jarmark świętojański, — pogoda sprzyjała, więc skombinowawszy jedno z drugim wypadła peregrynacja nad Bzurę. W rzędzie owych 55-ciu pereł i perełek guberni Warszawskiej, Łowicz nie jest wcale "Perłą Uriańską " a jeżeli nią ma być koniecznie, to już chyba z rodzaju tych „zamarłych'', co utraciły blask i wartość dawną od chwili, kiedy przestały ozdabiać infułę biskupi łowickiej.



Dzisiaj to mieścina cicha, skromna, spotulniała, nawet się nie pyszni z tych kilku zabytków, co się jakoś w gruzy jeszcze rozsypać nie chcą; tu i ówdzie pleśnią starości pokryta, podobna do staruszki pochylonej wiekiem, ogłuchłej już i niedowidzącej, a z przyzwyczajenia szukającej jeszcze towarzystwa i przyjmującej chętnie gości u siebie. Na starym rynku dwie epoki bardzo znacznie pomieszały się już z sobą. Z jednej strony kamienną koronką u szczytu wystrojona kanonia, odległe gdzieś pamiętająca czasy trzyma się, chociaż z biedą jako-tako; z drugiej na boku w smacznym stylu stanął młodszy od niej o wiele ratusz, brunatną farbą silnie przeciągnięty. Styl to zaiste smaczny, bo budynek wygląda, jakby z czekolady urobiony. Młodzik nowożytny, niestety, i odwieczna staruszka nie widzieli się dotychczas, kościół farny stanął im w drodze i przeszkodził poznaniu. Szkoda, że kościoła nie mogliśmy zwiedzić i przypatrzeć się między jego osobliwościami oryginalnemu portretowi, któregoś z członków dawnej sufragani, obdarzonemu fantazją artysty, czy wybrykiem natury — dwoma nosami i dwiema parami oczu na jednej twarzy. Ile ten wyjątkowy człowiek, jeżeli istniał rzeczywiście, widzieć i czuć w swoim czasie musiał!... W kościele ludu tłoczyło się mnóstwo, z pieśnią i modlitwą na ustach. Reszta co miejsca wewnątrz nie znalazła, przytulała się do murów kościoła, jak do łona jedynego przyjaciela i szeptała mu swoje troski, potrzeby i tajemnice duszy. Pismo powiada, że modlitwa wiernych skały przebija, więc i przez mur kościelny przeciśnie się do Boga!...

Jeżeli chodzi o wyliczenie wszystkich osobliwości miasta powiatowego oprócz cukierni, apteki, handlu win, w którym sprzedają także czapki, oryginalnych kramików z mydłem, cebulą, kantorem pism periodycznych etc. etc, — to nie wolno pominąć dwóch objawów postępu i komfortu miejskiego w postaci budek sodowych urządzających sobie konkurencję w odległości trzydziestu kroków. Dwa razy do roku miasto ożywiało się niezwyczajnie, na św. Jana i św. Mateusza. Wtedy Tkaczewem i ulicą Warszawską wzbijały się kłęby kurzu i do miasta z wszech stron wbiegały kasztanki, siwki, taranty, hulanki, ogiery, klacze, źrebce et tutti ąuanti z rodzaju jednokopytnych potomków Bucefała i bardzo dalekich kuzynów Fantaski, Thetydy, Przedświta itp.

Targ koński zapełniał się wozami, bryczkami, koczami, ruch, rejwach, gwar, chaos, koń i człowiek mieszali się z sobą w jakiś różnobarwny konglomerat. Rżenie koni i głos ludzi spływały się w dysharmonię jarmarczną podtrzymywaną trzaskaniem z bata, mlaskaniem, pogwizdywaniem i tętentem kopyt. Typowe postacie wieśniaków, faktorów, handlarzy, kupców, roiły się i przeciskały w tłumie, grupując w rodzajowe obrazki dopraszające się żywcem przeniesienia na płótno. Bywało dawniej, jarmarki w Łowiczu odbywały się wystawnie i z paradą. W mieście wrzało jak w samowarku, konie przyprowadzano jak cacka, godne choćby marmurowych żłobów magnatów , było patrzeć na co, zapalić się, rozgrzeszyć. Pieniążki kursowały szybko z rąk do rąk, interesy szły galopem, nawet konie miały weselszą minę. A każde kupno musiało być „oblane'' i to suto, czasem aż za suto. Po interesach szukano rozrywki. Podobno na czas jarmarków zjeżdżał nawet teatr i w stajni przemienionej na świątynię sztuki śpiewano opery przy fortepianie i kwartecie smyczkowym. Z tego wszystkiego pozostały dzisiaj rozerwane ogniwa, stajnie stoją jak dawniej, kwartet smyczkowy grywa ciągle jeszcze (Boże bądź miłościw uszom nieszczęśliwych słuchaczy!) może by się i klawicymbał jaki znalazł tylko najważniejszej zabrakło rzeczy, śpiewaków. Powiadają, że „bracia szlachta'' podochociwszy sobie, to i szczęścia w grze szukać tu lubiła. A bywało pono i tak, że z braku stołu do kart, zdejmowano drzwi z zawias, układano na dwóch beczkach i dalej na... kierową damę! Powiadają,— (przysięgać nie będziemy), że los figle płatał nie lada. Nieraz na jednej małej karcie zmieściła się para koni i bryczka, i wszystkie pieniądze za sprzedane siwki i słowo honoru wartości ze sto rubli. Ba! opowiadają nawet o pewnym rycerzu pikowym, co aksamitną kamizelką na ostatnią stawkę, odegrał nie tylko swoje pieniądze, ale jeszcze zabrał partnerom pół tysiąca rubelków en gettu. A wino lało się inaczej, niż dzisiaj, bywało: kiedy szaleć na jarmarku, to już bez opamiętania.

Dziś, tradycja tego zaledwie została. Bogu dzięki.

Cienkie piwo i twarde podeszwy cielęce w kształcie kotletów, odchodzą wcale nie świetnie, z „braci szlachty'' rzadki jaki okaz zjawi się z miną konesera, popatrzy na liche szkapy, nawet o cenę nie spyta, siada na bryczkę i wyjeżdża z jarmarku. Szczęścia, chyba furmani na dyszlu jeszcze próbują. Prawdę powiedziawszy, to i patrzeć nie ma na co. Wczoraj np. na całym targu jedyny ogier gniady wodził rej i za 700 rs. gotów był pójść pod cudze siodło, tylko, że ani pana nowego, ani siodła nie znalazł. Inne biedne koniska, patrzyły tak litośnie, gryząc siano bez apetytu, smutnie jakoś, melancholicznie i stały u żłobu, jakby je na stracenie przyprowadzono, nie na handel. Kilka par tłustych, pokaźnych wołów z dumną pogardą żuło swoją strawę pomiędzy tymi prostymi chudzinami, w Wysokiem niby rozumieniu o swojej sturublowej wartości. W takim towarzystwie potomków cnej Rossynanty, jasno kościstej klaczy rycerza Don-Chichotka .wół podpasły mógł być wczoraj śmiało zarozumiałym , na łowickim targu. Oparty o węgieł domu z przygasłem okiem, z jakimś uśmiechem pół ironicznym, a pół bolesnym stał stary „faktor koński'' z rękami bezczynnie schowanymi w kieszeniach; kiwał głową, cykał przez zęby, czasem ziewając czapkę z tyłu głowy na oczy podsunął, podrapał się w brodę i znowu popadał w nudę nieznaną mu lat temu dwadzieścia.

- Kein Geschäft ! Mruczał od czasu do czasu .Co te dzisiejsze jarmarki warte ?śmiechu warte!

Bywaj grodzie nad bzurski, bywaj!—nie zobaczysz nas więcej, chyba twój jarmark zostanie zmieniony na rolniczo-przemysłową wystawę prowincjonalną, co będzie miała rzeczywistą rację za sobą, jako brak postępu gospodarstwa krajowego, i na której łyse kobyły będą kompromitowały gniadego ogiera.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

''W szale pijackim zamordował żonę '' - Łowicz 1939 r.

  W mieszkaniu Gajdów przy ul. Kutnowskiej w Łowiczu odbywało się przyjęcie dla zaproszonych gości. M. inn.. na przyjęciu byli małżonkowie F...