|
Skierniewice - 1943 r. |
„Dowódco, nie mogłem strzelić do człowieka z tyłu”.
Była to pierwsza egzekucja wykonana na ulicach Skierniewic ,która odbiła się głośnym echem w całej Generalnej Guberni.
Niemiecki funkcjonariusz ,członek NSDAP, Kurt Ritter ,wyjątkowo podły człowiek ,jednym słowem kanalia ,który mawiał :
''Mein Haar wird an diesem Ort wachsen, wenn mindestens ein Mann über
fünfzehn in Skierniewice bleibt ''
{Włosy mi w tym miejscu wyrosną , jeśli w Skierniewicach pozostanie choć jeden mężczyzna powyżej piętnastego roku życia.}
|
Kurt Ritter - fot :zamieszczone ,,Rocznik Skierniewicki'' tom III |
Notatka służbowa Żołnierza Oddziału Łączności i Ochrony Sztabu - Mieczysława Skrzypka ,wówczas pracownika Arbeitsamtu:
''Werbunek polskiej siły roboczej na potrzeby hitlerowskiej gospodarki od bywał się przy pomocy łapanek organizowanych przez Rittera na wsiach w miasteczkach i dworach kolejowych. W czasie tych łapanek posługiwał się pałką sporządzoną z linki stalowej obciągniętej skórą, pałka grubości 2 cm miała rękojeść i pętlę na przegub dłoni, by przy biciu nie wypadała z ręki Niemca. Dopuszczał się rękoczynów na Polakach, kopał i bił nawet kobiety, w tym ciężarne, które interweniowały w sprawie zatrzymanych synów, braci i mężów. Szczególnie prześladował młodych mężczyzn, powyżej 15 roku życia, których chciał wysłać na roboty do Niemiec. Taka działalność doprowadziłaby do biologicznego wyniszczenia narodu polskiego.''
Arbeitsamt- Urząd Pracy w Skierniewicach mieścił się w budynku szkoły powszechnej nr 2 przy ulicy 1 Maja obejmował swym zasięgiem okręgi: Skierniewice ,Łowicz ,Sochaczew, Błonie, Grójec ,Góra Kalwaria, Warka ,Żyrardów, Grodzisk Mazowiecki, Jeżów.
|
ul.1 Maja (w tle szkoła nr.2) |
Arbeitsamt / Urząd Pracy/ miał za zadanie dostarczać tanią siłę roboczą do morderczej pracy w rolnictwie i przemyśle na terenie III Rzeszy.
W oparciu o rozkaz komendanta Obszaru Warszawskiego dotyczący likwidacji urzędników niemieckich ,szczególnie wrogo nastawionych do Polaków ,ówczesny komendant obwodu AK Skierniewice kpt. Lucjan Zieliński, na podstawie wyroku sądu podziemnego i rozkazu komendanta Obszaru Warszawskiego gen. Albina Skroczyńskiego ps. „Klimek”, będącego jednocześnie przewodniczącym sądu kapturowego przy KG AK, nakazał likwidację nadgorliwego funkcjonariusza ,urzędnika III Rzeszy - Kurta Rittera
|
Albin Skroczyński, ps. „Klimek” |
Pierwsza próba zlikwidowania szefa Arbeitsamtu w jego mieszkaniu przeprowadzona przez Edwarda Kostusiaka ,,Kostka,, i żołnierza za ''pożyczonego'', z innego oddziału AK ,nie powiodła się. Zdecydowano ,że Rittera trzeba zlikwidować na ulicy najlepiej w drodze do pracy .Kurt Ritter mieszkał przy ulicy Kościuszki ,w domu wysiedlonego por. Eugeniusza Mildego, przed wojennego oficera WP.
Następny termin wykonania wyroku wyznaczono na piątkowy ranek 25 czerwca 1943 r. Przez trzy tygodnie wywiad AK rozpracowywał jego zwyczaje, codzienną drogę do pracy oraz wyjazdy w teren. Informacje dotyczące Rittera skrupulatnie zbierali bracia Skrzypkowie Mieczysław i Tadeusz z Oddziału Łączności i Ochrony Sztabu, wywiązali się tego zadania znakomicie ,dostarczając pełnych informacji. Przez trzy tygodnie ,które pozostały do daty wykonania wyroku ,obserwację prowadził ,znający doskonale Niemca ,Wiesław Ryk ,,Andrzej,,
Dowódca - Oddziału Sabotażowo-Dywersyjnego - Jerzy Gójski ps. ''Doliwa'' do akcji wytypował czterech żołnierzy , którzy mieli obstawić różne możliwe drogi przemieszczania się Rittera. Byli to: Mieczysław Błaszczyk „Siwy”, Stefan Drążkiewicz „Murzynek”, Edward Kostusiak „Kostek” oraz
Wiesław Ryk „Andrzej”. Rozkaz dowódcy brzmiał:
„Przemieszczającego się Rittera należy przepuścić i oddać strzał z tyłu”.
Żołnierze wyznaczeni do wykonania zadania ,dzień wcześniej przeprowadzili rozpoznanie terenu, po czym ,,zamelinowali,, się wyznaczonym mieszkaniu ,gdzie była dostarczona broń .Z informacji dostarczonych przez wywiad wynikało że Ritter to były sportowiec ,zawsze uzbrojony ,trasę z domu do urzędu zwykle pokonuje pieszo .Tego dnia jednak jechał rowerem ,była godzina 7.30.
,,Andrzej,, markujący zepsucie roweru ,machnął chustką za jego plecami ,w skazując ,,zamachowcom ,,właściwą osobę i przejechał przez przejazd kolejowy .
Ritter wybrał drogę przez ul. Plantową wzdłuż torów kolejowych, którą obstawiał „Murzynek”. Jechał spokojnie ścieżką po lewej stronie torów. ''Murzynek” - przepuścił Niemca, krzyknął, by się zatrzymał i w momencie, gdy ten się odwrócił oddał celny strzał w czoło. Drugi strzał, w skroń, dla pewności, który stanowił jednocześnie umówiony wcześniej sygnał dla pozostałych kolegów z oddziału, że zadanie zostało wykonane i należy natychmiast wycofać się z zajmowanych stanowisk. Po czym sam wpada w ślepą uliczkę pomiędzy domami ,chowa pistolet za pasek ,przeskakuje parkan i o dala się biegiem w stronę miasta. W oddali słychać przejeżdżający pociąg .
Mieszkający przy Plantowej 4 ,Zdzisław Kowalski ,tak zapamiętał ranek 25 czerwca 1943 r.:
''Z okna mego domu widziałem kręcącego się na ulicy młodego człowieka .Jadłem śniadanie ,gdy usłyszałem jeden ,a następnie drugi strzał .Wskoczyłem na balkon ,zobaczyłem tego samego młodego człowieka z pistoletem w ręku ,który wybiegł zza domu pana Tkaczyka, wpadł w ślepą uliczkę pomiędzy domami ,schował pistolet za pasek i pobiegł uliczką w stronę miasta .Widziałem go jeszcze ,jak przeskakiwał parkan. Za chwilę zobaczyłem przejeżdżającego na rowerze od strony ulicy Piłsudskiego znanego mi osobiście Jerzego Gójskiego .Pojechał w stronę Kościuszki ,Ja szybko wybiegłem i udałem się do pracy w Urzędzie Skarbowym przy ulicy Gałeckiego. Według mnie miejsce wykonania egzekucji było niebezpieczne. W willi nr 2 mieszkał na górze żandarm Bremberowicz ,w głębi ślepej uliczki pod nr 6 mieszkało dwóch Niemców, a w linii prostej ,nie dalej jak 100 metrów ,była siedziba żandarmerii .''
|
ul. Józefa Piłsudskiego - Skierniewice. /Gmach NSDAP/ |
Po akcji dowódca oddziału por. Jerzy Gójski udzielił Drążkiewiczowi reprymendy...
''Stałem u siebie w domu na balkonie (przy ulicy Czystej),nie słyszałem strzałów. Chcąc sprawdzić stan faktyczny - wsiadłem na rower i pojechałem droga koło torów .Za przejazdem w odległości około 50 metrów leżał Ritter z głową dziwnie skręconą ,a na dalszym planie stali już żandarmi i kolega Kostrzewa z kryminaliki .Minąłem trupa i pojechałem dalej, wprost na tę grupę ,która rozstąpiła się ,dając mi drogę. Dziwne to, bo potem zatrzymywali każdego ,kto się na drodze pokazał. Widok Rittera z jedną dziurą w czole ,a drugą w skroni zastanowił mnie ,ponieważ instrukcję dałem wyraźną - przepuścić i strzelać z tyłu.''
...na żądanie wyjaśnień, chłopak odpowiedział krótko:
„Dowódco, nie mogłem strzelić do człowieka z tyłu”.
Dowódca wstał wówczas zza stołu, wyjął z szuflady swoją oficerską czapkę i w pozycji „na baczność” zasalutował mu w ten sposób wyrażając uznanie 18-letniemu żołnierzowi za jego tak wysokie morale.
Była to pierwsza egzekucja wykonana na ulicach Skierniewic ,która odbiła się głośnym echem w całej Generalnej Guberni. Po wojnie, w Skierniewicach, zamach na Rittera porównywany był z zamachem na Franza Kutscherę zwanego katem Warszawy.
Niemcy urządzili Ritterowi ''wspaniały'' pogrzeb .Była orkiestra ,delegacje, przemówienia. Obecni byli prawie wszyscy dygnitarze III Rzeszy z terenu oraz trochę Polaków ,zmuszonych do uczestnictwa w tej ceremonii .Nadgorliwego urzędnika, pochowano na cmentarzu ewangelickim przy ulicy Sobieskiego (obecnie skwer z pomnikiem).
Niemcy rozpoczęli śledztwo ,sprowadzono dodatkowych żandarmów ,gestapo ,przepytywano szpiclów ,nie natrafiono na ślad wykonawców wyroku. Jedną z wersji jaką podawano było że strzały padły z przejeżdżającego pociągu ,którym przewożono wojsko włoskie .
Skierniewice -po prawej, parkan ,płot cmentarza gdzie pochowano wyjątkowo podłego ,,człowieka w tle budynek istniejący do dziś.
Ostatnią akcją Stefana Janusza Drążkiewicza był odwet na volksdeutschach w okolicach Głuchowa. W niemiecki mundur przebrał się we wsi Przybyszyce. Po akcji AK-owcy mieli odcięty odwrót, cywilne ubranie wraz z kenkartą i adresem zamieszkania wpadło w ręce Niemców. Dwa dni po akcji, 20 sierpnia 1944 r. żandarmi przyszli do domu „Murzynka” przy ul. Bielańskiej 35. Nie znaleźli go, gdyż ukrył się na strychu. Opuszczali już dom, gdy granatowy policjant coś zobaczył czy usłyszał ruch i zawrócił żandarmów. Uzbrojony Drążkiewicz poddał się, ponieważ nie chciał narażać matki, gospodarzy i sąsiadów. Został przewieziony do siedziby żandarmerii przy ul. Piłsudskiego i poddany ciężkim torturom. Katowany przez kilku żandarmów nie wydał nikogo. Podczas bicia uszkodzono mu kręgosłup, w wyniku czego nie mógł stać o własnych siłach. Nie do końca pewny, czy wytrzyma dalsze nieludzkie przesłuchanie, podczas kolejnego przesłuchania leżąc już, kazał nachylić się żandarmowi, by mu coś powiedzieć, gdy ten to zrobił, Stefan napluł mu w twarz. Wściekły Niemiec wyciągnął broń i go zastrzelił. Zmasakrowane ciało Stefana Drążkiewicza zostało wywiezione do lasu Zwierzyniec i tam zakopane. Intensywne poszukiwania przez kolegów z oddziału miejsca pochówku, jeszcze tego samego roku i w następnym, nie przyniosły rezultatu. Przyjaciele z oddziału pomścili go, wykonując wkrótce wyroki śmierci na żandarmach Konigu, Kleinie i Scheterze uczestniczących w pojmaniu i torturowaniu „Murzynka”.Już miesiąc później grupa w składzie Władysław Baran „Lord”, Józef Dworzyński „Cygan” oraz Jan Osypiński „Nożyk” zastrzeliła przy Rynku jednego z nich. Następny zginął w lokalu fryzjerskim przy ul. Senatorskiej z rąk Józefa Dworzyńskiego „Cygana” i Wiesława Płońskiego „Wilczka” kuzyna Drążkiewicza. Granatowy policjant, który przyczynił się do ujęcia „Murzynka”, zginął zastrzelony przez Wiesława Ryka ps. „Andrzej” w Łowiczu, w lokalu Rady Głównej Opiekuńczej. Głównego oprawcę Stefana Drążkiewicza – żandarma Bremberowicza – sprawiedliwość dopadła w Głownie, gdzie został przeniesiony. Wszyscy oprawcy przed śmiercią usłyszeli słowa :
„To za Murzynka”
|
ul. Bielańska nr .35 - fot :zamieszczone ,,Rocznik Skierniewicki'' tom III |
|
fot :zamieszczone ,,Rocznik Skierniewicki'' tom III |
Stefan Janusz Drążkiewicz, urodził sie w Łodzi, 22 kwietnia 1925 r. Syn Juliana i Marty z Płońskich. Rodzina mieszkała przy ul. Radwańskiej 69, niedaleko dworca kolejowego Łódź Kaliska, miejscu pracy ojca ,który był w tym czasie maszynistą kolejowym, a matka nauczycielką .W 1932 r. Stefan , rozpoczął naukę w szkole powszechnej im. Stefana Żeromskiego. W 1935 r. rodzina zmieniła miejsce zamieszkania na pobliskie nowo wybudowane osiedle na Polesiu Konstantynowskim, w sąsiedztwie łódzkiego Parku Ludowego. Po śmierci ojca „Murzynka”, który zginął w wieku 58 lat w wypadku kolejowym, w styczniu 1939 r. Stefan uczęszczał do państwowego gimnazjum przy ulicy Pierackiego 11, dzisiaj Roosevelta.W roku szkolnym 1939/40 miał rozpocząć naukę w klasie III. Niestety plany dalszej nauki zniweczyła wojna, która doświadczyła Łódź już 2 września nalotami bombowymi. Niemieckie lotnictwo zbombardowało m.in. stację Łódź-Kaliska i pobliskie domy mieszkalne przy ul. Karolewskiej w niedalekiej odległości od mieszkania Drążkiewiczów. Dnia 9 września do Łodzi wkroczyły wojska niemieckie.
Początkowo Łódź została wcielona do Generalnego Gubernatorstwa, ale już 9 listopada ogłoszono włączenie miasta do III Rzeszy w ramach tzw. Kraju Warty (Wartheland)
Wraz z wcieleniem w granice III Rzeszy następował systematyczny proces germanizacji. Władze okupacyjne rozpoczęły usuwanie Polaków z mieszkań. Dnia 11 grudnia 1939 r. wyrzucono z osiedla na Polesiu Konstantynowskim pierwsze rodziny. Kolejnych kilkanaście wygnano w noc sylwestrową. Największa akcja wysiedleńcza została przeprowadzona w dniach 14–15 stycznia 1940 r., kiedy to hitlerowcy wysiedlili ok. 5 tysięcy pozostałych mieszkańców osiedla. Wszystko odbywało się nocą. Mieszkańców budzono waleniem w drzwi. Do mieszkań wchodzili volksdeutche pełniący funkcje tłumaczy wraz z uzbrojonymi Niemcami, nakazując zaskoczonym rodzinom opuszczenie mieszkań. Dawano im 15–20 minut na ubranie się i zabranie najpotrzebniejszych rzeczy. Na osobę dorosłą przypadało 200 złotych gotówką i 25 kilogramów bagażu, na dziecko połowa limitu. Nie wolno było zabierać złota, kosztowności, papierów wartościowych, pościeli, mebli i bagażu na wózkach. Kazano wszystko zostawić na potrzeby III Rzeszy.
Drążkiewiczowie wraz z innymi wyruszyli w mroźną noc.
W „makabrycznym marszu przez całą Łódź”, jak pisała w swoich wspomnieniach siostra „Murzynka” Zofia Stochwicz-Wizner z d. Drążkiewicz, stłoczono ich w dawnej fabryce tkanin Gliksmana przy ul. Łąkowej 4, gdzie znajdował się Centralny Obóz Przesiedleńczy (Durchgangslager I der Umwandererzentralstelle Posen, Dienststelle Litzmannstadt). Na dziedzińcu wysiedlonych rejestrowano pędzono do nieogrzewanych pofabrycznych hal, w których przeprowadzano segregacje. Dzieci o nordyckich rysach przeznaczano do germanizacji, a sprawne i młode osoby wywożono na przymusowe roboty w głąb Rzeszy. Pozostałych wywożono na tereny znajdujące się w granicach Generalnego Gubernatorstwa i zasiedlano nimi powiaty: opoczyński, piotrkowski, łowicki, skierniewicki oraz Podkarpacie. Mieszkania pozostałe po Polakach zostały zaplombowane. Władze niemieckie zagroziły śmiercią każdemu, kto złamie zakaz wchodzenia do opuszczonych mieszkań. Po trzymiesięcznym pobycie w obozie Drążkiewiczowie zostali wraz z pozostałymi wysiedlonymi wywiezieni nocą w wagonach towarowych do Starachowic. Inni łodzianie trafili m.in. do Opoczna i Radomia. Po przybyciu do Starachowic zostali załadowani na chłopskie furmanki i rozwiezieni do pobliskich wsi. Niestety nie jest znana nazwa miejscowości, w której zostali ulokowani, ale siostra Stefana pamięta, że zamieszkali u pp. Nowaków, którzy okazali się „wspaniałymi, serdecznymi ludźmi, z którymi przyjazne kontakty przez wiele lat utrzymywała nasza matka”. Przed ulokowaniem „modliliśmy się, żeby trafić na dobrych ludzi”5. Okazało się, że rodzina Nowaków modliła się o to samo. Po około miesiącu siostra Stefana, Zofia, pożyczyła pieniądze i przewiozła rodzinę do Skierniewic. Przenosiny najprawdopodobniej pokierowane zostały znalezieniem kontaktu z solidarną bracią kolejarską, która zawsze wspierała się nawzajem bez względu na zajmowane stanowiska. Gościny użyczyła im również kolejarska rodzina, maszynisty Wacława Giernatowskiego mieszkająca przy ul. Bielańskiej 35.
Po koniec 1940 r. Stefan został zarejestrowany jako pracownik szpitala, a niedługo później przyjął go do swojej kancelarii adwokackiej mecenas Zygmunt Jasiński.
|
fot :zamieszczone ,,Rocznik Skierniewicki'' tom III |
Po koniec 1940 r. Stefan został zarejestrowany jako pracownik szpitala, a niedługo później przyjął go do swojej kancelarii adwokackiej mecenas Zygmunt Jasiński.
''Wiosną 1940 r. na prośbę matki Stefana Drążkiewicza zaangażowałem go jako sekretarza w mojej kancelarii, co dawało mu możność uniknięcia przymusowej wywózki na roboty… I stąd nawiązała się długoletnia serdeczna przyjaźń, jaka nas połączyła ze Stefanem. Mieszkał niedaleko ode mnie i faktycznie przebywał więcej u mnie w domu i w moim ogrodzie niż u siebie z matką. Mimo znacznej przecież różnicy wieku mieliśmy wspólne zainteresowania, np. ja całe życie polowałem. Okazuje się, że Stefan miał w tym kierunku zamiłowania bardzo daleko idące. Przed wysiedleniem z Łodzi mieszkał w pewnym tymczasowym mieszkaniu i zaopatrywał rodzinę w zające. Zrobił sobie małą kuszę, z której doskonale strzelał do nich. Strzelanie było jego zamiłowaniem. Pasjonował się wszelką bronią, z którą jak się okazuje, miał do czynienia z momentem, kiedy wstąpił do AK. Stefan zawsze rozkoszował się opowiadaniem o rozmaitych broniach, rewolwerach, karabinach maszynowych lekkich i ciężkich, jakimi dysponował w AK. Opowiadał o swoich akcjach w konspiracji. Zachwycał się dźwiękiem linii elektrycznych czy też telefonicznych, jakie przecinał na słupach. Ich gwizdem w momencie opadania. Opowiadał mi, jak wchodzi na słupy. Otóż skonstruował sobie kolce na stałe przytwierdzone do buta po wewnętrznej stronie stopy tak, że mógł, jak twierdził, na każdy słup wejść w bardzo szybkim tempie. Początkowo „prace” w AK nie zajmowały mu wiele czasu… Później w latach 43–44 te jego nieobecności zapowiedziane i niezapowiedziane zdarzały się bardzo często i trwały nieraz po kilka dni. Pamiętam, że raz nie było go dwa tygodnie i nie potrafił się z tego wytłumaczyć. Ja oczywiście nie pytałem. Jak się później od p. Wiesława Ryka w latach 70-tych dowiedziałem, Stefan brał bardzo wiele razy udział w rozmaitych akcjach poza Skierniewicami.''
''Stefan Drążkiewicz był człowiekiem nieprzeciętnym. Był wszechstronnie uzdolniony, miał talent do języków, zupełnie nieźle posługiwał się niemieckim. Obdarzony słuchem muzycznym i dobrym wyczuciem taktu – pięknie tańczył. Był człowiekiem wielkiej wartości. Wszystko to całą tę wartość oddał Ojczyźnie. Kochał Polskę. Oddał jej swoje życie świadomie. Zdawał sobie sprawę, że praca tego rodzaju, którą podjął, naraża go na niebezpieczeństwo i większe prawdopodobieństwo śmierci dla Polski niż na przeżycie. Zginął w 1944 r., pomnażając liczbę tych setek tysięcy bohaterów, jacy ginęli w XIX i XX w. za Polskę, za jej trudny do utrzymania niepodległy byt.''
Pod koniec 1949 r. matka „Murzynka” Eugenia Drążkiewicz wystąpiła do sądu o uznanie syna za zmarłego. Proces toczył się na przełomie 1949 i 1950 r. wśród świadków zeznawali jego towarzysze broni: Jerzy Gójski i Edward Kostusiak. Dnia 17 lutego 1950 r. Sąd Grodzki w Skierniewicach w osobie sędzi Grzeczyńskiej uznał Stefana Janusza Drążkiewicza za zmarłego.
|
Eugenia Drążkiewicz z synem w parku. |
16 listopada 2019 r.na skierniewickim cmentarzu św. Józefa poświęcono symboliczny grób Stefana Drążkiewicza ps. „Murzynek”, żołnierza oddziału sabotażowo-dywersyjnego AK „Sroka”. Symboliczną mogiłą mieszkańcy Skierniewic oddali cześć temu wojennemu bohaterowi. Nagrobek ufundowany został przez Andrzeja Kostusiaka i Jacka Stępowskiego. Na uroczystości obecny był wnuk siostry Drążkiewicza, Adam Stochwicz.
''Skierniewice w czasie II wojny światowej''/ Skierniewice 1999-Zwierzchowski K./
ROCZNIK
SKIERNIEWICKI
Studia z dziejów miasta i regionu
Tom III
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz