Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 16 października 2025

„obydwa siadły, piły i jadły.” Truciciele – pow. skierniewicki (1884 r.)

 


Chłopak blady był już wówczas i nieprzytomny, i skonał zaraz po przybyciu do Skierniewic...

W drugim wydziale karnym sądu okręgowego rozpoczęła się dzisiaj o godzinie 11: 30 przed południem zagadkowa sprawa, na której przed kompletem sądzącym, złożonym z wiceprezesa p. Timanowskiego i członków sądu Rogozińskiego i Roszkowskiego, stanęli dwaj włościanie owczarze, ostatnio bez zajęcia: Jakob Białkowski (lat 55) i syn jego Józef (lat 25), oskarżeni o otrucie jednego z włościan okolicznych i usiłowanie otrucia dwóch innych wieśniaków.

Do sądu stawiło się 31 świadków i dwóch ekspertów. O godzinie 12-ej odczytano akt oskarżenia. Podsądni nie przyznali się do winy. O godzinie 1-ej rozpoczęło się badanie świadków, z których tylko jeden zeznaje bez przysięgi. Nazwaliśmy ten proces niezwykłym nie ze względu na sam czyn, bo niestety, w czarnej księdze kryminalistyki spotykamy się nader często z zbrodniczymi zamachami na życie ludzkie; budzi on jednak wyjątkowe zajęcie z powodu pobudek, które popchnąć miały oskarżonych do trzykrotnej zbrodni. Motywem jej, mianowicie, mogła być wyłącznie chęć pozbycia się  współzawodników, stojących na przeszkodzie do otrzymania przez podsądnych korzystnego miejsca. Jakub Białkowski, liczący 55 lat wieku, i dwudziestopięcioletni syn jego Józef, oni to bowiem występują tu w smutnej roli podsądnych, — są owczarzami z powołania. Na wiosnę obydwaj porzucili zajmowaną służbę, w nadziei otrzymania korzystniejszego miejsca. Nadzieja ta zawiodła ich. Daremnie udawali się w tym celu do okolicznych majątków, daremnie chcieli potem powrócić do lekkomyślnie porzuconych obowiązków: wszystkie miejsca były już zajęte, i wszędzie zatem spotkała ich odmowa. Odtąd też — tak przynajmniej każę sądzić akt oskarżenia, oraz szczegóły, wykryte w toku śledztwa, — stary Białkowski postanawia bodaj za cenę życia kilku ludzi zapewnić sobie utracony kawałek chleba. Trucizna ma otworzyć mu do tego pole...

Ale nie uprzedzajmy wypadków — opowiedzmy je raczej w chronologicznym ich przebiegu.

Dnia 28-go maja , owczarz z Rawiczowa p . Kuran (majątek p. Wojciechowskiego w pow. skierniewickim),gdzie Jakub Białkowski był ostatnio sam owczarzem i dokąd na próżno potem usiłował powrócić, odwiedził Białkowskich. Nazajutrz, powróciwszy do domu, dostał gwałtownych boleści żołądka i bólu głowy ,towarzyszyły temu wymioty. Stroskana żona zapytywała go czy czasem nie zjadł czegoś niezdrowego, lecz chory odparł, że jadł tylko u Białkowskich. Doktora, jak to zwykle bywa u ciemnego ludu wiejskiego, nie wzywano wcale, a gdy wreszcie nazajutrz pomyślano o tym , było już za późno, Kuran skonał. Niebawem do dziedzica zgłosił się stary Białkowski z prośbą o przyjęcie go do służby na miejsce zmarłego Kurana; odmówiono mu jednak, gdyż miejsce to otrzymał Jan Kuran, syn zmarłego. Od tego czasu upłynął miesiąc czasu. Dnia 28-go czerwca dopiero co wspomniany Jan K. pasł owce na polu, pod lasem ,podszedł do niego od strony lasu jakiś nieznany mu zupełnie izraelita i oznajmiwszy iż kupił od dziedzica część owiec, rozpoczął z nim rozmowę, prosząc, iżby pasł te owce staranie Prośba ta wynurzona została przy poczęstowaniu wódką, czego świadkiem był dwunastoletni chłopiec Stanisław Kania, znajdujący się nieopodal w polu . Widział on, jak „obydwa siadły, piły i jadły.” Każdy pił z innej flaszki. W końcu nieznany Żyd poszedł z powrotem do boru, Kuran zaś, wedle słów wspomnianego świadka „obalił się na ziemię”. Potem powrócił do domu, gdzie skarżył się przed matką na straszny ból w żołądku, tudzież ból głowy . Trapiły go przy tym i wymioty. Słowem były tu zupełnie takież same objawy , które towarzyszyły śmierci jego ojcu. Przerażona matka nazajutrz z rana zawieść go kazała do Skierniewic do doktora. Chłopak blady był już wówczas i nieprzytomny, i skonał zaraz po przybyciu do Skierniewic, zanim doktór zdołał wstać z łóżka i odzież na siebie narzucić. Zmarłego pochowano w Skierniewicach, i nikomu może nie przyszłoby na myśl, iż śmierć Kurana była wynikiem zbrodni, gdyby nic wieść o wypadkach, które na parę dni przed tym zdarzeniem zaszły w Dąbrowicach (majątek p. Krąkowskiej i Dębowej Górze (majątek p. Grodzińskiego).

Przejdźmy i my teraz do tych epizodów...

Dnia 24-go, czyli w sam dzień św. Jana, Jakub i Józef Białkowscy częstowali piwem dąbrowickiego owczarza, Michała Czarneckiego, w miejscowej karczmie. Wypito po parę szklanek piwa, po czym stary Białkowski wyjął z kieszeni gomółkę sera i rzekł:

„No, braciszku, jedz, bo to piwo nie dobre i mdli, jeżeli nie przekąsić”.

Czarnecki ukąsił kawałek sera, lecz wobec niemiłego jego zapachu i smaku, natychmiast jeść przestał i ser do kieszeni schował. Toż samo w kwadrans potem uczynił z drugim kawałkiem sera, podanym mu przez starego Białkowskiego, który nie widział tego, iż Michał pierwszy kawałek sera do kieszeni włożył. „Braciszku”— mówił przy tym młody Białkowski ściskając Czarneckiego—„sprawiłbym ci fundę, ale tu nie ma już nic. Jedz choć to, co masz.” Czarnecki, któremu ser wydał się podejrzanym, trzymał się i dalej na ostrożności, zwłaszcza, że niebawem uczuł ból i że widział, jak stary Białkowski, ułamawszy i sobie kawałek sera, nie jadł go wcale, lecz tylko udawał, iż je, przeżuwając pozornie ustami. Tymczasem boleści wzmagały się i Czarnecki do domu pośpieszył. Tutaj i ból głowy dokuczał mu coraz silniej, i żołądek i piersi coraz bardziej mu „rozsadzało” Siostra pobiegła po lekarstwo do wiejskiej akuszerki, która dała jej lekarstwo na przeczyszczenie (rozczyn rumbarbarum w wodzie). Po zażyciu tego lekarstwa powstały gwałtowne wymioty i dopiero po trzydniowych cierpieniach chory przyszedł do siebie.

Dla ilustracji powyższego epizodu nadmienić należy, iż świadkami niebezpiecznego poczęstunku było kilku włościan, którzy również jak sam poszkodowany zeznali, że Białkowski serem go częstował, a sam udawał tylko, iż i on ser spożywa. Nadto z opowieści innych wieśniaków dowiedział się potem Czarnecki, iż Białkowski opowiadał, że musi go z Dąbrowic „wysadzić", bo pragnie swego syna Józefa zrobić tam owczarzem. Wtedy też i ów ser podejrzany oddał strażnikowi ziemskiemu. Analogicznie przedstawia się i wypadek, który zaraz nazajutrz po opisanym powyżej, zdarzył się w Dębowej Górze z owczarzem tutejszym Kucharskim. Wieczorem zaszedł do jego chaty Jakub Białkowski i zapowiedział, iż w nocy, wracając, weźmie z sobą Kucharskiego do karczmy na poczęstunek, gdyż musi z nim koniecznie pomówić. W istocie „dochodząca pierwsza godzina po północku” (jak opowiadała Kucharska) Bratkowski zastukał do okna. Kucharski nie chciał iść do karczmy, gdyż był „czas przechodzący”. Wreszcie uległ namowie. W karczmie pili wódkę, Białkowski kazał dać na zakąskę kiełbasy i bułek i ułamawszy kawał bułki, podał ją Kucharskiemu. Ten zjadł kawałek, lecz ujrzał zarazem, że bułka była wydrążona i „coś w niej było”, więc przestał jeść i resztę do kieszeni schował. W karczmie przesiedzieli parę godzin.

Wróciwszy do domu, Kucharski poczuł, iż mu jest bardzo niedobrze, nazajutrz zaś obudził się wśród gwałtownych boleści, które dokuczały mu tak, że przez cały dzień tarzał się po owczarni, narzekając, iż „ogromnie go ściski biorą w sobie”. Nastąpiły potem wymioty, które dziesięć razy się powtarzały. Nad wieczorem powrócił z owczarni do chaty, lecz—jak się wyraziła jego żona :

„okropnie z lichocony” i „taki zupełnie bez sieł ”.

 Dopiero po upływie sześciu dni przyszedł do siebie, nic jedząc nic oprócz świeżego mleka. Nadmienić wypada, iż podczas gwałtownych boleści zapomniał, w jakim celu włożył był bułkę do kieszeni i machinalnie rzucił ją swemu psu, który zjadłszy ją, dostał silnych wymiotów. Widział to i sam Kucharski i kilka parobków. Zresztą okruchy bułki pozostały w kieszeni, zwłaszcza na nożu, który w tej samej kieszeni się znajdował. W tydzień po owym wypadku Kucharski usłyszał od parobka Węcławskiego, iż, wedle obiegających pogłosek, Białkowski pragnął zostać owczarzem w Dębowej Górze. Okoliczność ta, utwierdzając go w podejrzeniu, iż Białkowski pragnął otruć go, skłoniła go do przedstawienia okruchów domniemanie zatrutej bułki dziedzicowi. Ostatecznie wytoczono śledztwo, a gdy analiza mikro-chemiczna skonstatowała obecność znacznej ilości arszeniku w okruchach bułki i resztce sera, jako też w wnętrznościach zmarłego Jana Kurana, którego zwłoki w tym celu uległy ekshumacji, obydwaj Białkowscy dnia 31-go , zostali uwięzieni i następnie stanęli przed sądem pod zarzutem otrucia Jana Kurana i usiłowania dokonania takiej samej zbrodni na osobach Kucharskiego i Czarneckiego. Co się tyczy starego Kurana, którego śmierć vox populi przypisywał również podsądnym, to w tym względzie władza sądowa nie postawiła ich w stanie oskarżenia, albowiem przy obdukcji denata nie znaleziono śladów otrucia .

Z opinii ekspertów, którymi byli dr Nencki i lekarz powiatowy ze Skierniewic, Rybicki, dowiedzieliśmy się, iż wszystkie objawy patologicznie stwierdzone przy śmierci J. Kurana, tudzież w chorobie Kucharskiego i Czarneckiego, jako to gwałtowny rozstrój żołądka i wymioty, należą do rzędu charakterystycznych cech otrucia arszenikiem.

Podsądni nie przyznali się do winy, utrzymując iż niektórzy świadkowie, jak np. Kucharscy, Doniosłowicz i inni, mają do nich złość i dlatego przeciwko nim zeznają. Odczytano protokoły zeznań nieobecnych świadków Ziębińskiego i Klucewicza.

Pierwszy z nich znajdował się w karczmie Targońskiego w Dąbrowicach owego dnia, kiedy to Białkowski Czarneckiego piwem i serem częstował. W parę dni potem Ziębiński spotkał się w Skierniewicach z Józefem Białkowskim (synem) i zapytywał go, czy wie, iż ojca jego obiegające pogłoski oskarżają o usiłowanie otrucia. Józef odparł zrazu, iż to bajki, lecz potem przy kieliszku, gdy Józef podchmielił sobie trochę umysł , zawiązała się poufalsza pogawędka, w toku której Józef rzekł :

„Ot, mój stary uchlał się i sam nie wiedział, co daje Czarneckiemu; a gdyby dał był to, co było przygotowane, to Czarnecki byłby już w Makowie na cmentarzu''


Przedstawiciel władzy oskarżającej popierał w całej rozciągłości oskarżenie względem obu podsądnych. Jego zdaniem, pobudką zbrodni była walka o byt, walka na śmierć i życie, Białkowscy, pozbawieni miejsca, spotykając odmowę wszędzie, dokąd się udawali, nie zawahali się przy pomocy trucizny usunąć współzawodników. Przy obdukcji trupa Jana Kurana ślady arszeniku skonstatowano niezawodnie, lecz brak tam jeszcze pewniejszych dowodów, stwierdzających udział podsądnych w otruciu. Natomiast wina ich nie ulega już najmniejszej wątpliwości w nieudanej zbrodni otrucia Kucharskiego i Czarneckiego, a fakt ten i na poprzednią zbrodnię rzuca światło jaskrawe, ukazując domniemanych jej uczestników. Tym sposobem wina podsądnych w zakresie wskazanym w akcie oskarżenia nie ulega wątpliwości, tym bardziej, iż wyjaśnienia przez nich złożone, albo nie obalają w niczym obciążających ich poszlak, albo też brzmią sprzecznie z wiarogodnymi faktami, wykrytymi przez śledztwo.

Obrońca Białkowskich, Henryk Krajewski (wyznaczony z urzędu), podzielił swoją obronę na dwie części, obiektywną i subiektywną. W pierwszej z nich obrońca wspomniał iż co do otrucia przez Białkowskich Jana Kurana nie ma bezwzględnie żadnych dowodów ponieważ podsądnych nie dotyczy zgoła opowiadanie dwunastoletniego chłopca o jakimiś bladym żydzie ,który denata wódką w polu częstował .Kwestie więc ta, dla oczyszczenia pola dyskusji ,pominąć należy zupełnie ,ażeby tym słuszniej można było ocenić zarzut dwukrotnego usiłowania otrucia .W tym względzie punkt ciężkości oskarżenia polega na analizie mikro-chemicznej ,dokonanej przez magistra farmacji nad serem i bułką .Otóż przede wszystkim poddać można w wątpliwość tożsamość tych przedmiotów . Zresztą sama analiza była bardzo niedokładną .Nie użyto przy niej aparatu Marscha i nie wykazano ilości zawartego w serze i bułce arszeniku ,zadowalając się ogólnikowym orzeczeniem ,iż dostrzeżona w przedmiotach doza trucizny była śmiertelną .Na rezultatach tak niedokładnych ,nie można oczywiście polegać stanowczo .Również przebieg choroby Kucharskiego i Czarneckiego nie pozwala wnosić iż spożyli oni arszenik, ponieważ według Caspera, do koniecznych w razie otrucia arszenikiem objawów leżą: palenie gardła, ogólne osłabienie, diarja i kurcze.

Tak więc obiektywne dowody nie nasuwają niezbędnie wniosku otrucia. Nie można go wysnuć i z subiektywnych danych. Przede wszystkim nie ma tu motywu, gdyż walka o byt nie grała tu żadnej roli, skoro Białkowski i bez tego otrzymał żądane miejsce. Zeznania świadków żadnych dowodów poważnych nie dostarczyły. Wszystkie one wypłynęły z pogłosek, które przed sądem wtedy tylko znaleźć mogą wiarę i znaczenie, gdy je fakty popierają. Tymczasem tutaj nie tylko takich faktów nie ma, lecz przeciwnie wiadomo, iż pogłoski wypłynęły z plotek, rozsiewanych przez ograniczonych i niechętnych. Tą drogą utworzyła się wiejska legenda o trucicielu- znachorze , który boć i to opowiadali zabobonni wiejscy plotkarze:

„dawniej mógł zmarnować każdego kogo chciał ,lecz po tym odbył pielgrzymkę do Częstochowy i pojednał się z Panem''

Sąd przychylił się w części do wniosków obrońcy, uniewinniając zupełnie Józefa Białkowskiego, jak również i ojca tegoż w zarzucie otrucia.

Natomiast uznano winę Jakuba Białkowskiego w zarzucie dwukrotnego usiłowania otrucia, za co też skazano go na pozbawienie wszystkich praw stanu i dziesięć lat ciężkich robót w twierdzach, a potem na osiedlenie na Syberii do końca życia.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

„obydwa siadły, piły i jadły.” Truciciele – pow. skierniewicki (1884 r.)

  Chłopak blady był już wówczas i nieprzytomny, i skonał zaraz po przybyciu do Skierniewic... W drugim wydziale karnym sądu okręgowego rozp...