Łączna liczba wyświetleń

sobota, 22 lutego 2025

Strzelanina na cmentarzu - Łowicz 1926 r.

 



Na terenie pierwszego cmentarza w Polsce, położonego "w polu", czyli poza miastem…

[...]Rozegrała się  krwawa walka, do której powód dał ścigany od dłuższego czasu groźny bandyta Antoni Burzykowski. Policja, dowiedziawszy się, że bandyta kryje się na cmentarzu św. Małgorzaty, natychmiast cmentarz ten otoczyła, mając po swojej stronie pomoc cywilnych. Z pośród tych, obywatel miejscowy Gottard Świderski zaryzykował przeskoczyć  parkan, po za którym krył się bandyta. Znalazłszy się nieomal oko w oko z bandytą, Świderski dał do niego’’ kilka strzałów’’?. W odpowiedzi bandyta trzykrotnie strzelił do Świderskiego. Policja, słysząc strzały, przypuściła atak, a wtedy ścigany A. Burzykowski, resztę kul z rewolweru skierował do siebie. Znalezionego go na cmentarzu już martwego. Świderskiego, ociekającego krwią z ran, zadanych przez bandytę, co rychlej skierowano do szpitala. Niestety Świderski jednak w drodze życie zakończył[...]

Na pogrzeb ś. p. Gottharda Świderskiego, ofiary poświęcenia współdziałania z policją w celu pochwycenia bandyty Burzykowskiego , sejmik powiatowy łącznie z magistratem m. Łowicza wyasygnował  złotych 300.





Niezliczone tłumy ze wszystkich warstw społecznych odprowadziły  na miejsce wiecznego spoczynku na cmentarz ewangelicko- augsburski przy ul. Bocznej nr.9 ,zwłoki ś. p. Gottharda Świderskiego, który padł od kul bandyty Burzykowskiego. Społeczeństwo łowickie należycie oceniło bohaterski czyn Ś. p. Świderskiego, który z kawałkiem jedynie drewna w ręku rzucił się na zbrodniarza terroryzującego przez trzy tygodnie miasto i okolicę. Nocował po ogrodach i polach, czatował podobno na rzeźnika Rajpolda i odgrażał się że jeszcze trzech musi zabić i narzeczoną, a potem siebie. Wiedział, że w końcu wpadnie w  ręce sprawiedliwości i wszędzie głosił, że jak się po załatwia ze wszystkimi , na ostatku sobie życie odbierze i dotrzymał w części obietnicy, gdyż po ostatnim zabójstwie widząc się zewsząd otoczonym, celnym strzałem w głowę pozbawił się życia. Bujne w około zboża o ile utrudniały pościg, o tyle ułatwiały zbrodniarzowi ukrywanie się i nieraz  przywarowawszy w bruździe wyskakiwał nagle porywając z rąk niewiast dwojaki z obiadem niesionym dla mężów lub synów, a zawsze z nieodłącznym browningiem w prawej ręce. Pod fabryką chemiczną  pastuszkowi  porwał mleko z butelką i chleb, a kobietom wiejskim rabował masło niesione na targ. Do krewnych  i znajomych wpadał przeważnie nocami przez okna  i jadał zwykle lewą ręką, trzymając rewolwer w prawej, i nie pozwalając nikomu ruszyć się z miejsca. A że nie uciekał nigdzie dalej tylko krążył około upatrzonych przez siebie ofiar, nic też dziwnego, że ludzie, zwłaszcza potrzebujący wyjeżdżać rano, czynili to z obawą czy gdzie nie wyskoczy  z zarośli czy   zboża ten zwyrodniały człowiek. Od takiego to potwora życiem swoim zbawił miasto ś. p. Gotthard Świderski. Społeczeństwo odczuło ulgę po samobójstwie bandyty i żywiołowo złożyło hołd dzielnemu i odważnemu obrońcy. W pogrzebie również udział przyjęły cechy ze sztandarami, straż pożarna ochotnicza z orkiestrą i komendą policji. Kościół ewangelicki zaledwie cześć pomieścić mógł tych, którzy za obowiązek swój uważali choć krótką zanieść modlitwę do tronu Przedwiecznego za spokój duszy bohatera.



Na cmentarzu ks. pastor  Stefan Stegmann w pięknem i podniosłem przemówieniu skreślił poświęcenie się nieboszczyka i w gorących słowach zwrócił się do rodziców o wpajanie w duszę dziecka  poszanowania własności, bo inaczej wyrastać będą potwory bez duszy, sumienia, litości i Boga! Gdy grudki ziemi zaczęły padać na trumnę i gdy wzniosły się pod stropy niebieskie ,wypowiedziane przez kapłana poważne słowa modlitwy Pańskiej ,cisza zapanowała wśród uczestników pogrzebu , które sercem powtarzały modlitwę za Wieczny Spokój tego, który dla drugich się poświęcił. Podniosłe chóry w świątyni i na cmentarzu silne wywołał  wrażenie i długo jeszcze stał tłum  zamarły w bólu nim opuścił miejsce spoczynku sprawiedliwego człowieka.

 


Dzień później.

 

O godzinie 6-ej rano wóz szpitalny wiózł zwłoki nieszczęśliwego zbrodniarza, za wozem nikt nie szedł, nawet rodzice go się wyparli. Patrząc na ten ponury, kondukt, mimowolni nasunęły się słowa poety:

 "Nikt me pójdzie  za trumną do wieczności grobu, garstki piasku, nie rzuci na oczy, zapłakać nie masz  komu ! … "

Życie straszne i śmierć okrutna.


Gdy rozeszła się pogłoska, że morderca Antoni Burzykowski ukazał się znowu na Glinkach wyskoczywszy z ogródka domu nr. 11 ,gdzie nocował, ludzie pogonili za nim, niektórzy widzieli, że przeskoczył przez mur cmentarza św. Małgorzaty. Policja zaś udała się w stronę kolei Kaliskiej, by mu przeciąć odwrót. Na Glinkach grupki osób. Niżej podpisany z p. Edwardem Nowakowskim wyszedłszy na spacer, zaczepieni byliśmy przez biegnącego chłopca, aby zatelefonować do komendy po pomoc, gdyż tam tylko pobiegło dwóch policjantów. Spełniwszy polecenie zwróciliśmy się w stronę Glinek i widząc drzwi od cmentarza tylko przymknięte - weszliśmy na cmentarz. Z prawej strony wzdłuż muru rośnie gęsty ligustr, na uwagę moją, może tam się ukrywa, p. Nowakowski podszedł do krzaków i zaczął je laską odchylać. Uczyniłem uwagę, że nie należy samemu bez broni narażać się, gdy człowiek ukryty łatwo każdy ruch widzieć może. Nic nie znalazłszy, zwróciliśmy się na ogród cmentarny i tam zapytaliśmy się kobiety  wyrywającej zielsko, czy tu kto  nie uciekał? Odpowiedziała, że jakiś poleciał za kościół Małgorzaty. Zwróciliśmy się w tę stronę. I tu gęsty ligustr wzdłuż muru, a najgęstszy w tym rogu, gdzie stała karuzela. P. N. przeszedł przez grzędy warzywne zbliżył się do krzaków odchylając gałęzie, ja zatrzymałem się o kilka metrów dalej. Po pewnym czasie p. Nowakowski odchodząc od krzaków rzekł: E, nie ma nikogo, lecz zbliżywszy się do mnie-blady, szepnął, jest tam w rogu jakiś  człowiek, skulony  i oczy ma spuszczone. Ja zatrzymałem się 20 kroków od miejsca, p. Nowakowski  pobiegł po pomoc. Po drodze spotkał p. Świderskiego zmierzającego na cmentarz i oświadczył mu, że ma wrażenie iż bandyta siedzi w krzakach. Świderski rzekł: jestem pewny, że on tu musi być! 

I ruszył śmiało w  kierunku muru. P. Nowakowski  zapytał go się  czy ma rewolwer ? i wręczył znaleziony kawałek kija . Świderski rzekł, jeżeli tam jest to żywy nie wyjdzie.  Nagle usłyszeliśmy krzyk i ujrzeliśmy, że Świderski zamierzył się kijem, po czym nastąpiły cztery strzały. Pobiegłem natychmiast do siebie zatelefonować na policję  i po doktora. Po strzałach zaczęły się gromadzić tłumy i dopiero z zewnątrz ktoś  wdrapał się na mur i zauważył że leżą dwa trupy. Widocznie bandyta strzał czwarty skierował do siebie widząc się zewsząd osaczonym.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zuchwały napad na przystanku PKP - Bobrowniki pod Łowiczem 1938r.

Zbrodni dokonano na małym przystanku kolejowym Bobrowniki między Łowiczem a stacją  Nieborów. Po północy z soboty na niedzielę dwóch  bandyt...