Łączna liczba wyświetleń

środa, 26 lutego 2025

'' Wielka '' miłość Wiery - Łowicz 1920 r.( mąż skazany za bigamię )

 


Rozprawa, obfitująca w wiele wzruszających momentów zakończyła się skazaniem Juliana Figlera za bigamię na 6 miesięcy więzienia.

{Bigamia jest przestępstwem w większości krajów świata, które uznają wyłącznie małżeństwa monogamiczne. Najczęściej ani pierwszy, ani drugi małżonek nie wiedzą o drugim małżonku partnera.}


[...]Działo się w mieście Łowiczu dnia trzynastego listopada 1920 roku o godzinie siódmej wieczorem ,w obecności świadków , plutonowego Stanisława Czerepaka i szeregowca Stanisława Regulskiego ,obaj z 10 P.P Baonu Zapasowego po lat dwadzieścia cztery mających w Łowiczu zamieszkałych ,w dniu tym zawarte zostało religijne małżeństwo między : Julianem ,Marianem Figlem kawalerem ,kapralem 10 P.P Baonu Zapasowego lat dwadzieścia trzy mającym urodzonym w Oświęcimiu w Galicji ,a zamieszkałym w Łowiczu a Wierą Kierżjewną (Kirejew) panną przy rodzicach lat dwadzieścia dwa mającą urodzoną w Modlinie ,a zamieszkałą w Łowiczu ..Małżeństwo poprzedziły trzy zapowiedzi w kościele tutejszym .Małżonkowie również oświadczyli iż umowy przedślubnej między sobą nie zawarli .Zezwolenie do zawarcia małżeństwa dla nowo zaślubionych udzielone było przez Dowództwo Batalionu Zapasowego 10 P.P rozkazem dziennym nr 296 z dnia dwudziestego trzeciego października roku 1920 . Obrzęd ten religijny dopełniony został przez księdza prałata Jana Nimirę proboszcza miejscowego [...]



Rozprawa przed sądem okręgowym w Sosnowcu , obfitująca w wiele wzruszających momentów zakończyła się skazaniem Figlera . Jak sam oskarżony przyznał nikt w jego rodzinnej miejscowości nie zaakceptował by jego małżeństwa z Rosjanką ,a rodzina by go wyklęła ,dlatego zdecydował się porzucić Wierę. I że przyjechawszy w rodzinne strony ożenił się tam drugi raz.

Figler, służąc w wojsku, poznał sanitariuszkę w Łowiczu w osobie 22- letniej Wiery Kierżjewnej (Rosjanki), z którą się ożenił w r. 1920. Po pięciu zaledwie miesiącach pożycia małżeńskiego Figler , pod pretekstem wyjazdu do swej rodziny — opuścił Łowicz, przyrzekając szybki powrót. Mijały tygodnie, miesiące, lata. Biedna Wiera nie mogła się doczekać powrotu męża i ojca dziecka, które powiła  w rok po ślubie. Ciężka była niedola biednej matki. W izdebce jej zapanował chłód i głód, po przebytej bowiem chorobie, której nabawiła się, pracując w szpitalu epidemicznym w Białymstoku, pozostała bez żadnych środków do życia. Gdy cierpliwość jej wyczerpała się, zwróciła się do policji o pomoc w odszukaniu jej męża. Kiedy ustalono jego adres, zwróciła się do niego listownie, donosząc o przyjściu na świat córki Halinki i prosiła o udzielenie pomocy materialnej, jeśli nie jej, to przynajmniej córce, która ukończywszy lat 8, uczęszczała do szkoły. Prośba matki nie odniosła jednak żadnego skutku. Dalsze dochodzenie policyjne ustaliło, że  Figler w roku  1923 poślubił w Zagórzu niejaką Józefę Kopczyńską i ma z nią trójkę dzieci ,  wobec czego sprawa oparła się o sąd. Figlerowie stanęli  przed Sądem okręgowym w Sosnowcu, zarzucając sobie wzajemnie zdradę małżeńską. 

Sąd skazał bigamistę na 6 miesięcy więzienia.





sobota, 22 lutego 2025

Strzelanina na cmentarzu - Łowicz 1926 r.

 



Na terenie pierwszego cmentarza w Polsce, położonego "w polu", czyli poza miastem…

[...]Rozegrała się  krwawa walka, do której powód dał ścigany od dłuższego czasu groźny bandyta Antoni Burzykowski. Policja, dowiedziawszy się, że bandyta kryje się na cmentarzu św. Małgorzaty, natychmiast cmentarz ten otoczyła, mając po swojej stronie pomoc cywilnych. Z pośród tych, obywatel miejscowy Gottard Świderski zaryzykował przeskoczyć  parkan, po za którym krył się bandyta. Znalazłszy się nieomal oko w oko z bandytą, Świderski dał do niego’’ kilka strzałów’’?. W odpowiedzi bandyta trzykrotnie strzelił do Świderskiego. Policja, słysząc strzały, przypuściła atak, a wtedy ścigany A. Burzykowski, resztę kul z rewolweru skierował do siebie. Znalezionego go na cmentarzu już martwego. Świderskiego, ociekającego krwią z ran, zadanych przez bandytę, co rychlej skierowano do szpitala. Niestety Świderski jednak w drodze życie zakończył[...]

Na pogrzeb ś. p. Gottharda Świderskiego, ofiary poświęcenia współdziałania z policją w celu pochwycenia bandyty Burzykowskiego , sejmik powiatowy łącznie z magistratem m. Łowicza wyasygnował  złotych 300.





Niezliczone tłumy ze wszystkich warstw społecznych odprowadziły  na miejsce wiecznego spoczynku na cmentarz ewangelicko- augsburski przy ul. Bocznej nr.9 ,zwłoki ś. p. Gottharda Świderskiego, który padł od kul bandyty Burzykowskiego. Społeczeństwo łowickie należycie oceniło bohaterski czyn Ś. p. Świderskiego, który z kawałkiem jedynie drewna w ręku rzucił się na zbrodniarza terroryzującego przez trzy tygodnie miasto i okolicę. Nocował po ogrodach i polach, czatował podobno na rzeźnika Rajpolda i odgrażał się że jeszcze trzech musi zabić i narzeczoną, a potem siebie. Wiedział, że w końcu wpadnie w  ręce sprawiedliwości i wszędzie głosił, że jak się po załatwia ze wszystkimi , na ostatku sobie życie odbierze i dotrzymał w części obietnicy, gdyż po ostatnim zabójstwie widząc się zewsząd otoczonym, celnym strzałem w głowę pozbawił się życia. Bujne w około zboża o ile utrudniały pościg, o tyle ułatwiały zbrodniarzowi ukrywanie się i nieraz  przywarowawszy w bruździe wyskakiwał nagle porywając z rąk niewiast dwojaki z obiadem niesionym dla mężów lub synów, a zawsze z nieodłącznym browningiem w prawej ręce. Pod fabryką chemiczną  pastuszkowi  porwał mleko z butelką i chleb, a kobietom wiejskim rabował masło niesione na targ. Do krewnych  i znajomych wpadał przeważnie nocami przez okna  i jadał zwykle lewą ręką, trzymając rewolwer w prawej, i nie pozwalając nikomu ruszyć się z miejsca. A że nie uciekał nigdzie dalej tylko krążył około upatrzonych przez siebie ofiar, nic też dziwnego, że ludzie, zwłaszcza potrzebujący wyjeżdżać rano, czynili to z obawą czy gdzie nie wyskoczy  z zarośli czy   zboża ten zwyrodniały człowiek. Od takiego to potwora życiem swoim zbawił miasto ś. p. Gotthard Świderski. Społeczeństwo odczuło ulgę po samobójstwie bandyty i żywiołowo złożyło hołd dzielnemu i odważnemu obrońcy. W pogrzebie również udział przyjęły cechy ze sztandarami, straż pożarna ochotnicza z orkiestrą i komendą policji. Kościół ewangelicki zaledwie cześć pomieścić mógł tych, którzy za obowiązek swój uważali choć krótką zanieść modlitwę do tronu Przedwiecznego za spokój duszy bohatera.



Na cmentarzu ks. pastor  Stefan Stegmann w pięknem i podniosłem przemówieniu skreślił poświęcenie się nieboszczyka i w gorących słowach zwrócił się do rodziców o wpajanie w duszę dziecka  poszanowania własności, bo inaczej wyrastać będą potwory bez duszy, sumienia, litości i Boga! Gdy grudki ziemi zaczęły padać na trumnę i gdy wzniosły się pod stropy niebieskie ,wypowiedziane przez kapłana poważne słowa modlitwy Pańskiej ,cisza zapanowała wśród uczestników pogrzebu , które sercem powtarzały modlitwę za Wieczny Spokój tego, który dla drugich się poświęcił. Podniosłe chóry w świątyni i na cmentarzu silne wywołał  wrażenie i długo jeszcze stał tłum  zamarły w bólu nim opuścił miejsce spoczynku sprawiedliwego człowieka.

 


Dzień później.

 

O godzinie 6-ej rano wóz szpitalny wiózł zwłoki nieszczęśliwego zbrodniarza, za wozem nikt nie szedł, nawet rodzice go się wyparli. Patrząc na ten ponury, kondukt, mimowolni nasunęły się słowa poety:

 "Nikt me pójdzie  za trumną do wieczności grobu, garstki piasku, nie rzuci na oczy, zapłakać nie masz  komu ! … "

Życie straszne i śmierć okrutna.


Gdy rozeszła się pogłoska, że morderca Antoni Burzykowski ukazał się znowu na Glinkach wyskoczywszy z ogródka domu nr. 11 ,gdzie nocował, ludzie pogonili za nim, niektórzy widzieli, że przeskoczył przez mur cmentarza św. Małgorzaty. Policja zaś udała się w stronę kolei Kaliskiej, by mu przeciąć odwrót. Na Glinkach grupki osób. Niżej podpisany z p. Edwardem Nowakowskim wyszedłszy na spacer, zaczepieni byliśmy przez biegnącego chłopca, aby zatelefonować do komendy po pomoc, gdyż tam tylko pobiegło dwóch policjantów. Spełniwszy polecenie zwróciliśmy się w stronę Glinek i widząc drzwi od cmentarza tylko przymknięte - weszliśmy na cmentarz. Z prawej strony wzdłuż muru rośnie gęsty ligustr, na uwagę moją, może tam się ukrywa, p. Nowakowski podszedł do krzaków i zaczął je laską odchylać. Uczyniłem uwagę, że nie należy samemu bez broni narażać się, gdy człowiek ukryty łatwo każdy ruch widzieć może. Nic nie znalazłszy, zwróciliśmy się na ogród cmentarny i tam zapytaliśmy się kobiety  wyrywającej zielsko, czy tu kto  nie uciekał? Odpowiedziała, że jakiś poleciał za kościół Małgorzaty. Zwróciliśmy się w tę stronę. I tu gęsty ligustr wzdłuż muru, a najgęstszy w tym rogu, gdzie stała karuzela. P. N. przeszedł przez grzędy warzywne zbliżył się do krzaków odchylając gałęzie, ja zatrzymałem się o kilka metrów dalej. Po pewnym czasie p. Nowakowski odchodząc od krzaków rzekł: E, nie ma nikogo, lecz zbliżywszy się do mnie-blady, szepnął, jest tam w rogu jakiś  człowiek, skulony  i oczy ma spuszczone. Ja zatrzymałem się 20 kroków od miejsca, p. Nowakowski  pobiegł po pomoc. Po drodze spotkał p. Świderskiego zmierzającego na cmentarz i oświadczył mu, że ma wrażenie iż bandyta siedzi w krzakach. Świderski rzekł: jestem pewny, że on tu musi być! 

I ruszył śmiało w  kierunku muru. P. Nowakowski  zapytał go się  czy ma rewolwer ? i wręczył znaleziony kawałek kija . Świderski rzekł, jeżeli tam jest to żywy nie wyjdzie.  Nagle usłyszeliśmy krzyk i ujrzeliśmy, że Świderski zamierzył się kijem, po czym nastąpiły cztery strzały. Pobiegłem natychmiast do siebie zatelefonować na policję  i po doktora. Po strzałach zaczęły się gromadzić tłumy i dopiero z zewnątrz ktoś  wdrapał się na mur i zauważył że leżą dwa trupy. Widocznie bandyta strzał czwarty skierował do siebie widząc się zewsząd osaczonym.



sobota, 15 lutego 2025

Pierwsza rozmowa telefoniczna /1877 r./ Skierniewice -Warszawa


 
7 marca 1876 r. Alexander Graham Bell złożył w United States of America , patent nr.174 465 znany jako "Improvement in Telegraphy"

Słowa wypowiedziane podczas pierwszej na świecie rozmowy Bella z asystentem Thomasem A. Watsonem brzmiały :

"Mr. Watson come here, I want you!"

(Panie Watson, proszę tu przyjść, potrzebuję pana).

Pierwsze proste aparaty telefoniczne pojawiły się w Polsce - będącej wówczas pod zaborami - ponad rok po opatentowaniu telefonu przez Bella. Zaledwie rok po rewolucyjnym wynalazku Bella ,odbyto pierwszą  rozmowę w naszym kraju .Do rozmowy użyto trzech urządzeń ,dwa przywieziono z Berlina a jeden z warszawskiej fabryki aparatów telegraficznych Bernarda Petscha 


9 grudnia 1877 roku o godzinie 22:30 Rozmawiali między sobą  urzędnicy , p. Krajewski telegrafista ze Skierniewic i główny mechanik dróg żelaznych kolei  Warszawsko-Wiedeńskiej  Stanisław Prauss .


‘’A więc można  rozmawiać ze osobą będąc w Skierniewicach nie  opuszczając Warszawy.


Dowiodła tego próba telefonu, wczoraj o godzinie 10 i pół wieczorem odbyta na stacji telegraficznej drogi warszawsko - wiedeńskiej, — a której byliśmy

obecni. Po daniu sygnału, że osoby wyprawione do Skierniewic przystosowały już telefon, p. Praass rzucił kilka zapytań, na które otrzymał od pana Wessely'ego

ze Skierniewic stosowną odpowiedź.

Zawołał potem: .

— Niech mówi p. Krajewski — i p. Krajewski

dawał odpowiedzi.

— Proszę liczyć, rzekł następnie.

Przez telefon było słychać: jeden, dwa, trzy i t. d.

— Proszę wyliczać stacje drogi warszawsko wiedeńskiej

rzekł znowu p. Prauss, i oddał telefon autorowi niniejszego artykułu, który usłyszał cicho,

z dźwiękiem metalicznym wymienione wyrazy:

Pruszków… Ruda Guzowska... a po zapytaniu 

„Czy pan Chmieliński jest w biurze" przejął własnemi

uszami idącą ze Skierniewic czysto i nader wyraźnie

wymawianą odpowiedź: „Chmielińskiego nie ma."

Potem p. Prauss przesyłał następujące zdania:

— Jeśli macie jakąś muzykę to zagrajcie.


Usłyszeliśmy w telefonie jakieś uderzenia w takt, ale muzyki niepodobna było odróżnić.

— Muzyki nie słychać, zawołał p. Prauss, proszę więc zmówić modlitwę Ojcze nasz.

i w telefonie dały się słyszeć wyrazy tej powszedniej modlitwy, które osoby zaproszone na próbę chciwym uchem chwytały. Oprócz tego wymieniono wiele innych jeszcze zapytań

i odpowiedzi, które jak najlepiej przekonały nas o możności przesyłania dźwięków mowy ludzkiej za pomocą elektryczności, nawet z punktów o 10 mil oddalonych.

Wprawdzie głos przesyłany jest słaby, twardy, metaliczny i jakby zza ściany przechodzący — ale to dopiero początek. Mamy dopiero telefony w zarodku, które tak się mają do telefonów jakie za lat kilka, za rok mieć będziemy, jak pierwsze żniwiarki lub machiny do szycia, do maszyn dzisiaj używanych. Chodzi tylko o zasadę, o podstawę; ulepszenia muszą

przyjść po licznych próbach, jakie się z budową telefonów dokonują.

Doświadczenie wczorajsze było wykonane w nader niekorzystnych warunkach.

Na drut telegraficzny, do którego telefony były przystosowane, przepływały ciągle prądy telegraficzne, z innych drutów, po których depesze przebiegały. Zdaje się, że przyczynę tego przypisać należy już to wilgoci, która uczyniła słupy telegraficzne dobrymi przewodnikami i pozwala prądom spływać z jednej linii na drugą, już też  indukcji galwanicznej. Wskutek tego słychać było ciągle w telefonie pukanie przyrządów telegraficznych Morse'a. itd…’’



.Ówczesny zarząd kolei żelaznej uznał, że głosowy kontakt pomiędzy zawiadowcami stacji znacząco zwiększy bezpieczeństwo ruchu, a przekazywane telefonicznie informacje będą stanowiły bezcenne wsparcie dla osób zarządzających ruchem.


23 stycznia 1878 roku, po raz pierwszy na ziemiach polskich publicznie zaprezentowano, jak działa telefon. Eksperymentalna linia telefoniczna połączyła aparaty telefoniczne zainstalowane w cukierni Semadeniego w Ogrodzie Saskim oraz w warsztacie optyka Jakuba Pika przy ul. Niecałej. Odbyła się również próba transmisji koncertu muzycznego z Ogrodu Saskiego do budynku Zarządu Wodociągów przy ul. Dobrej na Powiślu.

„Onegdaj o godzinie 5 wieczorem wobec Prezydenta m. Warszawy jenerała Starynkiewicza i zaproszonych gości, powtórzono w kancelarii zarządu wodociągów przy ul. Dobrej próby z działań telefonu zbudowanego przez pp. E. Protasiewicza i S. Zielezińskiego (...)Próba odbyła się świetnie" - pisał w styczniu 1878 r. "Kurier Warszawski".









niedziela, 9 lutego 2025

''Wielki'' dzień miasta Łowicza -1948 rok

 

Bierut po lewej - Żymierski po prawej 


''Od wczesnych  godzin porannych  ze wszystkich stron powiatu łowickiego zdążały do miasta Łowicza , liczne delegacje społeczeństwa wiejskiego ze sztandarami ,orkiestrami i transparentami. Również ludność miasta w liczbie ponad 10 tys. osób zgromadziła się na miejscowym Stadionie Sportowym, oczekując uroczystej chwili  wręczenia przez swoich przedstawicieli sztandaru miejscowej jednostce wojskowej. O godzinie 10 przybył na Stadion w otoczeniu przedstawicieli władz wojewódzkich, powiatowych, miejskich i organizacji społecznych, — przedstawiciel Prezydenta R. P. i  Marszałka Polski, — wiceminister gen. Jaroszewicz. Zgromadzone tłumy wznoszą nie milknące okrzyki na cześć Wojska Polskiego i Polski Ludowej. Po nabożeństwie dokonana została ceremonia poświęcenia sztandaru, po czym starosta ob Milanowski wręczył sztandar gen. Jaroszewiczowi. Generał przekazał z kolei sztandar dowódcy jednostki, a ten chorążemu. W krótkim przemówieniu gen. Jaroszewicz stwierdził, wśród niesłychanego aplauzu zgromadzonych, że sztandar ten jest symbolem jedności ludu z Wojskiem. Wojsko to było, jest i będzie zawsze wierne tym właśnie ideałom. Po wywalczeniu wraz z bohaterską Armią Czerwoną niepodległości Polski, przez swój udział w realizacji podstawowych reform społecznych, wykazało swą postawą, że zasłużyło na miłość i  zaufanie. — W czasie pokoju żołnierz śpieszy z pomocą ludności, pomagając w odbudowie Ojczyzny. Po przemówieniu odbyła się defilada społeczeństwa powiatu i miasta Łowicza, organizacji oraz licznych grup, przybyłych przodowników pracy z Łodzi, Entuzjazm budziły barwne grupy w ludowych strojach łowickich. W czasie uroczystości posiedzenia Miejskiej Rady Narodowej Rada, wśród ogólnego aplauzu, uchwaliła jednomyślnie przyznanie obywatelstwa honorowego miasta Łowicza Prezydentowi Bierutowi oraz Marszałkowi Żymierskiemu. Uroczystego wręczenia dyplomów obywatelstwa honorowego przedstawicielowi Prezydenta  i Marszałka, generałowi Piotrowi Jaroszewiczowi dokonał, wśród niemilknących  oklasków i okrzyków, przewodniczący MRN ob. Falkowski. W godzinach przedwieczornych odbył się wielki popis regionalnych zespołów wiejskich pieśni i tańca.''



Jeden z reliktów tamtych czasów ,który przetrwał do dziś w Łowiczu - ul........?






sobota, 8 lutego 2025

Katastrofa na zwrotnicy pod Skierniewicami - 1935 r.



Luxtorpeda (również Lux-Torpeda) – popularne określenie wagonu spalinowego o aerodynamicznych kształtach, stosowanego w szybkich kolejowych połączeniach międzymiastowych w latach 30. XX wieku w Polsce.

 23 września wieczorem Skierniewice zostały wstrząśnięte wiadomością o katastrofie  Lux torpedy, kursującej na linii  Warszawa — Katowice, na zwrotnicach zjazdowych pod Skierniewicami, cztery osoby ciężko ranne i 8 osób lżej rannych. Ciężko ranni są konduktor, mechanik i dwaj pasażerowie.



Pierwsze niepokojące pogłoski o rozmiarach katastrofy okazały się na szczęście wyolbrzymione. Torpeda, biegnąca normalnie z szybkością 100 km. na godzinę, została wyrzucona z szyn na zakręcie w chwili kiedy jechała ze zmniejszoną szybkością. Dzięki tej szczęśliwej okoliczności wykolejenie nie przybrało rozmiarów katastrofy. Kierowcy Lux Torpedy udało się w chwili, kiedy poczuł, że wagon biegnie po podkładach zahamować bieg do tego stopnia, iż 18 pasażerów odniosło podczas uderzenia o ostatni wagon pociągu towarowego tylko lekkie obrażenia cielesne. Wagon towarowy uległ zupełnemu rozbiciu, solidnie zbudowana torpeda wytrzymała impet uderzenia i została tylko uszkodzona . Właściwa przyczyna wykolejenia torpedy nie została jeszcze całkowicie wyjaśniona,

jak jednak wstępne dochodzenia wykazały, katastrofa nastąpiła skutkiem złego

ustawienia zwrotnicy. Pasażerowie torpedy po udzieleniu im pierwszej pomocy odjechali 

pociągiem  pośpiesznym do Katowic.


Przedwojenne  gazety co jakiś czas  donosiły na pierwszych stronach o - strasznych -wielkich - tragicznych, katastrofach pociągów PKP. Wypadki nie omijały  też węzła kolejowego stacji Skierniewice . O tych mniejszych wspomniano w kronikach.




Dlaczego wykoleiła się „Lux - torpeda"?

Skandaliczne niedbalstwo przyczyną katastrofy!


Dochodzenie prowadzone w sprawie katastrofy wagonu - torpedy na stacji w Skierniewicach w dniu 23 września , ustaliło, że bezpośrednią przyczyną katastrofy był brak zamka w zwrotnicy. Zamek ten wskutek uszkodzenia był oddany do naprawy Gdy nadszedł wagon - torpedy z Warszawy, zwrotnica z powodu braku zamka przeskoczyła i wagon wpadł na inny tor. Katastrofa spowodowana została niedbalstwem służby kolejowej, gdyż przy uszkodzonej zwrotnicy należało dyżurować aż do czasu jej naprawienia. Jak się okazuje z wyników śledztwa w sprawie katastrofy „Lux - torpedy ‘’dopuszczono się karygodnego niedbalstwa, które mogło spowodować nieobliczalne szkody. To niedopatrzenie jest zaiste nie do pomyślenia na jednej z najgłówniejszych linii w Polsce. Wie się, że zwrotnica jest zdefektowana przez uszkodzenie uszkodzonego zamka. — Pomimo tego defektu nie stawia się nikogo przy zepsutej zwrotnicy, a więc puszcza się samopas pociągi na łaskę losu i źle działającej maszyny. I po takim torze jedzie ‘’torpeda ‘’z szybkością 90 kilometrów na godzinę! Niewątpliwie sprawą tą zajmą się czynniki kierownicze ministerstwa  komunikacji.










czwartek, 6 lutego 2025

Sześć złotych wesel w parafii , Księstwa Łowickiego -1903 rok

 


Sześć złotych wesel odbyło się d. 28 października  w parafii Wysokienice, należącej do Księstwa Łowickiego.

Do owych „państwa młodych“, którzy przeżyli w małżeństwie lat 50, należeli następujący parafianie :

 (licząc  od strony prawej ku lewej)

- Józef Bartkowicz lat 7O i Anna z Krzysztofiaków, lat 68‘/a) gospodarze ze wsi Złota, ślub brali d. 24 stycznia 1853 r.; dzieci żyje 3-je, wnuków 7-ro.

- Filip Wiosna, lat 7O i Joanna z Jędraszków, lat 74, gospodarze z Jasienia, ślub brali dnia 19 stycznia 1852 r., dzieci 3-je, wnuków 7-ro.

- Szymon Klatka, lat 76 i Elżbieta z Wolniaków, lat 76, gospodarze z Wysokienic, ślub brali dnia 21 lutego 1848 r; dzieci 6-ro, wnuków 9-ro.

- Franciszek Rochalski, lat 70 i Wiktoria z Włodarków, lat 69, gospodarze z Miechowie, ślub brali dnia 15 listopada 1852 r.; dzieci 5-ro, wnuków 21.

- Jan Wolny, lat 69 i Katarzyna z Wińczewskich, lat 68, gospodarze z Wilkowic, ślub brali dnia 21 listopada 1852 r. Córka przybrana, wnuków 5-ro.

- Jakób Wilczak, lat 69 i Katarzyna z Koczywąsów, lat 70, gospodarze z Wysokienic, ślub brali dnia 22 listopada 1853 r., dzieci 3-je, wnuków 7-ro.

Obliczając lata „młodych“, znajdujemy, że razem te 6 par żyją na świecie 852 lat; dzieci mieli 21, zięciów i synowych 18 i wnuków 56, czyli razem przez te lata rozrośli się w 107 osób.

W tym dniu uroczystym przybyli w otoczeniu dzieci i wnuków, do kościoła parafialnego w Wysokienicach (w pow. skierniewickim: w którym niegdyś wszyscy otrzymali Chrzest Ś-ty, a potem Sakrament Małżeństwa), tu odbyli Spowiedź, przyjęli Komunię Ś-tą w czasie Mszy na ich intencję odprawionej; potem ks. proboszcz wręczył „państwu młodym“ przy odpowiednich modlitwach 3-łokciowe laski białe, zakończone krzyżami złoconymi i wianeczkami z myrty i konwalii. Uroczystość zakończyła się przedmową, zastosowaną do tej tak pięknej a rzadkiej w życiu ludzi chwili. Staro żeńcy złożyli pewną sumę na sprawienie do swego starego modrzewiowego kościoła pięknej lampy przed wielki ołtarz na pamiątkę swoich „złotych godów“. Daj im, Boże, doczekać „brylantowych“ w pobożności i dobrym przykładzie dla swych dzieci i wnuków.



Kompania z Księstwa Łowickiego. 02-06-1903 r. na Jasnej Górze

 Parafianie Wysokienic z Księstwa Łowickiego zwracali powszechną uwagę pięknym jednolitym swym strojem regionalnym. Mężczyźni wyróżniali się wysokim wzrostem, ubrani byli w sukmany przepasane czerwonymi wełnianymi pasami, a kobiety — w samodziałach — jakby nasiał maku. Wszyscy mieli przypięte na piersiach jednakowe medaliki jubileuszowe Matki Boskiej. Lecz więcej jeszcze niż strój cechował ich wyraz poważniejszej myśli i poczucie godności osobistej. Wszyscy, w liczbie 260 osób, przybyli dnia 2 czerwca. Godnym uwagi jest sposób, w jaki urządzili oni gospodarczą stronę swej pielgrzymki Każdy z uczestników złożył oznaczoną kwotę pieniędzy w ręce Czcigodnego proboszcza, ks. Stanisława Kuczyńskiego, a zacny ten kapłan z całym poświęceniem  roztaczał troskliwą opiekę nad swymi owieczkami w przeciągu całej pielgrzymki. Wystarał się o wynajęcie specjalnego pociągu po zniżonych cenach. Wszyscy jego parafianie przystępowali do Spowiedzi i Komunii świętej, a 70 z nich otrzymało Sakrament Bierzmowania. Pod przewodnictwem swego kapłana zwiedzili szczegółowo klasztor, z czego odnieśli niezwykłą korzyść, mając tak światłego przewodnika. Wreszcie piękną i trwałą pamiątkę sprawił kapłan pielgrzymom, nabywając dla każdego z nich wielki portret księdza Augustyna Kordeckiego, jako w roku jubileuszowym tego sławnego obrońcy Jasnej Góry. Portret ów najodpowiedniejszą jest dla pątników pamiątką w tym roku jubileuszowym. Wizerunek księdza Kordeckiego otaczają piękne ilustracje, odtwarzające ważniejsze chwile dziejów przesławnego klasztoru. Parafianie Wysokienic w nadzwyczajnym porządku przechodzili przez miasto przy dźwiękach kapeli klasztornej. Jesteśmy pewni, że Księżacy godnie ocenią działalność zacnego swego kapłana, okazując mu miłość i synowskie posłuszeństwo.


Kościół przed którym zacni Jubilaci zrobili sobie zdjęcie 122 lat temu  ,dziś można zobaczyć w skansenie  w Maurzycach .



Na teren skansenu przeniesiony został w 2006 r. z Wysokienic ,położonych  w województwie łódzkim w powiecie skierniewickim w gminie Głuchów. .Kościół  pod wezwaniem św. Marcina, fundacji arcybiskupa gnieźnieńskiego Adama Komorowskiego, wzniesiony został w stylu barokowym, datowany 1758 rok .Wieś arcybiskupa gnieźnieńskiego w ziemi rawskiej województwa rawskiego 1792 r.  



Parafię w Wysokienicach erygował w 1347 r. arcybiskup metropolita gnieźnieński Jarosław Bogoria Skotnicki. Na początku XVI w. duszpasterzowało przy nim dwóch kapłanów: pleban i wikariusz. Jego konsekracji miał dokonać dopiero w 1540 r. biskup sufragan gnieźnieński Jan Busiński, jednak nie wiadomo pod jakim wezwaniem. Świątynia spłonęła wraz z całą wsią Wysokienice dnia 20 X 1749 r. Nowy kościół, modrzewiowy, orientowany, o konstrukcji zrębowej, oszalowany, pw. św. Marcina biskupa został wybudowany w 1758 r. z fundacji arcybiskupa metropolity gnieźnieńskiego Adama Komorowskiego, prymasa Polski. Wobec postępującego zubożenia, decyzją arcybiskupa metropolity gnieźnieńskiego Antoniego Kazimierza Ostrowskiego, prymasa Polski, w 1789 r. parafia została inkorporowana do prepozytury parafialnej w Głuchowie. Odtąd w Wysokienicach, już jako filii, rezydował i duszpasterzował jeden z trzech mansjonarzy głuchowskich. Inkorporacja nie była wieczysta: w 1869 r. kościół w Wysokienicach stał się na powrót parafialnym. W 1935 r., staraniem ówczesnego proboszcza ks. Jana Markiewicza, kościół został rozbudowany (powiększony o 78 m2), odnowiony wewnątrz i na nowo pokryty gontami.

W latach 1991-1994 na tyłach starego kościoła, został zbudowany nowy, według projektu arch. Janusza Tofila i ks. kan. Wiesława Wasińskiego.



niedziela, 2 lutego 2025

W 30 minut ze Skierniewic do Warszawy 1903 rok.

 



''...Gotowy pociąg do odjazdu podstawiono przy długim peronie  stacji Skierniewice.

Była godzina 7 minut 28 (wieczorem), kiedy do parowozu podszedł sam car i „łaskawie" raczył zapytać:


— „A ileż to minut wynosi jazda do Warszawy ?

— Normalnie 65 minut — Najjaśniejszy Panie — odparł Karopłacki.

— Hm chcę być o ósmej w Warszawie na operze.

—- Rozkaz, Najjaśniejszy Panie!

Słuchającym tej rozmowy, dygnitarzom kolejowym, włosy dęba na głowie stanęły. Aby być za niecałe pół godziny w Warszawie, trzeba więcej jak podwoić normalną prędkość biegu pociągu; znaczyłoby to samo, co skierować okręt na niebezpieczne rafy. Nigdy podobnie błyskawicznych prób jazdy nie dokonywano a zresztą — nawierzchnia toru nie wytrzyma tego, przy takim  ciężarze, jaki przedstawiają, — specjalnej budowy — wagony cesarskiego pociągu. Ale trudno, rozkaz cesarza nie zna apelacji. 

Punktualnie o godzinie 7 minut 29 pociąg ruszył w drogę, długość której do Warszawy wynosi równe 66 kilometrów na całej przestrzeni zamarł wszelki ruch innych pociągów. W tym celu bowiem podano uprzednio „wojenną" depeszę do wszystkich stacji, aby przyjazd Najjaśniejszego" odbył się „bez przeszkód i bez zarzutu.'' Karopłacki rozwinął szybkość jazdy do niedopuszczalnych wprost rozmiarów. W kilka minut przed oknami wagonów mignął jakiś budynek — to stacja Radziwiłłów...,


budynek stacyjny I w.ś  Radziwiłłów 

...a po 6 minutach znowu jakiś — był to Żyrardów.



Za Grodziskiem car wyjrzał przez okno i — o dziwo! Począł łypać oczyma; nie mógł się bowiem zorientować — czy jedzie pociągiem, czy też siedzi w wypuszczonym z armaty pocisku. Zanim wyraził swój przestrach w słowach '' Ты не можешь идти медленнее? ''(czy nie można wolniej?)

budynek stacyjny Grodzisk Maz. I w.ś

— już pociąg przejechał Pruszków .



Tymczasem na parowozie wyższy dygnitarz wydziału mechanicznego oburącz trzymał się okiennej ramy szczupły zaś jak tyka maszynista — instruktor w kucną przy tendrze przytrzymując jedną ręką czapkę, a drugą konwulsyjnie ściskał wskaźnik wodomierza. Gdyby się podniósł — wiatr zdmuchnąłby go jak piórko. Na pa- wozie huczało jakby z piekielnej sarabandzie; zdawało się, że wszyscy szatani wyprawiali najzłośliwsze harce; poprostu wicher porywał z tendra kawałki węgla i unosi jak gałki waty. Pomocnik maszynisty i palacz na. zmianę zdążyli przez drogę wrzucić do paleniska już pot tendra węgla, który płomień straszliwie pożerał. Od czasu do czasu spoceni i zmęczeni spoglądali na siebie wymownie, a palacz szepnął koledze do ucha:

— Zobaczysz Władek, że jak słońce na niebie tak na Marszałkowskiej „pod Setką" będziem mieszkać.

Mnie się też tak widzi, że majster nie będzie mógł zatrzymać i na pewniaka w Marszałkowską wjadziem.

Nikt z obecnych na parowozie nie śmiał się sprzeciwić, ani zwrócić uwagi Karopłackiemu, który wpatrzony w horyzont zarysowującej się coraz bliżej Warszawy stał jak zimny posąg. Jego czynność polegała na tem, że jedną ręką trzymał lewar, drugą zaś poruszał inżektor, przepuszczając co chwila świeży strumień wody do kotła. Od czasu do czasu zerknął okiem na manometr, wskazujący ciśnienie pary.

— Nie żal mi będzie — myślał — jeśli na jakiejś zwrotnicy zrobię piramidę; może sam zginę, ale i z Mikołaja niewiele zostanie. . .

Stało się inaczej; pociąg cudownie jakoś przyjechał do Warszawy, a posłuszny — jak dziecko —parowóz zatrzymał się przed peronem w specjalnie wskazanym miejscu. Była punktualnie godzina 7 minut 59; jazda więc wynosiła okrągłe 30 minut. Car, wysiadłszy z wagonu, nie poszedł po specjalnie ułożonym chodniku, lecz momentalnie skierował się do parowozu, obok którego stał już maszynista Karopłacki.

— Dziękuje panu za wypełnienie rozkazu; nie spóźniłem się — ale już nigdy tak jeździć nie będę. To mówiąc — Mikołaj wręczył Karopłackiemu banknot 100 rublowy oraz złoty zegarek, który w oczach zmieszanego nieco tym maszynisty odpiął od starego munduru.

— Rad starać się.. . — odrzekł z udaną pokorą Karopłacki biorąc „wysoki dar“.

W chwilę później maszynista oglądał parowóz, który — wskutek nadużycia, nie nadawał się już do jazdy. W pewnej chwili zdawało mu się. że z lokomotywy pociepła krew...

Złudzenie; to pociekły łzy z oczu pana Karopłackiego, który nie mógł znieść okropnego stanu swego u- kochanego żelaznego rumaka...''

Pracownicy parowozowni w Skierniewicach, początek XX w.




Budynek stacyjny w Radziwiłłowie wybudowano w 1848 roku wraz z powstającą wówczas pierwszą linią kolejową na obszarze dawnego Królestwa Polskiego tzw. Drogą Żelazną Warszawsko-Wiedeńską. Został on zniszczony podczas I wojny światowej (w 1915 roku stały już tylko jego mury zewnętrzne). Obecnie funkcjonujący dworzec był jednym z grupy podobnych obiektów powstałych w latach 1918-24 w ramach programu odbudowy infrastruktury kolejowej po zniszczeniach wojennych. Powstał w pierwszym etapie prac w latach 1920-22. Dworzec przetrwał II wojnę światową.

sobota, 1 lutego 2025

Skierniewice 1938 r. /Huczne imieniny i 5 zgonów/


 W Skierniewicach odbyła się onegdaj uczta imieninowa, której finał był niezwykłe tragiczny. Mianowicie Stanisław Marczyk obchodził hucznie  dzień swego patrona, na który zaprosił licznych krewnych i znajomych do swojego mieszkania przy ul. Okrzei .Przy biesiadnym stole zasiadło liczne grono oraz dwóch muzykantów ,którzy zabawiali gości  i przygrywali do tańca .

Raczono się obficie wódką i jedzeniem, a gdy wódki zabrakło, Marczyk postawił na stole kilka flaszek nalewki własnego wyrobu, sporządzonej ze spirytusu  z sokiem wiśniowym. „Wytrawny“ ten trunek pili tylko mężczyźni. W kilka godzin później u biesiadników wystąpiły objawy silnego zatrucia. .Niektórzy z nich dostali ostrego ataku szału, inni stracili przytomność, inni wpadli w obłęd.


Zaalarmowano pogotowie i siedem ofiar zatrucia przewieziono natychmiast.do szpitala św. Stanisława w Skierniewicach na ratunek i jakąkolwiek pomoc medyczną było już za późno.  Tego samego dnia zmarło pięć osób: Stanisław. Marczyk, Zygmunt Marczyk, Jan Zagrajek, Bronisław Niemiejski i Michał Zaczyński. Jan Kowalski i Adam Witkowski pozostali przy życiu, lecz stan ich zdrowia , beznadziejny. Lżejszemu zatruciu ulegli obaj muzykanci Gołębiowski i Caban bo im ''nalewki'' nieco skąpiono .,przewiezieni zostali do szpitala '' Dzieciątka Jezus '' w Warszawie ,ich życiu nie zagraża niebezpieczeństwo .

Solenizant sporządził wódkę ze spirytusu metylowego, używanego do politury, który kupił w Warszawie po 1 zł. za litr. Śledztwo wykazało że Marczyk ,nabył trefny spirytus u właściciela   składu aptecznego  Henryka Wajngartena w Warszawie przy ul. Wronia 23.Policja stołeczna w związku z tym aresztowała właściciela apteki pod zarzutem z tytułu  niedozwolonej sprzedaży spirytusu metylowego w tak dużej ilości.













Księżak któremu ''diabeł'' pomagał ? Adam Petryna (1881 -1942 r.)

[  Petryna Adam przy swojej rzeźbie prezentowanej na wystawie   „Księżaczka w stroju ślubnym“. 1934 r. Warszawska siedziba Towarzystwa Zach...