Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 21 grudnia 2025

''W szale pijackim zamordował żonę '' - Łowicz 1939 r.

 


W mieszkaniu Gajdów przy ul. Kutnowskiej w Łowiczu odbywało się przyjęcie dla zaproszonych gości. M. inn.. na przyjęciu byli małżonkowie Franciszek i Walentyna Ucieszni .W czasie przyjęcia raczono się wódką. Ucieszny oddawana podejrzewał żonę o zdradę i na tym tle powstała między małżeństwem sprzeczka. Wreszcie Ucieszni opuścili dom Gajdów. Na podwórzu zazdrosny mąż uderzył laską w plecy żonę, która wskutek doznanych obrażeń straciła przytomność. Wówczas Ucieszny zdarł z kobiety ubranie i na pół przytomną wprowadził do mieszkania Rocha Owczarka, zamieszkałego w tym domu, którego podejrzewał, że jest kochankiem żony. W mieszkaniu Owczarka Ucieszny jeszcze raz uderzył nieszczęśliwą kobietę w głowę. Uderzenie było tak silne, że pękła jej czaszka i w kilka chwil Ucieszna zakończyła życie. Zbrodniczego męża policja aresztowała.




sobota, 20 grudnia 2025

''Zbrodnia namiętnej wdowy ...'' - Łowicz 1936 r

 


W służbie ruchu na terenie Łowicza zatrudniony był 40- letni Władysław Charążka, człowiek żonaty mający już dwoje podrastających dzieci. Charążka zawarł przyjaźń z kolejarzem Józefem Ostrowskim. Doszło do tego, że obydwie rodziny zamieszkały we wspólnym domu.



Przed dwoma laty Ostrowski zmarł. Pozostała po nim wdowa, przeszło pięćdziesięcioletnia Zofia Ostrowska, zaczęła prześladować Charążka swą miłością. Często odwiedzała go w czasie pracy, domagając się oznak, wzajemności, a w razie sprzeciwu urządzała głośne awantury. Charążka. w obawie, że te skandale mogą pozbawić go pracy, ulegał namiętnej wdowie. Przywiązany jednak do swej rodziny unikał spotkań z Ostrowską. Tego rodzaju stosunek musiał doprowadzić do konfliktu, który rzeczywiście nastąpił i to w okolicznościach nie zwykłych . 


W dniu 23 marca Charążka późnym wieczorem wracał z pracy wespół z kolegą. Kiedy znalazł się na bocznej ulicy w Łowiczu, rozległ się strzał. Charążka, trafiony w tył głowy, padł trupem na miejscu. W tej samej chwili ukazała się Ostrowska i pochyliwszy się nad trupem, zawołała.

Czy już nie żyje?

Stwierdziwszy, że przyjaciel leży martwy, szybko pod niosła się i oddaliła się o kilka kroków . 



Padł drugi strzał. To Ostrowska wymierzyła lufę rewolweru w swoją pierś. Kula utkwiła w płucach. .Ostrowską przewieziono do szpitala, gdzie po pewnym czasie powróciła do zdrowia. Tymczasem wszczęte przez prokuraturę śledztwo co do przyczyny zgonu Chorążki wykazało, że zginął on z ręki Ostrowskiej, która w ten sposób zemściła się na przyjacielu za lekceważenie je j gwałtownej miłości. Ostrowska nie przyznawała się do winy. Złożone przez nią wyjaśnienia w zgoła odmienny sposób przedstawiają tło tragicznego zajścia.


Oto Ostrowska twierdzi, że nie ona prześladowała zmarłego, ale on się narzucał ze swymi uczuciami, zmuszając groźbami do uległości. Ostrowska nie chciała dopuścić do tego związku, gdyż, jak twierdzi, sumienie nie pozwalało jej oszukiwać Chorążkowej, z którą żyła w wielkiej przyjaźni. Ostrowska przedstawia listy, pisane przez Chorążkę. Są to niesłychanie czułe i w podniosłych słowach pisane wyznania miłosne ,zazwyczaj kończące się ślubowaniem wzajemnej i dozgonnej wierności .


Krytycznego dnia, jak twierdzi Ostrowska. Chorążka w przypływie żalu popełnił samobójstwo. Przypadkowo znalazłszy się na ulicy, ujrzała denata w krwi. Wspomniała złożoną przysięgę, że jedno 
drugiego nie przeżyje. Przysięgi tej nie chciała złamać. Podniosła wtedy z ziemi rewolwer, z którego zastrzelił się Chorążka, i zdecydowała się popełnić samobójstwo. Niewprawna ręka przekreśliła zamiar połączenia się z Chorążką za grobem. Dzisiaj Ostrowska odpowiada przed Sądem Okręgowym w Warszawie, który zjechał na sesję wyjazdową do Łowicza. W imieniu wdowy po Chorążce z powództwem cywilnym występuje adw. K. Hecht, domagając się zasądzenia symbolicznej złotówki. W rzeczywistości zaś idzie o obronę czci zmarłego, na którego Ostrowska w wyjaśnieniach swych rzuciła cień.



Rzecznik powództwa powołał świadków, którzy ustalić mają, iż Ostrowska oddawana nosiła się z zamiarem zabójstwa nieczułego na jej zwiędłe wdzięki Chorążki i w tym celu nabyła rewolwer. Strzał o dany w tył głowy nie mógł pochodzić z ręki samobójcy i dowodzi tylko zbrodni z premedytacją i perfidni Ostrowskiej.


niedziela, 14 grudnia 2025

''Z WCZORAJSZEGO JARMARKU w Łowiczu. '' - 1877 r.

 


Powiadali starzy złośliwie:

„trzy gęsie, dwie niewieście — zrobiły jarmark w mieście.“

Chcemy przez kurtuazję dla płci pięknej przypuszczać, że kapitolińskie bohaterki więcej miały udziału w sprawianiu jarmarcznego gwaru, aniżeli nasze szlachcianki rodu ludzkiego, pochodzące po kądzieli wprost od zacnej matrony Ewy, herbu: Ogryzek.



Nie potrzeba być ekonomistą i statystykiem, — wystarczy być Grzegorzem, lub Walkiem ze Skierniewic jeżdżącym z pochówkiem własnego inwentarza na targ — aby skonstatować, że jarmarki w czasach dzisiejszych, a mianowicie z zaprowadzeniem dróg żelaznych i łatwiejszych środków komunikacyjnych straciły wiele ze swego wpływu na ruch handlowy i w ogólnym obrocie gospodarstwa krajowego stały się np.: tym czym dawne krzesiwka z hubką w stosunku do dzisiejszych zapałek szwedzkich. 

Kalendarz i pogoda, — o to dwie jedyne przyczyny naszej wycieczki do Łowicza. Kalendarz zapowiadał jarmark świętojański, — pogoda sprzyjała, więc skombinowawszy jedno z drugim wypadła peregrynacja nad Bzurę. W rzędzie owych 55-ciu pereł i perełek guberni Warszawskiej, Łowicz nie jest wcale "Perłą Uriańską " a jeżeli nią ma być koniecznie, to już chyba z rodzaju tych „zamarłych'', co utraciły blask i wartość dawną od chwili, kiedy przestały ozdabiać infułę biskupi łowickiej.



Dzisiaj to mieścina cicha, skromna, spotulniała, nawet się nie pyszni z tych kilku zabytków, co się jakoś w gruzy jeszcze rozsypać nie chcą; tu i ówdzie pleśnią starości pokryta, podobna do staruszki pochylonej wiekiem, ogłuchłej już i niedowidzącej, a z przyzwyczajenia szukającej jeszcze towarzystwa i przyjmującej chętnie gości u siebie. Na starym rynku dwie epoki bardzo znacznie pomieszały się już z sobą. Z jednej strony kamienną koronką u szczytu wystrojona kanonia, odległe gdzieś pamiętająca czasy trzyma się, chociaż z biedą jako-tako; z drugiej na boku w smacznym stylu stanął młodszy od niej o wiele ratusz, brunatną farbą silnie przeciągnięty. Styl to zaiste smaczny, bo budynek wygląda, jakby z czekolady urobiony. Młodzik nowożytny, niestety, i odwieczna staruszka nie widzieli się dotychczas, kościół farny stanął im w drodze i przeszkodził poznaniu. Szkoda, że kościoła nie mogliśmy zwiedzić i przypatrzeć się między jego osobliwościami oryginalnemu portretowi, któregoś z członków dawnej sufragani, obdarzonemu fantazją artysty, czy wybrykiem natury — dwoma nosami i dwiema parami oczu na jednej twarzy. Ile ten wyjątkowy człowiek, jeżeli istniał rzeczywiście, widzieć i czuć w swoim czasie musiał!... W kościele ludu tłoczyło się mnóstwo, z pieśnią i modlitwą na ustach. Reszta co miejsca wewnątrz nie znalazła, przytulała się do murów kościoła, jak do łona jedynego przyjaciela i szeptała mu swoje troski, potrzeby i tajemnice duszy. Pismo powiada, że modlitwa wiernych skały przebija, więc i przez mur kościelny przeciśnie się do Boga!...

Jeżeli chodzi o wyliczenie wszystkich osobliwości miasta powiatowego oprócz cukierni, apteki, handlu win, w którym sprzedają także czapki, oryginalnych kramików z mydłem, cebulą, kantorem pism periodycznych etc. etc, — to nie wolno pominąć dwóch objawów postępu i komfortu miejskiego w postaci budek sodowych urządzających sobie konkurencję w odległości trzydziestu kroków. Dwa razy do roku miasto ożywiało się niezwyczajnie, na św. Jana i św. Mateusza. Wtedy Tkaczewem i ulicą Warszawską wzbijały się kłęby kurzu i do miasta z wszech stron wbiegały kasztanki, siwki, taranty, hulanki, ogiery, klacze, źrebce et tutti ąuanti z rodzaju jednokopytnych potomków Bucefała i bardzo dalekich kuzynów Fantaski, Thetydy, Przedświta itp.

Targ koński zapełniał się wozami, bryczkami, koczami, ruch, rejwach, gwar, chaos, koń i człowiek mieszali się z sobą w jakiś różnobarwny konglomerat. Rżenie koni i głos ludzi spływały się w dysharmonię jarmarczną podtrzymywaną trzaskaniem z bata, mlaskaniem, pogwizdywaniem i tętentem kopyt. Typowe postacie wieśniaków, faktorów, handlarzy, kupców, roiły się i przeciskały w tłumie, grupując w rodzajowe obrazki dopraszające się żywcem przeniesienia na płótno. Bywało dawniej, jarmarki w Łowiczu odbywały się wystawnie i z paradą. W mieście wrzało jak w samowarku, konie przyprowadzano jak cacka, godne choćby marmurowych żłobów magnatów , było patrzeć na co, zapalić się, rozgrzeszyć. Pieniążki kursowały szybko z rąk do rąk, interesy szły galopem, nawet konie miały weselszą minę. A każde kupno musiało być „oblane'' i to suto, czasem aż za suto. Po interesach szukano rozrywki. Podobno na czas jarmarków zjeżdżał nawet teatr i w stajni przemienionej na świątynię sztuki śpiewano opery przy fortepianie i kwartecie smyczkowym. Z tego wszystkiego pozostały dzisiaj rozerwane ogniwa, stajnie stoją jak dawniej, kwartet smyczkowy grywa ciągle jeszcze (Boże bądź miłościw uszom nieszczęśliwych słuchaczy!) może by się i klawicymbał jaki znalazł tylko najważniejszej zabrakło rzeczy, śpiewaków. Powiadają, że „bracia szlachta'' podochociwszy sobie, to i szczęścia w grze szukać tu lubiła. A bywało pono i tak, że z braku stołu do kart, zdejmowano drzwi z zawias, układano na dwóch beczkach i dalej na... kierową damę! Powiadają,— (przysięgać nie będziemy), że los figle płatał nie lada. Nieraz na jednej małej karcie zmieściła się para koni i bryczka, i wszystkie pieniądze za sprzedane siwki i słowo honoru wartości ze sto rubli. Ba! opowiadają nawet o pewnym rycerzu pikowym, co aksamitną kamizelką na ostatnią stawkę, odegrał nie tylko swoje pieniądze, ale jeszcze zabrał partnerom pół tysiąca rubelków en gettu. A wino lało się inaczej, niż dzisiaj, bywało: kiedy szaleć na jarmarku, to już bez opamiętania.

Dziś, tradycja tego zaledwie została. Bogu dzięki.

Cienkie piwo i twarde podeszwy cielęce w kształcie kotletów, odchodzą wcale nie świetnie, z „braci szlachty'' rzadki jaki okaz zjawi się z miną konesera, popatrzy na liche szkapy, nawet o cenę nie spyta, siada na bryczkę i wyjeżdża z jarmarku. Szczęścia, chyba furmani na dyszlu jeszcze próbują. Prawdę powiedziawszy, to i patrzeć nie ma na co. Wczoraj np. na całym targu jedyny ogier gniady wodził rej i za 700 rs. gotów był pójść pod cudze siodło, tylko, że ani pana nowego, ani siodła nie znalazł. Inne biedne koniska, patrzyły tak litośnie, gryząc siano bez apetytu, smutnie jakoś, melancholicznie i stały u żłobu, jakby je na stracenie przyprowadzono, nie na handel. Kilka par tłustych, pokaźnych wołów z dumną pogardą żuło swoją strawę pomiędzy tymi prostymi chudzinami, w Wysokiem niby rozumieniu o swojej sturublowej wartości. W takim towarzystwie potomków cnej Rossynanty, jasno kościstej klaczy rycerza Don-Chichotka .wół podpasły mógł być wczoraj śmiało zarozumiałym , na łowickim targu. Oparty o węgieł domu z przygasłem okiem, z jakimś uśmiechem pół ironicznym, a pół bolesnym stał stary „faktor koński'' z rękami bezczynnie schowanymi w kieszeniach; kiwał głową, cykał przez zęby, czasem ziewając czapkę z tyłu głowy na oczy podsunął, podrapał się w brodę i znowu popadał w nudę nieznaną mu lat temu dwadzieścia.

- Kein Geschäft ! Mruczał od czasu do czasu .Co te dzisiejsze jarmarki warte ?śmiechu warte!

Bywaj grodzie nad bzurski, bywaj!—nie zobaczysz nas więcej, chyba twój jarmark zostanie zmieniony na rolniczo-przemysłową wystawę prowincjonalną, co będzie miała rzeczywistą rację za sobą, jako brak postępu gospodarstwa krajowego, i na której łyse kobyły będą kompromitowały gniadego ogiera.




poniedziałek, 1 grudnia 2025

Z ''miłości ''wyskoczyła przez okno...? Skierniewice 1886 r,

 


Lipiec -1886 r. Dworzec drogi żelaznej Warszawsko- Wiedeńskiej w Skierniewicach 

Fatalny wypadek wyskoczenia przez okno na dworcu kolejowym w Skierniewicach panny Cecylii G. wywołał smutne wrażenie. Szczegóły tego zdarzenia są już ujawnione i cała sprawa znajduje się w rękach sędziego śledczego, który aresztował moralnych sprawców wypadku.



Nieszczęśliwa   wygnanka  z  Prus.

Wypadek ten wywołał wielkie wrażenie i oburzenie nie tylko w mieście Skierniewice ,ale także w dyrekcji kolei wiedeńskiej ,która postanowiła zaopiekować się nieszczęśliwą pasażerką .Pierwsze zeznania panny Gabrieli po przyjściu do przytomności ,zgodne jest z poniższymi szczegółami . Panna Gabriela Grocholska guwernantka z Poznania ,otrzymała rozkaz wydalenia z miejsca pracy za niedostateczne przykładanie się do germanizacji, oddanych pod jej opiekę edukacyjną dzieci. Feralnego dnia jechała do Warszawy celem otrzymania nowego miejsca zamieszkania i podjęcia pracy nauczycielki .W Skierniewicach spotkał ją przykry wypadek spóźnienia się do pociągu ,który odszedł w kierunku Warszawy .Był to ostatni pociąg i biedna pasażerka zmuszona zaistniałą sytuacją ,postanowiła  czekać do rana . Swą pomoc zaoferował miejscowy stacyjny telegrafista ,człowiek już nie młody ,poważnie wyglądający i zaprosił w gościnę do swego mieszkania guwernantkę z Poznania. Dziewczę zaufało poważnemu człowiekowi ,który wraz z drugim młodszym towarzyszem powziął zamiar uczynienia haniebnego czynu na osobie spóźnionej pasażerki. Nastawił samowar ,postawił na stole kieliszki , karafkę mocnego trunku ,jak twierdził dla rozluźnienia atmosfery i kazał się pannie Gabrieli  rozbierać .P. Gabriela dla ocalenia honoru wyskoczyła oknem i upadła na bruk od strony miasta.



Niegodni sprawcy wypadku zamknęli szybko okno i przestrachem zdjęci nie mieli odwagi nawet zejść na dół dla zobaczenia co się stało dziewczynie .Dopiero po upływie może godziny omdlałą Gabrielę dostrzegł stróż nocny obchodzący swój rewir i udzielił pomocy . Po przewiezieniu do szpitala, okazało się iż nieszczęśliwa panna ma złamaną dwukrotnie nogę i rozbitą głowę .Obrażenia są ciężkie i życiu ofiary grozi niebezpieczeństwo .Nadmienić  trzeba, że nieszczęśliwa budzi ogólne współczucie pomiędzy mieszkańcami Skierniewic, którzy licznie nawiedzają chorą, a telegrafista, który był powodem smutnego wypadku, otrzymał zwolnienie ze służby drogi żelaznej.

Sprowadzono z Warszawy chirurga dla zestawienia w dwóch miejscach złamanej nogi. Chora przesłuchiwana drugi raz przez sędziego śledczego zrzekła się wszelkich pretensji do sprawcy jej nieszczęścia, który chcąc naprawić swą winę, oświadczył się o rękę .Panna Grocholska, pozostaje na kuracji w szpitalu na koszt zarządu drogi żelaznej i obecnie ma się znacznie lepiej.




17 luty 1887 r.

Przez dwa dni toczyły się w sądzie okręgowym rozprawy w sprawie telegrafisty ze Skierniewic, Edwarda Czaczkowskiego. Ponieważ sprawa sądzoną była przy drzwiach zamkniętych, zaznaczyć trzeba , że obronę za oskarżonym wnosił adwokat- przysięgły .J. M. Kamiński. W pierwszej instancji po płomiennej mowie obrońcy oskarżonego zapadł wyrok, którym Czaczkowski został w zarzucie unieszczęśliwienia guwernantki Gabrieli uniewinniony. Obrońca oparł swą mowę na zeznaniach ofiary ,argumentując że nie znajoma pasażerka ,której swą pomoc zaoferował p. Edward ,zrzekła się wszelkich pretensji do oskarżonego i że wkrótce ze swym domniemanym sprawcą, niefortunnego zdarzenia sprzed kilku miesięcy ,stanie na ślubnym kobiercu.

(Panna Gabriela nie doczekała ślubnego wianka ,wyniku powikłań po upadku z okna ,zmarła )

18 marca 1888 r.

Od wyroku tego prokurator założył protest do izby sądowej, domagając się kary dla oskarżonego z art. 1525 kod. kar. Że wyniku zdarzenia z lipca 1886 r o którym mowa ,Gabriela Grocholska poniosła śmierć na skutek doznanych obrażeń po wyskoczeniu oknem z mieszkania telegrafisty E. Czaczkowskiego .Sprawa ta w izbie sądowej sądzoną była w II. departamencie kryminalnym w Warszawie. W izbie Czaczkowski uznany został za winnego zarzucanego mu przestępstwa i skazany po pozbawieniu wszystkich praw stanu na zesłanie i osiedlenie w odległych miejscowościach Syberii.







czwartek, 27 listopada 2025

Zabójstwo kochanki z Łowicza (1933 r.)

 


Głośna była sprawa znalezienia nad Wisłą, na wybrzeżu praskim tajemniczych zwłok kobiety, będącej w zaawansowanej ciąży z przestrzeloną skronią. Zagadka dla śledczych rozwiązała się po dwóch tygodniach gdy do prosektorium zgłosiły się dwie wieśniaczki w łowickich strojach i dopiero one rozpoznały zwłoki, jako Władysławy Szrajberównej, służącej. 



Z osobą Szrajberówny związana jest historia romansu bez "Happy endu" Ta młoda, ładna dziewczyna, pełna temperamentu miała już 5-letniego nieślubnego syna, imieniem Ryszard, zanim poznała mieszkającego po sąsiedzku, w tym samym domu przy ul. Konopackiej 10 — elektromontera Czesława Bendycha, który choć był żonaty, lubił także poboczne flirty. Nawiązał więc bliższe stosunki z Łowiczanką, a gdy żona dowiedziała się o wszystkim — rzucił ją po prostu i razem z kochanką wyjechał do jej rodziny, do Łowicza, gdzie występował jako „narzeczony". Zamieszkali oboje u brata Szrajberówny, ale nie było przed nimi żadnego celu...Bendych nie miał pracy i czekał, aż mu kochanka da pieniędzy, pozostając całkowicie na jej utrzymaniu. Gdy pieniądze się wyczerpały i stosunki zaczęły się psuć, bo Bendych miał usposobienie leniucha, zwykłego wałkonia. W tym czasie Władysława zaszła w ciążę, kochanek próbował wyciągnąć ją z tej opresji, ale sztuczne poronienie nie odniosło skutku.

Ciąża powiększała się, doprowadzając Bendycha, nie mającego żadnych widoków na przyszłość do ataków szału. Zaczął upijać się, bił i kopał dziewczynę, aż w obronie jej stanął brat i wypędził Bendycha ze swego domu, W gorączce braku pieniędzy, domagał się od kochanki, aby , sprzedała za 1.000 zł. swego synka ,dawnej swej chlebodawczyni która do chłopca była bardzo przywiązana i często posyłała dla niego pieniądze. Władysława oparła się jednak temu niegodziwemu żądaniu, a wtedy kochanek wszedł w konszachty z nieślubnym ojcem synka Szrajberówny, udzielając mu za 50 złotych plugawych wiadomości o dziewczynie, jakoby już przedtem miała dwoje nieślubnych dzieci, co miało znaczenie dla procesu o alimenty. Zgęszczona atmosfera doprowadziła, wreszcie do tego, że Bendych postanowił porzucić kochankę i postanowił pogodzić się z żoną i z tą myślą wyjechał do Warszawy. Przybyła tu także za nim, będąca już w siódmym miesiącu ciąży Szrajberówna, żądając, aby jakoś z nią po ludzku załatwił sprawy przyszłości ich dziecka i ich samych . Unikał jednak spotkań z nią, lecz upilnowała go, gdy wychodził z knajpy. Poszli razem nad Wisłę ,gdzie kategorycznie powiedział że z nią zrywa. Ona jednak próbowała go ugłaskać, zarzuciła mu na szyję ramiona, przytuliła się i zaproponowała coś, czego by dawniej nie odrzucił. On jednak był nieprzejednany. W czasie pokus, gdy zbyt silnie go ścisnęła za […] ''oszalał z bólu'' choć kilka miesięcy wcześniej znosił go z przyjemnością , wyciągnął rewolwer i przytulonej do niego dziewczynie strzelił w głowę .

Po zabójstwie udał się do domu, zjadł kolację dumając , że zbrodnia się nie wyda. Zaproponował żonie wieczorny spacer nad Wisłą .Po powrocie położył się spać.

Na rozprawie przyznał się do winy ,ponawiając swe zeznania ,co do ostatecznych przyczyn jego zachowania i oddania śmiertelnego strzału. Na ten czas zarządzono tajność rozprawy.

Oskarżonego bronił były sędzia Millak.

Sąd skazał Bendycha na 12 lat.






środa, 26 listopada 2025

,,Jadzia Łowiczanka '' zwana "piękną Zośką"

 


"W  krótkim  czasie  i  tak  cię  jasny  piorun  strzeli".

Nazywano ją „piękną Zośką”,

Dzięki chłopomanii, ody na ,, ludowość "jaka ogarnęła świat w latach 20. i 30. XX wieku, młode dziewczyny ze wsi pozowały w strojach ludowych profesorom i studentom Krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Najczęściej po sprzedaniu jaj i serów na Rynku Kleparskim ,siadały pod gmachem Akademii i czekały na propozycje. Był to dla nich dodatkowy dochód, choć okupiony ciężko, bo pozowanie narażało je na pomówienia i plotki we wsi i zazdrość mężów.  

,,Jadzia Łowiczanka' 'stała się ulubioną modelką artystów, Piotra Stachiewicza, Wojciecha Kossaka ,Wincentego Wodzinowskiego ,oraz wielu innych. Byli i tacy, którzy klękali i prosili o więcej... Zośka miała zasady,  swe wdzięki postanowiła prezentować jedynie przed tym któremu powie sakramentalne ,,Tobie Mężu,, ,nie pozowała do aktów! Nieziemsko piękna, skromna ,miła, ciemne włosy, piękna szlachetna twarz ,cudownie wykrojone usta. Już od najmłodszych lat wszyscy zwracali na nią uwagę. Pozowała głównie w tradycyjnym stroju krakowskim ,ale  nie tylko ,jej popularność, nietuzinkowa uroda, jak i tragiczny los przeszły do historii.



Obiegowe opinie o zepsuciu w świecie artystycznym odbiły się także niekorzystnie na małżeństwie samej Zofii Frontczakówny i być może doprowadziły ją do tragicznego końca.

W maju 1927 roku krakowscy malarze nie mieli zbyt wesołej miny. Stracili swoją ulubioną modelkę. Zofia Paluchowa ,zwana "piękną Zośką", przepadła jak przysłowiowy "kamień w wodę".

W słoneczną niedzielę 15 maja 1927 roku, ostatni raz widziano ,,Jadzię'' jak idzie w stronę domu w podkrakowskiej Dłubni, która dziś jest częścią nowohuckich Wzgórz Krzesławickich.W latach 30. XX wieku liczyła 25 domów.

Zofia Frontczakówna urodziła się w 1899 roku w chłopskiej rodzinie, w podkrakowskiej Dłubni. W środowisko krakowskich malarzy została wprowadzona jako młoda panna za pośrednictwem matki, która skorzystała ze znajomości, rekomendowała im córkę jako idealną modelkę. Świat artystyczny szybko zachwycił się Zosią ,trwało to do 1921 roku, miała już 22 lata i nadszedł najwyższy czas, aby „nadać sens życiu”i powiedzieć sakramentalne tak ,ślubuje Ci itd. Choć mogła mieć każdego, wybrała na męża szewca z podkrakowskich Zesławic ,Macieja Palucha. Nie wiadomo, czym mężczyzna zauroczył Zosieńkę, mimo to wygrywa los na loterii i trafia mu się żona, o jakiej inni mogli tylko pomarzyć. Po ślubie szewc Maciej wprowadził się do mającego mniej więcej trzy hektary gospodarstwa "Pięknej Zośki" w Dłubni. (stanowiącym jej własność) Artystyczny świat, w którym obracała się dziewczyna, był mu zupełnie obcy. Pozująca do obrazów najwybitniejszych malarzy Zosia mieszkała w jednej izbie z mężem i cielętami. Sąsiedzi niechętnie tam zachodzili, wszyscy się nowego sąsiada bali i raczej unikali kontaktu z nieprzyjemnym Maciejem ,nigdy nie było wiadomo, co Paluchowi strzeli do głowy. Żonkoś nie grzeszył ani schludnością ani zapałem do gospodarki, specjalnie nie zależało mu na poprawie warunków życia. Nie wylewający za kołnierz małżonek nie mógł poradzić sobie z zazdrością,nie pomagały także przytyki kolegów, którzy zazdrościli mu pięknej żony i odegrać mogli się jedynie snując historię dotyczące tego, co "piękna Zośka" ,,robi z malarzami,, ,którzy ją tak chętnie malują . W małżeństwie źle układało się od samego początku. Przez pierwsze lata Zosia godziła się ze swoim losem. Co roku rodziła dziecko. Z czworga przy życiu zostało dwoje. Zofia musiała sama dbać o rodzinę i nadal chodziła pozować, choć zdecydowanie rzadziej niż we wcześniejszych latach, trzeba było dzieci wyżywić a Maciej skąpił im i żonie nawet chleba. Od żony wymagał bezgranicznego posłuszeństwa i gotowości, kiedy tylko zbierało mu się na amory…Reagował awanturami na jakiekolwiek zachowanie żony, odbiegające od wyznaczonych przez siebie zasad, nic w zamian za to nie dając Mimo iż był szewcem, Zosia chodziła boso. Żonie nie szczędził tylko razów i niebotycznych awantur .Ówczesny proboszcz Dłubni często musiał wysłuchiwać skarg Zośki na brutalnego męża, który bił i głodził nie tylko ją, ale też dzieci, w złości zabierał jedzenie. Jej siostra, Honorata Ciepiela, kobieta o podobnej urodzie, opowiadała, że siostra nieraz przychodziła do niej z prośbą o jedzenie, bo mąż schował wszystko, co było w domu. Od pełnego awantur domu Paluchów zaczęli odsuwać się najbliżsi ,matka Zosi przeprowadziła się do innej córki.

„Piękna Zośka” dla świętego spokoju postanowiła zrezygnować z pozowania. Miała nadzieję, że dzięki temu z jej domu znikną ciągłe awantury i przemoc. Szybko okazało się, że nic to nie pomogło. Dziewczyna postanowiła jeszcze inaczej obłaskawić męża. Przepisała mu jedną czwartą swojej gospodarki. Prawdopodobnie liczyła, że kiedy Maciej poczuje się u siebie, zacznie należycie o wszystko dbać. Wreszcie nie wytrzymała. W lipcu 1926 roku pobita, posiniaczona Zofia Paluchowa opuściła męża i zamieszkała z dziećmi u swej ciotki, Katarzyny Żołdaniowej w Krakowie przy ul. Pasterskiej nr 8. 1 września 1926 roku wniosła do sądu dwa pozwy , jeden o alimenty od Palucha, drugi o to by cofnąć darowiznę gospodarstwa, z powodu niewdzięczności męża. Sąd zasądził alimenty, które Paluch płacił tylko na samym początku. Przestał po kilku miesiącach, co wymusiło na Paluchowej kontakty z mężem. Chodziła do niego, a właściwie do siebie, choć nie mogła tam mieszkać, by upominać się o pieniądze. Mąż migał się. Ale podczas jednej z takich wizyt – pisały o tym później niemal wszystkie krakowskie gazety – miał do niej powiedzieć w towarzystwie szwagra:

"W krótkim czasie i tak cię jasny piorun strzeli".



Zofia Paluchowa (zwana "piękną Zośką") przepadła jak przysłowiowy "kamień w wodę".15 maja 1927 udała się po odbiór zaległych alimentów. W tym też dniu była widziana po raz ostatni, kiedy wchodziła na teren swojego gospodarstwa, witana przez męża, to był koniec niespełna 28-letniej "pięknej Zośki".. 18 maja matka Zofii zgłosiła zaginięcie swojej córki do Prokuratury Sądu Okręgowego w Krakowie. Po zgłoszeniu zaginięcia Paluchowej i rozpoczęciu śledztwa zaczęto wyławiać fragmenty poćwiartowanych szczątków ludzkich z niedaleko płynącej rzeki Dłubni. Choć głowy nigdy nie znaleziono, na podstawie znaków szczególnych ustalono, że były to szczątki Zofii Paluchowej.



Prokuratura wniosła akt oskarżenia o zbrodnię morderstwa przeciwko Maciejowi Paluchowi. Rozprawa sądowa toczyła się przed trybunałem przysięgłych przy Sądzie Okręgowym Karnym w Krakowie. Szewc Maciej nie przyznał się do popełnienia morderstwa. Adwokaci Palucha starali się pokazać, że ofiara źle się prowadziła, a ich klient miał powody, by zachowywać się tak, jak się zachowywał. Przesłuchiwano zatem na przykład kelnera, który opowiadał, że "piękną Zośkę" widywał często, ubraną po miejsku i w towarzystwie różnych mężczyzn. Ofiarę zohydzano zresztą na różne sposoby, było to o tyle istotne, że wówczas w dawnej Galicji procesy odbywały się przed ławą przysięgłych.

Paluch przyznał się do winy w roku 1931, pisząc prośbę o ułaskawienie. Między innymi dzięki temu z więzienia wyszedł już w 1937 roku. Maciej Paluch odbywał wyrok w więzieniu w Wiśniczu Nowym, Dostał 15 lat ciężkiego więzienia. Sąd Najwyższy karę te obniżył do 12.Ciekawostką były dodatkowe obostrzenia, polegające m. in. na tym, że co miesiąc czekało go "twarde łoże" a w każdą rocznicę zbrodni dzień w ciemnicy. Po wyjściu z więzienia zamieszkał na Podgórzu w suterenie przy Zamojskiego 47, gdzie pozostał do końca życia, wiódł nędzny żywot żebraka przy kościele ,św. Marka Ewangelisty w Krakowie, zmarł 9 lipca, 1960 roku.






W lipcu 2023 roku w Teatrze Wybrzeże premierę miał spektakl Piękna Zośka w reżyserii Marcina Wierzchowskiego

Jej portrety znajdują się w wielu muzeach w Polsce i na świecie.

,,Jadzia Łowiczanka'', była  się ulubioną modelką  Piotra Stachiewicza.



Artysta malarz Piotr Stachiewicz w swojej pracowni w Krakowie.  


wtorek, 25 listopada 2025

Tragiczna miłość ,młodej wdowy ze Skierniewic /1930 r./

 


Poznali się w Skierniewicach - On dojrzały mężczyzna po czterdziestce ,Ona młodziutka wdowa lat 22 . Ich znajomość przerodziła się w romans i miłość ze w wzajemnością. Jak bywa w takich przypadkach jest też osoba trzecia w tym wypadku żona ,czterdziestoletnia kobieta ,która wiodła poukładane i dość spokojne życie przy boku swego wybranka Wilhelma porucznika W.P . Jeszcze w Skierniewicach ostrzegała męża ,aby zakończył znajomość ze ,,smarkulą '',która nie ma nic oprócz młodszego tyłka [... ] Ucieszyła się pewnego dnia gdy mąż oznajmił że dostał rozkaz wyjazdu do Krakowa ,co oznaczało nie tylko awans ,ale wiązało się też z przenosinami w nowe miejsce i zaczęcia wszystkiego od nowa .Dzień przed wyjazdem Marianna mówi mężowi że idzie na spacer ,pożegnać się ze znajomymi i Skierniewicami ,mając nadzieję że tu nigdy nie wróci . Tego dnia odwiedziła tylko jedną znajomą ,młodszą od siebie kochankę swojego męża ,która też miała na imię Marianna .Rozmowa ze ,,znajomą'' miła dość burzliwy przebieg – Kochanka oznajmiła że za Wilhelmem pojedzie na koniec świata ,Marianna ostrzegła młodszą Mariannę, że jak jeszcze raz pojawi się w ich życiu ,będzie musiała …....!



Kraków - niedziela 20 lipca 1930 r.



Budynek dawnych koszar wojskowych w Krakowie

Jest niedzielny poranek ,przed koszarami wojskowymi spaceruje młoda kobieta od czasu do czasu spogląda w okna koszarowych budynków .Około godziny ósmej wchodzi do biura przepustek ,informując podoficera pełniącego dyżur ,czy mógłby poinformować porucznika Wilhelma Hendla że oczekuje na niego na chodniku przed koszarami ''sprawa bardzo pilna''. Dyżurny wykręca numer wewnętrzny nr.13 do mieszkania porucznika ,który mieszka tam ze swoją żoną .Telefon odbiera Marianna informując że mąż jeszcze śpi ,słyszy od dyżurnego informację że na ulicy czeka na jej męża młoda kobieta ,której na imię Marianna . Odkłada słuchawkę sięga do szuflady ,bierze rewolwer Mauser model III ,kalibru 7,65 m , spogląda na śpiącego męża i wychodzi z mieszkania. Przed koszarami ,spotyka ,,starą znajomą ze Skierniewic'' ,między kobietami wywiązuję się znów burzliwa dyskusja .Starsza Marianna ,,po raz ostatni'' usiłuje nakłonić kochankę swojego męża do zerwania znajomości .Młodsza Marianna kategorycznie odmawia  w tej chwili pada strzał ,młoda kobieta pada na chodnik z raną postrzałową głowy po czole sączy się strużka krwi. Marianna Hendlowa odwraca się i podąża w kierunku ulicy H. Siemiradzkiego ,gdzie znajduje się filia komisariatu Policji Państwowej ,wchodzi do budynku ,kładzie na biurku policjanta pełniącego dyżur rewolwer informując że przed chwilą postrzeliła Mariannę Lackowską ze Skierniewic wdowę po sierżancie 18 pułk piechoty . 



Komenda Policji / ul. Siemiradzkiego Henryka24  


Lackowska raniona w głowę ,została przywieziona do szpitala w.

Łazarza, gdzie zmarła.



Szpital św. Łazarza w Krakowie 




niedziela, 9 listopada 2025

Dygnitarz m. Skierniewic , aresztowany 1933 r

 


W wyniku przeprowadzonego śledztwa, urząd prokuratorski postawił w stan oskarżenia byłego burmistrza m. Skierniewic, 65-letniego Ignacego Macherskiego, który na tym stanowisku w czasu od czerwca 1930 r. do maja 1931 r. przywłaszczył sobie 4 7 6 0 zł. Sporządzony akt oskarżenia obejmuje następujące sumy. 2350zł., które p. Macherski pobrał z kasy miejskiej na potrzeby miasta, 681 zł. za sprzedane akcie z lasku miejskiego i 1632 zł. ze sprzedaży drzewa. Do zarzucanych czynów p. Macherski nie przyznaje się, dowodząc iż braki powstały ,wskutek niedbalstwa działu buchalteryjnego. Były dygnitarz m. Skierniewic bronił się przed odpowiedzialnością karną i zaraz po ujawnieniu nadużyć wpłacił do kasy miejskiej brakującą kwotę. Rozprawa, która już niebawem odbędzie się przed sądem w Warszawie, ustali, czy i ile jest winien p. Macherski.





niedziela, 2 listopada 2025

Napad na młyn ,gmina Skierniewice 1919 r.

 


Dnia 3-go października o godzinie 7 wieczorem , około 10 bandytów uzbrojonych w rewolwery i inną broń palną ,dokonało napadu na właściciela młyna w Budach Grabskich ,gm. Skierniewice .Bandyci po związaniu w młynie czeladnika i przechodzącej kobiety skierowali się do mieszkania właściciela młyna Romualda Sulińskiego .Żona młynarza na widok napastników zatrzasnęła drzwi przed bandytami ,wołając o ratunek. Romuald usłyszawszy wołanie żony sięgnął po dubeltówkę i przywitał bandytów usiłujących wejść do mieszkania przez okno śrutem .Strzały ,jak się okazało ,były celne ,ugodzony bowiem bandyta Jan Kalisiak padł na ziemię .Bandyci ,widząc że napad się nie udał ,zabrali ciężko rannego i umknęli z posesji .Postrzelony Kalisiak w czasie ucieczki zmarł. Dla zatarcia śladów koledzy odcięli mu głowę i ostrzygli wąsy, zwłoki zaś ukryli w dawnych okopach rosyjskich . Po energicznym dochodzeniu i śledztwie policja natrafiła na ślad bandytów .Byli to : 

Bracia Roman i Adam Kalisiakowie oraz zmarły podczas napadu Jan z miejscowości Tomaszew gm. Żyrardów .

Jan Zdziebłoski ze wsi Łubne gm. Gzów 

Władysław Popiński  z Żyrardowa 

 Wacław Dukaczewski ,mieszkaniec Wiskitek .

Wyrokiem sądu okręgowego łowickiego na sesji wyjazdowej w Skierniewicach dnia 25 października wyżej wymienieni skazani zostali na karę śmierci przez rozstrzelanie.

Wyrok wykonano dnia następnego o godzinie 8 rano.





piątek, 31 października 2025

Wypadek na terenie koszar w Skierniewicach 1928 r

 


Po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku koszary zajęło wojsko polskie. Rozlokowane jednostki weszły w skład utworzonej w 1939 roku 26. Dywizji Piechoty, której dowódcą był płk dypl. Adam Brzechwa – Ajdukiewicz.




Adam Józef Stanisław Brzechwa-Ajdukiewicz (1894 -1954)

 
12 lipca 1928 r -koszary Skierniewice 

Kilku żołnierzy i podoficerów wiozło z arsenału na plac ćwiczeń 500 granatów ręcznych w skrzyniach, umieszczonych na wozie. W pewnym momencie kapral Władysław Słupko zapalił papierosa i płonącą zapałkę rzucił pomiędzy skrzynie z granatami. W chwilę potem rozległ się ogłuszający huk. Gdy na miejsce przybyli oficerowie, ujrzeli roztrzaskany wóz. Obok leżeli ciężko ranni kapral Słupko, kapral Józef Talawański i szeregowiec Dymitr Tymoszczuk oraz 2 konie. Rannych przewieziono do szpitala wojskowego w Skierniewicach w stanie ciężkim. Żandarmeria wszczęła dochodzenie....





czwartek, 16 października 2025

„obydwa siadły, piły i jadły.” Truciciele – pow. skierniewicki (1884 r.)

 


Chłopak blady był już wówczas i nieprzytomny, i skonał zaraz po przybyciu do Skierniewic...

W drugim wydziale karnym sądu okręgowego rozpoczęła się dzisiaj o godzinie 11: 30 przed południem zagadkowa sprawa, na której przed kompletem sądzącym, złożonym z wiceprezesa p. Timanowskiego i członków sądu Rogozińskiego i Roszkowskiego, stanęli dwaj włościanie owczarze, ostatnio bez zajęcia: Jakob Białkowski (lat 55) i syn jego Józef (lat 25), oskarżeni o otrucie jednego z włościan okolicznych i usiłowanie otrucia dwóch innych wieśniaków.

Do sądu stawiło się 31 świadków i dwóch ekspertów. O godzinie 12-ej odczytano akt oskarżenia. Podsądni nie przyznali się do winy. O godzinie 1-ej rozpoczęło się badanie świadków, z których tylko jeden zeznaje bez przysięgi. Nazwaliśmy ten proces niezwykłym nie ze względu na sam czyn, bo niestety, w czarnej księdze kryminalistyki spotykamy się nader często z zbrodniczymi zamachami na życie ludzkie; budzi on jednak wyjątkowe zajęcie z powodu pobudek, które popchnąć miały oskarżonych do trzykrotnej zbrodni. Motywem jej, mianowicie, mogła być wyłącznie chęć pozbycia się  współzawodników, stojących na przeszkodzie do otrzymania przez podsądnych korzystnego miejsca. Jakub Białkowski, liczący 55 lat wieku, i dwudziestopięcioletni syn jego Józef, oni to bowiem występują tu w smutnej roli podsądnych, — są owczarzami z powołania. Na wiosnę obydwaj porzucili zajmowaną służbę, w nadziei otrzymania korzystniejszego miejsca. Nadzieja ta zawiodła ich. Daremnie udawali się w tym celu do okolicznych majątków, daremnie chcieli potem powrócić do lekkomyślnie porzuconych obowiązków: wszystkie miejsca były już zajęte, i wszędzie zatem spotkała ich odmowa. Odtąd też — tak przynajmniej każę sądzić akt oskarżenia, oraz szczegóły, wykryte w toku śledztwa, — stary Białkowski postanawia bodaj za cenę życia kilku ludzi zapewnić sobie utracony kawałek chleba. Trucizna ma otworzyć mu do tego pole...

Ale nie uprzedzajmy wypadków — opowiedzmy je raczej w chronologicznym ich przebiegu.

Dnia 28-go maja , owczarz z Rawiczowa p . Kuran (majątek p. Wojciechowskiego w pow. skierniewickim),gdzie Jakub Białkowski był ostatnio sam owczarzem i dokąd na próżno potem usiłował powrócić, odwiedził Białkowskich. Nazajutrz, powróciwszy do domu, dostał gwałtownych boleści żołądka i bólu głowy ,towarzyszyły temu wymioty. Stroskana żona zapytywała go czy czasem nie zjadł czegoś niezdrowego, lecz chory odparł, że jadł tylko u Białkowskich. Doktora, jak to zwykle bywa u ciemnego ludu wiejskiego, nie wzywano wcale, a gdy wreszcie nazajutrz pomyślano o tym , było już za późno, Kuran skonał. Niebawem do dziedzica zgłosił się stary Białkowski z prośbą o przyjęcie go do służby na miejsce zmarłego Kurana; odmówiono mu jednak, gdyż miejsce to otrzymał Jan Kuran, syn zmarłego. Od tego czasu upłynął miesiąc czasu. Dnia 28-go czerwca dopiero co wspomniany Jan K. pasł owce na polu, pod lasem ,podszedł do niego od strony lasu jakiś nieznany mu zupełnie izraelita i oznajmiwszy iż kupił od dziedzica część owiec, rozpoczął z nim rozmowę, prosząc, iżby pasł te owce staranie Prośba ta wynurzona została przy poczęstowaniu wódką, czego świadkiem był dwunastoletni chłopiec Stanisław Kania, znajdujący się nieopodal w polu . Widział on, jak „obydwa siadły, piły i jadły.” Każdy pił z innej flaszki. W końcu nieznany Żyd poszedł z powrotem do boru, Kuran zaś, wedle słów wspomnianego świadka „obalił się na ziemię”. Potem powrócił do domu, gdzie skarżył się przed matką na straszny ból w żołądku, tudzież ból głowy . Trapiły go przy tym i wymioty. Słowem były tu zupełnie takież same objawy , które towarzyszyły śmierci jego ojcu. Przerażona matka nazajutrz z rana zawieść go kazała do Skierniewic do doktora. Chłopak blady był już wówczas i nieprzytomny, i skonał zaraz po przybyciu do Skierniewic, zanim doktór zdołał wstać z łóżka i odzież na siebie narzucić. Zmarłego pochowano w Skierniewicach, i nikomu może nie przyszłoby na myśl, iż śmierć Kurana była wynikiem zbrodni, gdyby nic wieść o wypadkach, które na parę dni przed tym zdarzeniem zaszły w Dąbrowicach (majątek p. Krąkowskiej i Dębowej Górze (majątek p. Grodzińskiego).

Przejdźmy i my teraz do tych epizodów...

Dnia 24-go, czyli w sam dzień św. Jana, Jakub i Józef Białkowscy częstowali piwem dąbrowickiego owczarza, Michała Czarneckiego, w miejscowej karczmie. Wypito po parę szklanek piwa, po czym stary Białkowski wyjął z kieszeni gomółkę sera i rzekł:

„No, braciszku, jedz, bo to piwo nie dobre i mdli, jeżeli nie przekąsić”.

Czarnecki ukąsił kawałek sera, lecz wobec niemiłego jego zapachu i smaku, natychmiast jeść przestał i ser do kieszeni schował. Toż samo w kwadrans potem uczynił z drugim kawałkiem sera, podanym mu przez starego Białkowskiego, który nie widział tego, iż Michał pierwszy kawałek sera do kieszeni włożył. „Braciszku”— mówił przy tym młody Białkowski ściskając Czarneckiego—„sprawiłbym ci fundę, ale tu nie ma już nic. Jedz choć to, co masz.” Czarnecki, któremu ser wydał się podejrzanym, trzymał się i dalej na ostrożności, zwłaszcza, że niebawem uczuł ból i że widział, jak stary Białkowski, ułamawszy i sobie kawałek sera, nie jadł go wcale, lecz tylko udawał, iż je, przeżuwając pozornie ustami. Tymczasem boleści wzmagały się i Czarnecki do domu pośpieszył. Tutaj i ból głowy dokuczał mu coraz silniej, i żołądek i piersi coraz bardziej mu „rozsadzało” Siostra pobiegła po lekarstwo do wiejskiej akuszerki, która dała jej lekarstwo na przeczyszczenie (rozczyn rumbarbarum w wodzie). Po zażyciu tego lekarstwa powstały gwałtowne wymioty i dopiero po trzydniowych cierpieniach chory przyszedł do siebie.

Dla ilustracji powyższego epizodu nadmienić należy, iż świadkami niebezpiecznego poczęstunku było kilku włościan, którzy również jak sam poszkodowany zeznali, że Białkowski serem go częstował, a sam udawał tylko, iż i on ser spożywa. Nadto z opowieści innych wieśniaków dowiedział się potem Czarnecki, iż Białkowski opowiadał, że musi go z Dąbrowic „wysadzić", bo pragnie swego syna Józefa zrobić tam owczarzem. Wtedy też i ów ser podejrzany oddał strażnikowi ziemskiemu. Analogicznie przedstawia się i wypadek, który zaraz nazajutrz po opisanym powyżej, zdarzył się w Dębowej Górze z owczarzem tutejszym Kucharskim. Wieczorem zaszedł do jego chaty Jakub Białkowski i zapowiedział, iż w nocy, wracając, weźmie z sobą Kucharskiego do karczmy na poczęstunek, gdyż musi z nim koniecznie pomówić. W istocie „dochodząca pierwsza godzina po północku” (jak opowiadała Kucharska) Bratkowski zastukał do okna. Kucharski nie chciał iść do karczmy, gdyż był „czas przechodzący”. Wreszcie uległ namowie. W karczmie pili wódkę, Białkowski kazał dać na zakąskę kiełbasy i bułek i ułamawszy kawał bułki, podał ją Kucharskiemu. Ten zjadł kawałek, lecz ujrzał zarazem, że bułka była wydrążona i „coś w niej było”, więc przestał jeść i resztę do kieszeni schował. W karczmie przesiedzieli parę godzin.

Wróciwszy do domu, Kucharski poczuł, iż mu jest bardzo niedobrze, nazajutrz zaś obudził się wśród gwałtownych boleści, które dokuczały mu tak, że przez cały dzień tarzał się po owczarni, narzekając, iż „ogromnie go ściski biorą w sobie”. Nastąpiły potem wymioty, które dziesięć razy się powtarzały. Nad wieczorem powrócił z owczarni do chaty, lecz—jak się wyraziła jego żona :

„okropnie z lichocony” i „taki zupełnie bez sieł ”.

 Dopiero po upływie sześciu dni przyszedł do siebie, nic jedząc nic oprócz świeżego mleka. Nadmienić wypada, iż podczas gwałtownych boleści zapomniał, w jakim celu włożył był bułkę do kieszeni i machinalnie rzucił ją swemu psu, który zjadłszy ją, dostał silnych wymiotów. Widział to i sam Kucharski i kilka parobków. Zresztą okruchy bułki pozostały w kieszeni, zwłaszcza na nożu, który w tej samej kieszeni się znajdował. W tydzień po owym wypadku Kucharski usłyszał od parobka Węcławskiego, iż, wedle obiegających pogłosek, Białkowski pragnął zostać owczarzem w Dębowej Górze. Okoliczność ta, utwierdzając go w podejrzeniu, iż Białkowski pragnął otruć go, skłoniła go do przedstawienia okruchów domniemanie zatrutej bułki dziedzicowi. Ostatecznie wytoczono śledztwo, a gdy analiza mikro-chemiczna skonstatowała obecność znacznej ilości arszeniku w okruchach bułki i resztce sera, jako też w wnętrznościach zmarłego Jana Kurana, którego zwłoki w tym celu uległy ekshumacji, obydwaj Białkowscy dnia 31-go , zostali uwięzieni i następnie stanęli przed sądem pod zarzutem otrucia Jana Kurana i usiłowania dokonania takiej samej zbrodni na osobach Kucharskiego i Czarneckiego. Co się tyczy starego Kurana, którego śmierć vox populi przypisywał również podsądnym, to w tym względzie władza sądowa nie postawiła ich w stanie oskarżenia, albowiem przy obdukcji denata nie znaleziono śladów otrucia .

Z opinii ekspertów, którymi byli dr Nencki i lekarz powiatowy ze Skierniewic, Rybicki, dowiedzieliśmy się, iż wszystkie objawy patologicznie stwierdzone przy śmierci J. Kurana, tudzież w chorobie Kucharskiego i Czarneckiego, jako to gwałtowny rozstrój żołądka i wymioty, należą do rzędu charakterystycznych cech otrucia arszenikiem.

Podsądni nie przyznali się do winy, utrzymując iż niektórzy świadkowie, jak np. Kucharscy, Doniosłowicz i inni, mają do nich złość i dlatego przeciwko nim zeznają. Odczytano protokoły zeznań nieobecnych świadków Ziębińskiego i Klucewicza.

Pierwszy z nich znajdował się w karczmie Targońskiego w Dąbrowicach owego dnia, kiedy to Białkowski Czarneckiego piwem i serem częstował. W parę dni potem Ziębiński spotkał się w Skierniewicach z Józefem Białkowskim (synem) i zapytywał go, czy wie, iż ojca jego obiegające pogłoski oskarżają o usiłowanie otrucia. Józef odparł zrazu, iż to bajki, lecz potem przy kieliszku, gdy Józef podchmielił sobie trochę umysł , zawiązała się poufalsza pogawędka, w toku której Józef rzekł :

„Ot, mój stary uchlał się i sam nie wiedział, co daje Czarneckiemu; a gdyby dał był to, co było przygotowane, to Czarnecki byłby już w Makowie na cmentarzu''


Przedstawiciel władzy oskarżającej popierał w całej rozciągłości oskarżenie względem obu podsądnych. Jego zdaniem, pobudką zbrodni była walka o byt, walka na śmierć i życie, Białkowscy, pozbawieni miejsca, spotykając odmowę wszędzie, dokąd się udawali, nie zawahali się przy pomocy trucizny usunąć współzawodników. Przy obdukcji trupa Jana Kurana ślady arszeniku skonstatowano niezawodnie, lecz brak tam jeszcze pewniejszych dowodów, stwierdzających udział podsądnych w otruciu. Natomiast wina ich nie ulega już najmniejszej wątpliwości w nieudanej zbrodni otrucia Kucharskiego i Czarneckiego, a fakt ten i na poprzednią zbrodnię rzuca światło jaskrawe, ukazując domniemanych jej uczestników. Tym sposobem wina podsądnych w zakresie wskazanym w akcie oskarżenia nie ulega wątpliwości, tym bardziej, iż wyjaśnienia przez nich złożone, albo nie obalają w niczym obciążających ich poszlak, albo też brzmią sprzecznie z wiarogodnymi faktami, wykrytymi przez śledztwo.

Obrońca Białkowskich, Henryk Krajewski (wyznaczony z urzędu), podzielił swoją obronę na dwie części, obiektywną i subiektywną. W pierwszej z nich obrońca wspomniał iż co do otrucia przez Białkowskich Jana Kurana nie ma bezwzględnie żadnych dowodów ponieważ podsądnych nie dotyczy zgoła opowiadanie dwunastoletniego chłopca o jakimiś bladym żydzie ,który denata wódką w polu częstował .Kwestie więc ta, dla oczyszczenia pola dyskusji ,pominąć należy zupełnie ,ażeby tym słuszniej można było ocenić zarzut dwukrotnego usiłowania otrucia .W tym względzie punkt ciężkości oskarżenia polega na analizie mikro-chemicznej ,dokonanej przez magistra farmacji nad serem i bułką .Otóż przede wszystkim poddać można w wątpliwość tożsamość tych przedmiotów . Zresztą sama analiza była bardzo niedokładną .Nie użyto przy niej aparatu Marscha i nie wykazano ilości zawartego w serze i bułce arszeniku ,zadowalając się ogólnikowym orzeczeniem ,iż dostrzeżona w przedmiotach doza trucizny była śmiertelną .Na rezultatach tak niedokładnych ,nie można oczywiście polegać stanowczo .Również przebieg choroby Kucharskiego i Czarneckiego nie pozwala wnosić iż spożyli oni arszenik, ponieważ według Caspera, do koniecznych w razie otrucia arszenikiem objawów leżą: palenie gardła, ogólne osłabienie, diarja i kurcze.

Tak więc obiektywne dowody nie nasuwają niezbędnie wniosku otrucia. Nie można go wysnuć i z subiektywnych danych. Przede wszystkim nie ma tu motywu, gdyż walka o byt nie grała tu żadnej roli, skoro Białkowski i bez tego otrzymał żądane miejsce. Zeznania świadków żadnych dowodów poważnych nie dostarczyły. Wszystkie one wypłynęły z pogłosek, które przed sądem wtedy tylko znaleźć mogą wiarę i znaczenie, gdy je fakty popierają. Tymczasem tutaj nie tylko takich faktów nie ma, lecz przeciwnie wiadomo, iż pogłoski wypłynęły z plotek, rozsiewanych przez ograniczonych i niechętnych. Tą drogą utworzyła się wiejska legenda o trucicielu- znachorze , który boć i to opowiadali zabobonni wiejscy plotkarze:

„dawniej mógł zmarnować każdego kogo chciał ,lecz po tym odbył pielgrzymkę do Częstochowy i pojednał się z Panem''

Sąd przychylił się w części do wniosków obrońcy, uniewinniając zupełnie Józefa Białkowskiego, jak również i ojca tegoż w zarzucie otrucia.

Natomiast uznano winę Jakuba Białkowskiego w zarzucie dwukrotnego usiłowania otrucia, za co też skazano go na pozbawienie wszystkich praw stanu i dziesięć lat ciężkich robót w twierdzach, a potem na osiedlenie na Syberii do końca życia.


poniedziałek, 6 października 2025

Awaryjne lądowanie samolotu - Łowicz (1927 r. )


 

Samolot Potez 27 A-2 na łąkach p. Niebudaka.

Dnia 16 września o godzinie 18: 30 wylądował na łące w warunkach bardzo niekorzystnych i niebezpiecznych samolot Potez 27 A/2 nr : 492 .Według zebranych informacji samolot odbywał podróż z Torunia do Warszawy. Noc zbliżająca się oraz jakiś defekcik zmusiły pilota do tak ryzykownego lądowania. W samolocie znajdował się podobno p. Minister oświecenia. Dnia 17 samolot nie mógł wystartować i postanowiono go rozebrać w celu przewiezienia .

Dnia 21 września po pięciu dniach przymusowego postoju na łące p. Niebudaka- samolot częściowo rozebrano i przewieziono na stację w celu załadowania na platformę kolejową.  Samolot z powodu nieodpowiedniego terenu i nazbyt rozmiękłego, oraz wskutek swej pokaźniej wagi 1565 kg., bez pilota i obserwatora, nie mógł się wzbić w przestworza, czyli wystartować. Publiczność żywiołowo zainteresowała się tym cudem techniki i formalnie wydeptała łąkę, przygotowując niejako lotnisko ... Mamy nadzieję, że podobne lądowanie, które mogło skończyć się katastrofą, nie powtórzy się, gdyż Magistrat wydzieli odpowiedni teren na lotnisko Kom. Woj. L. O. P. P., korzystając z funduszów przyznanych L. O. P. P. przez Sejmik Łowicki, urządzi stosownie do wymagań nowoczesnych. Nie traćmy nadziei, że w przyszłym tygodniu lotniczym w Łowiczu odbędą się nie tylko tańce, ale i wzloty na rzecz Ligi Obrony Powietrznej Państwa .Szybki rozwój komunikacji lotniczej wymaga lotnisk, czyli terenów odpowiednio urządzonych, oznaczonych i zaopatrzonych w aparat, wskazujący kierunek wiatru, gdyż lądowanie w start winno odbywać się pod wiatr. Sprawą tą winien zająć się przede wszystkim Magistrat i komitet 

L. O. P. P.

Kilka dni wcześniej :

Samolot L. O. P. P.

W tygodniu lotniczym dwukrotnie odwiedził Łowicz samolot propagandowy, z braku odpowiedniego miejsca nie wylądował. W Kutnie natomiast zorganizowano wzloty za minimalną kwotę...Sądzimy, że skoro powiatowy Komitet L. O. P. P. przestał działać (bowiem ustąpił z zarządu pewien prezes ), w takim razie akcję winien podjąć zarząd miasta lub Sejmik i urządzić przyziemie. Na ten cel można byłoby użyć 5000 zł., które Sejmik uchwalił na rzecz L. O. P. P. oraz 1000 zł. z Zarządu Miasta Łowicza. Przyziemie może oddać cenne usługi w czasie wojny.


Ambitne plany...

Łowicki aeroplan  ,,PELIKAN,,

[...] Obowiązkiem każdego Polaka jest być członkiem Towarzystwa Obrony Lotniczej i Przeciwgazowej. Zapisy na członków T.O.L.i P w Łowiczu przyjmuje :

Sek:T-wa p.Szajding w Banku Ziemi Łowickiej składka mies.50 groszy.

Wszystkie datki na cele T-wa przyjmuje również Administracja ,,Łowiczanina''[...]


Hanriot H.28 – francuski samolot szkolno-treningowy z okresu międzywojennego produkowany na licencji w Polsce.  

Wszystko zaczęło się w 1924 roku .26 maja tegoż roku powstał w Łowiczu z inicjatywy profesora fizyki z łowickiego gimnazjum męskiego Władysława Doleżala, Obywatelski Komitet Obrony Przeciwgazowej i Powietrznej ,który zainicjował ,zaproponował ,nabyć własny aeroplan i postanowił w celach propagandowych ochrzcić go imieniem ,,Pelikan'' ,W tym celu otwarto w Banku Ziemi Łowickiej rachunek :Fundusz na zakup płatowca ,,Pelikan'', którego dysponentem miał być Komitet Wykonawczy OPiP w Łowiczu. Prezesem komitetu był sam profesor fizyki ,a w jego skład wchodzili znani ówcześni notable łowiccy :F.Trawiński ,dr.Terajewicz ,F.Balcer i redaktor ,,Łowiczanina '' M.Szajding.

Rozpoczęło się gromadzenie niezbędnych środków finansowych ,już w kwietniu 1925 r. fundusz wynosił 4.799 zł .Ale mimo to fundusz ten wciąż był nie wystarczający ,samolot bowiem o jakim w pierwszej wersji myślano ,a chodziło o samolot szkolny ,,Hanriot'' firmy francuskiej kosztował 38.000 franków tj.10.600 zł .W tej sytuacji komitet zwrócił się z prośbą do Wydziału Powiatowego Sejmiku Łowickiego o udzielenie subwencji w wysokości 5.000 zł i do Zarządu Miasta o zapomogę wysokości 1000 zł .

Zarówno starosta jak i burmistrz przychylnie potraktowali inicjatywę komitetu i zapewnili urzędowymi pismami o swojej pomocy ,rezerwując niezbędne kwoty w swoich budżetach .

Teraz tylko chodziło o ostateczne porozumienie w sprawie zakupu samolotu z Departamentem IV MSW w Warszawie ... i tutaj zaczęły się polskie schody donikąd w których byt graniczy z nicością.

Zaoferowano w oficjalnym piśmie propozycje szefa IV Departamentu generała Zagórskiego skierowanym do łowickiego komitetu OOP samolot płatowiec bez silnika firmy :

,,Samolot'' Poznań -Ławica .

Więcej o perypetiach łowickiego ,,PELIKANA ''przeczytamy :

,,Słomiany ogień i Samolot''

https://bc.wbp.lodz.pl/.../21712/edition/20640/content?

,,O samolocie ,,PELIKANIE'',który nie ujrzał światła dziennego.''

https://bc.wbp.lodz.pl/.../21713/edition/20641/content?

“Wiadomości Skierniewickie 1986.02.13 Nr 7 (277),” Archiwum Cyfrowe Skierniewic, Dostęp https://archiwumskierniewic.pl/items/show/1643.




''W szale pijackim zamordował żonę '' - Łowicz 1939 r.

  W mieszkaniu Gajdów przy ul. Kutnowskiej w Łowiczu odbywało się przyjęcie dla zaproszonych gości. M. inn.. na przyjęciu byli małżonkowie F...