Łączna liczba wyświetleń

71325

piątek, 30 maja 2025

''Kronika dziejów Łowicza '' [1914 - 1915 r.]

 


(grudzień 1914 r.)

[...]Nocy tej ,niezapomnianej do śmierci ,mało kto spał ,każdy przejęty był zgryzotą ,z powodu zajęcia miasta przez nawałę niemiecką i z trwogi o życie i mienie .Przy tym przejmował grozą na ulicy zgiełk ,w domach wszędzie trzask i łoskot rozbijanych łamanych na opał sprzętów .I tak przez całą noc było istne piekło ,na ulicach turkot armat i taborów ,tętent kopyt końskich ,krzyki żołdaków ,po sieniach ,bramach i podwórzach znowu rumor furgonów i samochodów ,wszędzie ,wszędzie mrowiło się to plugastwo i zajmowało wszystko .Miasto zmieniło się w jeden całkowity obóz .Kwadratowego łokcia nie było nie zajętego. Ulicą żadną przecisnąć się nie było można: żołnierze ,konie niezliczone ,tabory i parki artyleryjskie zapchały ulice. Żołnierze jak mrowisko roili się po sklepach i wszędzie pełno ich było .Żydzi swe kramy na rozcież pootwierali i handel w ruch puścili ,oprócz też wojska i Żydów na ulicach nikogo się nie spotkało .Tak fizjonomia miasta wraz z jego ruinami sprawiała bolesny obraz ,serce kamieniało ,łzy zalewały oczy. Miasto w ścisłym oblężeniu odcięte od reszty świata i od wsi najbliższych .Zamilkłe dzwony kościelne dodawały żałoby miastu obumarłemu [...]

,,Kronika dziejów Łowicza ,,Władysław Tarczyński (opracowanie Marek Wojtylak)



( styczeń 1915 r.)

[...]Żydzi zatryumfowali, poczuwszy się Panami sytuacji ,od pewnego czasu rozwinęli handel uliczny ,którym zawładnęli całkowicie , uchwycili handel wyłącznie w swoje ręce. Specjalnie dla Niemców wypiekali kukiełki ,bułki cukrowe i ciastka ,w dawnych zaś sklepikach z nićmi i miotłami powystawiali stoliki z samowarami do fetowania Niemców herbatą [...]



‘’Stoisko sprzedaży’’ Kaiser Wilhelm Platz,,(Stary Rynek)

(marzec 1915)

[...]Żydzi ciągle są we wszystkim informatorami Niemców ,a w szczególności pozostają w zmowie z żołnierzami i oficerami intendentury .Żydzi im wskazują wioski ,a w nich gospodarzy ,którzy mogą jeszcze posiadać coś do rekwirowania ,a głównie ,gdzie jeszcze mają krowy i konie. Prusacy pod pozorem rekwizycji albo kupna za cenę 50%do 60% poniżej wartości ,zabierają ostatek inwentarza .A Żyd ,czekający pod wsią ,daje jakieś odstępne Prusakowi i prowadzi do miasta konie lub kupioną krowę .Na koniu zarabia olbrzymie pieniądze ,a bydlęce mięso sprzedaje z sowitym zyskiem. Na towarach wszelkiego rodzaju przez Niemców z Prus sprowadzonych ,szczególnie na trunkach i cygarach ,zarabiają bajecznie .Żydzi nie tylko jako użyteczni szpiedzy doznają od Niemców względów ,ale są panami położenia ,pozyskując sobie pana komendanta dbającego o swoją kieszeń. Zawładnęli wszystkim ,i nawet samowolnie pozajmowali opuszczone sklepy polskich kupców[...] 



ul. Hindenburga  (Zduńska) 

Po zajęciu Łowicza w grudniu 1914 r, przez wojska pruskie w mieście władzę sprawował niemiecki komendant von Knoelsdorf.

Łowicz stał się częścią niemieckiego systemu zaopatrzenia armii. Na miasto spadły ogromne ciężary związane z kwaterowaniem wojska, jego utrzymaniem i opieką medyczną, dostarczanie podwód, sprzętów i materiałów oraz żywienie rosyjskich jeńców. Sytuacja ta była coraz gorsza w miarę trwania wojny.


[...]Przed komendanturą codziennie gromady włościan wyczekują ,najczęściej bezskutecznie ,na kartki zabezpieczające ( karty bezpieczeństwa) od grabieży już ostatnich krów ,koni i świniaków, albo ostatniego korca żyta ,kartofli ,do ostatnich wiązek siana, snopków zboża lub nawet gołej słomy.
Na świadectwa komendanta rozpasane złodziejskie żołdactwo nie zważa ,na nie pluje lub się śmieje i jak rabowało ,tak rabuje [...]
[...]Strasznie i boleśnie jest słuchać tylu opowiadań o krzywdach ,o rabunkach i gwałtach ,a w następstwie tych o głodzie i nędzy. Łzy i bieda unieszczęśliwionych tyranią pruską serca rozdzierają .Scen przy takich rabunkach opisać trudno. Próżne płacze ,lamenty ,prośby, złorzeczenia .Kobiety ,matki broniące krów ,ostatnich już i jedynych żywicielek małych swych dzieci ,są potrącane i bite ,gospodarze ,broniący ostatniego dobytku ,są poniewierani[...]
[...]Prusacy w grabieży posuwają się do tego ,że dwóch obywateli miasta Łowicza w biały dzień na ulicy usiłowali ściągnąć futra ,są zdolni do wszystkiego ,do rabunków wypraktykowani .Żołnierzy widuje się w cywilnych szubach ,w paltach na futrze ,w burkach i w kożuchach chłopskich .Pozabierali chłopom po wsiach także olbrzymią ilość pościeli ,bielizny ,nawet ubrań kobiecych [...]
[...]Barwnym strojom Księżaków nadziwić i nachwalić się nie mogą .Toteż ich wełniaków i całych kompletów ubrań niemało do Niemiec wysłali zrabowanych ,no i nie co kupionych .Księżakom od lejbików obrzynali guziki ,,na pamiątkę ,,.Na pamiątki niepohamowanie są chciwi ,z tej też dzikiej chciwości ,,pamiątek,, rabowali kościoły ,muzea ,mieszkania prywatne ...[...]



Siedziba komendantury - Łowicz 1915 r.


 



Urodziny Kajzera .[26 stycznia 1915 r.]

W przeddzień uroczystych obchodów urodzin Wilhelma II Hohenzollerna z Bożej łaski Cesarza Niemiec ,poczyniono przygotowania .
Do umeblowania ,,Casino ,,znoszone były kanapy ,krzesła ,stoły itp.z całego miasta ,z mieszkań zajętych przez Niemców.W domach zajętych na kwatery dla oficerów armii pruskiej powywieszano flagi w barwach pruskich ,czerwonej ,białej i czarnej .Wieczorem iluminacja w oknach i na balkonach z pochodniami .O godzinie 19 przemarsz żołnierzy w galowych mundurach przez miasto z muzyką ze śpiewem i pochodniami w ręku. Po pochodzie zabawa w kasynie oficerskim ,,Casino,,z licznymi toastami na cześć Kajzera.




,,plac mankietników,,[ 27 stycznia 1915 ]


Rano nabożeństwo pod gołym niebem na tzw. polu kierchowskim ,za kościołem Mariawickim i św. Leonarda.
(teren dawnego cmentarza dla obu Łowickich parafii w latach 1780- 1820)

Kapelan ksiądz katolicki ,odprawił modły ,trochę pogadał .
Pastor pośpiewał i poszwargotał ,następnie odbyła się defilada z muzyką .Przed wieczorem znów iluminacje, pochód z pochodniami -istny marsz czarnych diabłów do piekła ,a wieczorem wielka zabawa ,zebrania i pijaństwo w ''Bufet Casino'' ,które założył Niemiec w domu p. K. Ciotha przy ul. Zduńskiej .Obrotny właściciel ze zmysłem do interesów zadbał też o reklamę swojego lokalu w mieście. 



''Damy z łódzkiego półświatka przesiedlone do Łowicza''  Łowicz -1915 r.  

Jak pisał o Lwowie z okresu I wojny światowej , Stanisław Srokowski ,nierząd ,,uprawiały prawie wszystkie siostry miłosierdzia ,panny biurowe, kupcowe ,aż do straganiarek ,,



Urodziny Kajzera .[26 stycznia 1915 r.]




























piątek, 23 maja 2025

Skarby krypt prymasowskich w Mazowieckim Wawelu...






  Różnymi kolejami szły losy Rzeczpospolitej ,zmieniały się rządy, przechodziły kraj obce pułki wojska...

'' I stała się rzecz dziwna w jednej chwili jakby tknięte siłą wyższej woli ,zalegające piwnicę żmije  zniknęły bez śladu na zawsze ….''

Pod świątynią na Starym Rynku kryje się łącznie 30 krypt, są  miejscem wiecznego spoczynku 12 arcybiskupów gnieźnieńskich, prymasów Polski i nie tylko...Jednym z nich jest Jan Lipski (1638–1641) urodzony w Lipiu w parafii Krzemienica gdzie nakręcono scenę przysięgi  Michała Wołodyjowskiego do filmu „Pan Wołodyjowski” w reżyserii Jerzego Hofmana. Arcybiskup Jan Lipski przeniósł się do wieczności w sile wieku , w 52 roku życia dnia 13 maja 1641.w Łyszkowicach powiat Łowicz .

''Z mojej prawej ręki umierasz .Jam Cię przekupiony otruł : żal mi tego serdecznie ,rad bym temu zapobiegł ,ale już po czasie ...''

Prawdopodobnie został otruty przez nadwornego lekarza za to, iż przyczynił się do ukarania różnowierców, którzy znieważyli religię katolicką.

 ( ale po kolei ...)

'' W imię Boga ! Nie wódź mnie bez potrzeby ,nie chowaj bez honoru ''

Skarby krypt prymasowskich w Mazowieckim Wawelu. 

Nie ma tam przepychu, złotych tablic,  ni srebrnych  liter  na  ścianach , marmurów  na  podłodze ,  jest  za to wiele ciekawych świadectw dotyczących historii Rzeczpospolitej ,samej świątyni i ludzi żyjących w Łowiczu na przestrzeni wieków. Bazylika Katedralna Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Łowiczu (dawna Kolegiata Prymasowska) to unikatowe założenie architektury sakralnej, które było rezydencją oraz nekropolią arcybiskupów gnieźnieńskich i Prymasów Polskich. Pod świątynią na Starym Rynku kryje się łącznie 30 krypt, dojście do poszczególnych krypt umożliwia system podziemnych korytarzy, połączonych w formie zamkniętej „pętli”. Trasa wynosi około 100 metrów , te 100 metrów to  zarazem 205 lat historii Rzeczypospolitej. Podziemia łowickiej świątyni są specyficznym rodzajem cmentarza Powszechne były pochówki w podziemiach kościoła, jednak tylko nieliczni dostąpili tego zaszczytu. Byli to duchowni, związani z daną świątynią, później osoby świeckie oraz ich rodziny zasłużone dla danej społeczności. Od XII wieku Łowicz był w rękach arcybiskupów gnieźnieńskich. Od XV wieku przysługiwał im tytuł prymasów Polski. Otaczali oni opieką cały Kościół w Polsce, a także w czasach bezkrólewia pełnił rolę interrexa. Dwunastu Arcybiskupów Gnieźnieńskich pochowanych w Katedrze buduje jej wielką  historię. Największa historia, która jest zachowana tutaj w podziemiach, to historia od połowy XVI do połowy XVIII wieku. Podziemia kościoła stanowią unikalne świadectwo dawnych zwyczajów pogrzebowych. Dzięki przeprowadzonym badaniom archeologicznym, odwiedzający mają możliwość podziwiania doskonale zachowanych elementów wyposażenia grobów, w tym mitry biskupie, buty, pierścienie czy krzyżyki – przedmiotów codziennego użytku, które niegdyś stanowiły część ceremonii pogrzebowych najwyższych dostojników kościelnych i tych ,których było stać aby być pochowanym w podziemiach kościoła. Łowicz od 1136 r. był własnością arcybiskupów gnieźnieńskich. Według tradycji i późnych źródeł pisanych pierwszy kościół, który był prawdopodobnie drewniany, istniał w miejscu obecnej katedry już około roku 1100. Obecny Ufundowany został prawdopodobnie przez arcybiskupa Jarosława Bogorię ze Skotnik, również fundatora zamku łowickiego. W 1433 r. kościół został podniesiony do rangi kolegiaty. 25 marca 1992 roku  papież Jan Paweł II bullą ''Totus Tuus Poloniae Populus'' erygował diecezję łowicką, podnosząc kolegiatę łowicką do godności katedry. W czasie swej siódmej , Podróży Apostolskiej do Polski papież odwiedził Łowicz i 14 czerwca 1999 nadał katedrze łowickiej tytuł bazyliki mniejszej. 




Jan Wężyk (1575–1638)

''Mniesz  to  niegodnemu , mnie  niedołężnemu ,  ten  ciężar  Bóg przeznaczył ? "

Różnymi kolejami szły losy Rzeczpospolitej ,zmieniały się rządy, przechodziły kraj obce pułki wojska. ''I stała się rzecz dziwna w jednej chwili jakby tknięte siłą wyższej woli ,zalegające piwnicę żmije  zniknęły bez śladu na zawsze .''



W przejeździe przez miejscowość,  Rogoźno w parafii Domaniewice zatrzymawszy się dla wzięcia posiłku w domu wieśniaka, wdał się z nim w poufałą rozmowę, podczas której usłyszał od niego te prorocze słowa: 

„I  ty  będziesz  kiedyś  arcybiskupem." 

Uważając te słowa za nadzwyczajną grzeczność wieśniaka w żart je sobie obrócił. Lecz po wyniesieniu swoim na stolicę arcybiskupią przypomniawszy sobie przepowiednie, pilnie się o wieśniaka owego wywiadywał, a odszukawszy go i do siebie przywoławszy hojnie go obdarzył i od wszelkich służebności uwolnił.

 Jan Wężyk ,sprawował urząd arcybiskupa metropolity gnieźnieńskiego przez 12 lat, dzierżył ster Kościoła w Polsce w trudnych czasach wojny ze Szwedami. Najchętniej przebywał na zamku w Łowiczu. Księżakami  szczególnie się opiekował i ratował ich w czasie nieszczęść. Gdy r. 1629 i 1630 w Rzeczypospolitej był głód  straszliwy, z własnych spichrzów rozdawał żywność zgłodniałym a w testamencie zapisał kapitule łowickiej 20 tys. złotych ,ażeby z procentów od tej sumy wiecznymi czasy w razie głodu lub morowego powietrza dawała pomoc nieszczęśliwym i potrzebującym.  Fundacja charytatywna prymasa Wężyka działa do upadku Powstania Styczniowego  1864 roku.

Arcybiskup wdzięczny Panu Bogu kazał ulać (a właściwie jak twierdzą akta kościelne przelać ) wielki dzwon .Na kilka  niedziel przed śmiercią ,będąc już bardzo słabym ,kazawszy się wynieść na cmentarz około kościoła, gdzie na krześle siedząc i na prośby i łzy przyjaciół nie zważając świętego obrzędu dopełnił wielki dzwon poświęcił  , zwany Mikołajem z wyobrażeniem węża i zawiesić go przy kolegiacie kazał.

Zmarł opatrzony sakramentami świętymi 27 maja 1638 roku w Łowiczu w wieku 63 lat, zmarł w czasie odprawiania Mszy św. Został pochowany w kolegiacie łowickiej .

W drugiej połowie września roku 1637 powróciwszy z Warszawy  do Skierniewic po koronacji królowej Cecylii Renaty ,zaniemógł ciężko i odtąd widocznie z sił opadł .Stamtąd przeniósłszy się do zamku łowickiego , pędził czas wśród cierpień i dolegliwości ,które  go  nie wstrzymały od gorliwego zajmowania się sprawami kościelnymi  i publicznymi .

Jak głosi legenda: 

,,Dnia pewnego ,gdy po odbytej uroczystości kościelnej ,znaczna liczba kapłanów i przyjaciół świeckich zebrała się w rezydencji arcybiskupiej ,we wspaniałym zamku nad Bzurą ,Jan Wężyk ówczesny prymas chcąc gości swoich uczcić jak należy ,rozkazał piwnicznemu dobyć z lochów zamkowych co najstarszego wina. Piwniczny wszedł spełnić rozkaz Pana i już ci po krótkiej chwili wraca pomieszany ,mówiąc że żadnej z butelek tknąć nie śmie ,ponieważ każdą owija wąż wielki i całe piwnice są napełnione gadami. Arcybiskup nie tracąc ani chwili czasu ,wkłada na siebie albę i stułę ,bierze kropidło ze święconą wodą i w towarzystwie piwnicznego oraz ciekawych idzie do wskazanego sobie lochu. Tam za otworzeniem drzwi widzi rzeczywiście pełzającą po ziemi niezliczoną moc wężów .Nie tracąc ducha ,siwo włosy starzec po środku wijących się gadów podniósłszy oczy w szczerym przejęciu ,rozpoczyna głośną modlitwę i kropi syczące wokoło gady. I stała się rzecz dziwna w jednej chwili jakby tknięte siłą wyższej woli ,zalegające piwnicę węże zniknęły bez śladu na zawsze .''  

Z biografii Prymasa Jana Wężyka  wyczytać możemy że w swej rezydencji prymasowskiej w Łowiczu wystawił nad bramą zamkową wieżę z zegarem i przy zamku zaprowadził ogród wspaniały, który ozdobił wyszukanymi ziołami, kwiatami i krzewami, a przy jego bramie wystawił dom wygodny do odpoczynku.

Księstwo Łowickie to teren Mazowsza. Choć przez swoje położenie geograficzne przynależało do Mazowsza, to jednak od wieków, dzięki przynależności do ziem prymasowskich, było odrębnym rejonem .Odrębność wiązała się przede wszystkim z życiem ludzi, prawami, jakimi się rządziło i zwyczajami. Odrębność ta wyrabiała się stopniowo od siedmiu i pół stuleci, jeżeli nie dłużej, to jest od chwili, gdy kasztelania łowicka dostała się w niepodzielne władanie arcybiskupów gnieźnieńskich.

Jan Wężyk – interrex, prymas Polski, arcybiskup gnieźnieński

Pełnił funkcję interrexsa w latach 1632-1633 po śmierci Zygmunta III Wazy, koronował na króla Władysława IV, którego był zwolennikiem.  Po śmierci ostatniego z Jagiellonów, króla Zygmunta Augusta, na sejmie w 1572 roku sejm i senat polski przyznały Prymasom Polski urząd interrexa. W oparciu o uprawnienia, Prymas po śmierci króla przejmował najwyższą władzę w państwie. Wyznaczał miejsce i czas wyboru króla, załatwiał wszystkie sprawy bieżące państwa, przyjmował poselstwa zagraniczne, nominował nowo wybranego króla, odbierał od niego przysięgę.

Nominacja królewska na arcybiskupstwo gnieźnieńskie wystawiona w obozie pod Gniewem dnia 23 września roku 1626, w której łaskawy monarcha nominatowi wielkie wynurza pochwały.

Nasz J. Wężyk był średnim z trzech braci. Wojciech, najstarszy, objął po ojcu dziedzictwo, a młodszy Piotr, był łowczym sieradzkim. Potomek rodu od czasu króla Władysława Jagiełły głośnego z cnót i zasług w Kościele i Rzeczypospolitej, urodził się w Wężykowej Woli, wsi dziedzicznej położonej w parafii Grabno nad rzeką Grabia w dawnym województwie Sieradzkim roku 1575 z ojca Hieronima z Wężykowej Woli( Wężyka)h. Wąż, z matki Doroty z Otoka Zaleskiej h. Dołęga. Babką po ojcu miał Koźmińską z Iwanowich. Biała Róża, po matce Katarzynę Rusocką h. Korab.  Przeznaczony od dzieciństwa do stanu duchownego, po odebraniu początkowych nauk w domu rodzicielskim, wysłany został do kwitnących naówczas szkół jezuickich w Kaliszu założonych przez prymasa Karnkowskiego, które chlubnie ukończywszy, przeniósł się na wyższe nauki do Krakowa, a stamtąd nareszcie dla nabycia większego splendoru  i światła do Rzymu, gdzie przez lat siedem doskonalił się nie tylko w teologii i prawie, w których to obydwóch umiejętnościach uzyskał z chwałą dyplomy doktorskie, ale i w sztuce lekarskiej, znaczne w niej poczyniwszy postępy.

Powróciwszy do kraju, po krótkim pobycie w domu rodzicielskim udał się do Warszawy, aby nabyte nauki i doświadczenie obrócić na korzyść kraju i dalszy los sobie zapewnić. Związał się z dworem ówczesnego biskupa włocławskiego Jana Tarnowskiego, przy którym pozostał także w okresie, gdy ten zasiadał na stolicy metropolitalnej w Gnieźnie. Po śmierci Prymasa został dworzaninem króla Zygmunta III Wazy i wkrótce królewskim sekretarzem.

''Mniesz to niegodnemu, mnie niedołężnemu, ten ciężar Bóg przeznaczył?"

Dopiero ósmego dnia na usilne przyjaciół i krewnych prośby przyjął nominacje królewską. W okresie jego posługi prymasowskiej doszło do wypracowania ważnego kompromisu (compositio inter status) pomiędzy szlachtą a duchowieństwem. Z inicjatywy hierarchy powstał też tzw. „Zbiór prymasa Wężyka”, który uregulował życie Kościoła w Polsce na ponad 150 lat, aż do początków XIX stulecia.

Troszcząc się o dom Boży, równym staraniem otaczał Jan Wężyk, zajmowany przez siebie dom arcybiskupów gnieźnieńskich. Siedzibą prymasów był zamek, który w początkach swego istnienia – w XV wieku – był warownią trudną do zdobycia.



Jan Lipski (1638–1641) arcybiskup gnieźnieński, Prymas Polski.

Sekretarz Zygmunta III Wazy , Kanclerz królowej Konstancji Habsburżanki

Jeden z dziewięciu synów Wawrzyńca i Anny Plichcianki, urodzony w 1589 r. w Lipiu ,parafii Krzemienica .


Arcybiskup Jan Lipski ,wśród ciężkich boleści przygotowawszy się na śmierć przez przyjęcie Sakramentów świętych z oznakami wielkiej świętobliwości przeniósł się do wieczności w sile wieku , w 52 roku życia dnia 13 maja 1641.w Łyszkowicach. W testamencie przeznaczył spore sumy na cele charytatywne i kościelne. Zgodnie ze swoją wolą został pochowany w Łowiczu.

Prawdopodobnie został otruty przez nadwornego lekarza za to, iż przyczynił się do ukarania różnowierców, którzy znieważyli religię katolicką.

Długo o tym nikt nie wiedział ,aż dopiero doktor ów przy śmierci swojej spowiednikowi całą rzecz opisał i wyjawił i na pamiątkę tego heroicznego Męża rozgłosić kazał.

Doktor domowy zabójca ,żalem zdjęty ,upatrzywszy czas ,gdy nikogo przy chorym nie było ,do nóg Jana upada :

Widzę że się o nic bardziej nie starasz jako żebyś się temu Panu przymilił, który Cię do siebie wzywa :proszę Cię przez tego Boga ,od którego spodziewasz się dostąpić miłosierdzia i odpuszczenia grzechów swoich ,żebyś też i mnie darował ciężki kryminał ,którym przeciwko tobie popełnił. Z mojej prawej ręki umierasz .Jam Cię przekupiony otruł , żal mi tego serdecznie ,rad bym temu zapobiegł ,ale już po czasie .

Zdumiały stanął na to Arcybiskup ,a wkrótce ,westchnąwszy do Boga rzecze :

Bóg mój dla miłości mojej umierając ,wszystkim nieprzyjaciołom swoim darował winy ,a i Tobie dla miłości jego nie mam darować ?Daruję z całego serca i żebyś miał oczywisty tego dowód ,że szczerze mówię ,Podskarbiego swego przywołać kazał ,i głęboko milczeniem utaiwszy ów akces aż do śmierci ,sto czerwonych złotych wyliczyć mu ze skarbu swego kazał .

Pogrzeb  Prymasa stosownie do wyrażonej w testamencie woli jego ,odbył się w Łowiczu wśród ogromnego udziału wszystkich stanów Rzeczpospolitej .Przy wyprowadzeniu zwłok z zamku arcybiskupiego do którego je kilka dni przedtem z Łyszkowic przeprowadzono ,wygłosił mowę Stanisław Tomisławski ,kapłan Towarzystwa Jezusowego ,kaznodzieja królewski .Przed pochówkiem miał też mowę pochwalną na cześć nieboszczyka najserdeczniejszy przyjaciel jego Jerzy Ossoliński ,podkanclerzy korony.

Prymas Jan Lipski zasiadał na tronie arcybiskupim tylko dwa lata.

Urodził się w 1589 roku, był synem sędziego ziemi rawskiej, trzecim z czternaściorga dzieci. Postaci był rosłej ,twarzy wesołej ,serca wspaniałego ,skromny w jedzeniu i piciu wstrzemięźliwy. Jego wychowaniem zajął się stryj Franciszek, kanonik gnieźnieński. Kształcił się w kolegium jezuickim w Kaliszu oraz studiował teologię i prawo we Włoszech. Po śmierci prymasa Jana Wężyka, Jan Lipski został arcybiskupem gnieźnieńskim i prymasem Polski. Zreformował zarząd dobrami arcybiskupstwa, odnowił zamek prymasowski w Łowiczu i rezydencję w Warszawie. Ufundował kaplicę Najświętszego Sakramentu w dawniej Kolegiacie Prymasowskiej, dziś Bazylika Katedralna pod wezwaniem W.N.M.P. Kaplicę wraz z kryptą w kolegiacie łowickiej kończyli bracia prymasa, najpierw Filip - opat wąchocki, później Samuel - starosta stanisławowski. Zapewne dlatego i oni zostali tu pochowani. Nieco później spoczął tu również Konstanty Lipski - arcybiskup lwowski oraz Józef Michał Trzciński - biskup sufragan gnieźnieński. Po lewej stronie krypty wybudował swój grób kanonik Adam Zajączkowski, zmarły w 1760 roku .Jej wnętrze zachowane jest w bardzo dobrym stanie, a dużą atrakcją jest piękna posadzka wykonana z cegieł-palcówek z zachowanymi gdzieniegdzie odciskami łap zwierząt. W czasie prac odnaleziono w tej krypcie szczątki co najmniej 20 osób - były to szczątki kobiet, mężczyzn oraz dzieci. Dziś znajdują się tu trzy sarkofagi, w których złożono trumny ze szczątkami prymasa Jana Lipskiego, prymasa Mikołaja Prażmowskiego oraz prymasa Krzysztofa Antoniego Szembeka

Prymas Jan Lipski ,zbudował pałac w Łyszkowicach, czyniąc z nich letnią rezydencję prymasów. Wyjeżdżając z Łowicza szosą łódzką na ósmym kilometrze skręcamy na trakt łyszkowicki, którym docieramy do osady Łyszkowice (16 kim. od Łowicza). Miejscowość ta, położona niegdyś Wśród wspaniałych lasów (których „szczątki" ciągną długim pasem w stronę Skierniewic), odznaczała się większą zdrowotnością aniżeli Łowicz, to też arcybiskup Jan Lipski wybudował na podmurowaniu pałac drewniany i w nim wizerunki arcybiskupów gnieźnieńskich z stosownymi napisami umieścił  oraz założył ogród na wzór ogrodów włoskich. Odtąd często przebywali prymasi w swej nowej rezydencji, a niektórzy w niej nawet żywota dokonali ( Jan Lipski i Wacław Leszczyński). Mury dawnego pałacu zużytkowano przy budowie cukrowni, która powstała tu w roku 1847.


W bazylice katedralnej możemy zwiedzać: kościół, muzeum, wieża widokową i podziemia. Muzeum, wieża widokowa  oraz podziemia są otwarte dla zwiedzających wyłącznie z przewodnikiem - po uprzednim umówieniu się.

https://muzeum.diecezja.lowicz.pl/kr3 



niedziela, 11 maja 2025

Sprawa karna o uszkodzenie ...kamienia -Skierniewice 1955 r.


 Członkowie kolegium karno - orzekającego Prezydium PRN w Skierniewicach rozpoznawali sprawę chyba bez precedensu dotychczas w sądownictwie polskim. Była to sprawa mieszkańca wsi Zapady  pow. skierniewickiego Jana Przytusktego, oskarżonego o uszkodzenie... głazu pochodzenia lodowcowego — uchodzącego za  obiekt zabytkowy, a leżącego pod tą wsią przy szosie do Rawy Mazowieckiej, Zabytkowy głaz narzutowy, otoczony wałem ziemnym, ma ok. 40 m obwodu, jest więc tak wielki jak dom.  Pan Jan  budując sobie domostwo uszkodził objętego ochroną olbrzyma przez odłupanie kilku kamiennych odłamków na fundamenty. W wyniku tej sprawy, Przyłuski skazany został na grzywnę w wysokości 100 złotych, udowodniono bowiem, iż wiedział on o zabytkowym charakterze głazu.




sobota, 3 maja 2025

 Cudownie uzdrowiona  na Jasnej Górze - p. Gabriela z Łyszkowic 1886 r.

 



Dzienniki warszawskie ogłosiły w sierpniu bieżącego roku wiadomość o cudownym uzdrowieniu w kościele na Jasnej Górze w Częstochowie niejakiej Kobylińskiej, która o kulach przybywszy do kościoła, wyszła stamtąd o własnej sile. Wypadkowi temu teraz dopiero nadaje niesłychany rozgłos rząd rosyjski, nakazujący z urzędu drukować, jakoby sprostowanie tego faktu, polegające na opinii lekarzy, utrzymujących, iż Kobylińska była historyczką Z urzędowego komunikatu odnosi się to jedno wrażenie, że pobożna wiara w cud częstochowski, o którym pisma nasze bez wszelkich uwag uczyniły wzmianki grubo nie podobała się rosyjskim urzędasom .


( Kurier  Warszawski  dn.  18 sierpnia  - 1886 r. nr.227 a )

- Uzdrowienie :

W czasie ostatniego odpustu w Częstochowie, tak licznie zebrani pielgrzymi, jak i mieszkańcy miejscowi i okoliczni zainteresowani byli niezmiernie faktem, jaki wydarzył się na Jasnej Górze. Podług wiarygodnych informacji, zebranych na miejscu, rzecz się tak miała. Zeszłej soboty przybyła na odpust p. Gabriela Kobylińska, osoba w średnim wieku, żona obywatela z powiatu łowickiego, zupełna kaleka na nogi, z których lewa skrzywiona, a prawa zupełnie bezwładna. Pani K., cierpiąc od dawna na nogi, z trudnością mogła posuwać się przy pomocy dwóch szczudeł, a do Częstochowy przybyła w towarzystwie dwóch kuzynek, które w drodze były opiekunkami chorej. Na drugi dzień po przybyciu do Częstochowy, to jest w niedzielę, w sam dzień odpustu, pani Gabriela  z wysiłkiem przybyła do kaplicy na Jasną Górę i w czasie nabożeństwa, leżąc krzyżem, po pewnym przeciągu czasu wydała okrzyk zdziwienia, po czym wstała o własnej sile, a oznajmiając o tym zebranym, pozostawiła na ziemi szczudła, których dotąd używała. Fakt ten bez żadnych komentarzy podajemy, podłóg protokołu spisanego w zakrystii i komunikowania bezzwłocznie tak władzy duchownej, jak i świeckiej, a niemniej opublikowanego z ambony zebranym z różnych stron kraju i z zagranicy pielgrzymom, z tym nadmienieniem, że pani K. na udowodnienie nagłego uzdrowienia podała nazwiska lekarzy, którzy ją dotąd leczyli, jak również osób, które wiedziały o jej kalectwie.


( Kurier  Warszawski  dn.  21 sierpnia - 1886 r. nr. 230 b. )

-Uzdrowienie :

Otrzymaliśmy list następujący:

„Wyczytawszy w numerze  227-ym Kurjera artykuł o uzdrowieniu Gabrieli Kobylińskiej i znalazłszy pewne niedokładności, czuję się w obowiązku sprostowania takowych. Uzdrowiona nie jest żoną obywatela, tylko córką pisarza sądu gminnego, zamieszkałego w miasteczku Łyszkowice, w pow. łowickim, panną, w wieku lat 26, udała się zaś do Częstochowy nie pod opieką kuzynek, lecz w towarzystwie żony obywatela z łowickiego i nauczycielki. Nadmieniam i stwierdzam przy tym, że fakt uzdrowienia córki mojej Gabrieli miał miejsce w sposób opisany w Kurierze i że oprócz wyprostowania się zupełnego skrzywionej nogi i odzyskania władzy w drugiej, ustąpił również paraliż krzyża, na który dotąd cierpiała, o czym zresztą prowadzi się urzędowe śledztwo i co potwierdza parotysięczna  wyznaniowa ludność miejscowa, pośród której wiele osób zajmuje wybitniejsze stanowiska.

                Aleksander Kobyliński


( Kurier  Warszawski  dn. 1 października - 1886 nr. 271 b )

- Komunikat : 

W sierpniu r. b. niektóre gazety warszawskie (Kurier warszawski, Dziennik dla wszystkich i inne), widocznie na zasadzie otrzymanych kłamliwych doniesień, zamieściły wiadomość o cudownym jakoby uzdrowieniu niejakiej Kobylińskiej w kościele częstochowskim. Na skutek tego wyjaśnia się, że mieszkanka  wsi Łyszkowice, pow. łowickiego, córka pisarza sądu gminnego łyszkowickiego, panna Gabriela Kobylińska, licząca lat 26, skutkiem śmierci matki w kwietniu r. 1884-go popadła w stan nerwowo-histeryczny, który ją zmuszał do pozostawania przez czas pewien w domu i leżenia w łóżku. Później jednakże gdy została odesłaną do szpitala łowickiego i przebywa tam około ośmiu miesięcy, przyszła do zdrowia i chociaż chodziła o kulach, nie wynikało to jednak z konieczności, lecz ze zwykłej osobom nerwowym trwożliwości , niedowierzania we własne wyzdrowienie i obawy ponowienia się przypadłości nerwowych. Z opisu przebiegu choroby skreślonego w szpitalu łowickim okazuje się, że już podczas pobytu w tymże szpitalu Kobylińska mogła chodzić, wychodziła na podwórze i przechadzała się, skutkiem czego została wypisaną ze szpitala. Przebieg jej choroby, według opinii lekarzy, odbywał się normalnie, sama zaś choroba była następstwem najpospolitszego, rozstroju nerwowego całego organizmu, tak że po wyjściu ze szpitala Kobylińska mogła w każdym czasie, gdyby  chciała, rzucić kule i chodzić swobodnie bez nich. Wywód ten potwierdza w zupełności zachowanie się Kobylińskiej po wyjściu ze szpitala, na wolności. Na trzy tygodnie przed bytnością w Częstochowie, przychodziła ona do szpitala łowickiego po poradę i widziano ją idącą swobodnie, szybkim krokiem o kulach. W ostatnich dniach lipca widziano ją chodzącą po wsi swobodnie o jednej tylko kuli. Wreszcie dn. 1-go sierpnia, na cztery dni przed rzekomo cudownym uzdrowieniem, widziano ją na przechadzce, z lekka tylko wspierającą się na kuli.























piątek, 2 maja 2025

Z izby sądowej ...(gmina Godzianów - 1878 rok)

 

Godzianów, kościół św. Stanisława ok.1902 r.  


''Sąd sądem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie”  

'' Onegdaj rozegrał się w sądzie okręgowym jeden z najciekawszych procesów, jaki kiedykolwiek zdarzyło się nam spotkać. Niedaleko od Warszawy, w powiecie skierniewickim , leży niewielka wioska - Godzianów. Domy w niej schludne, gospodarne zamożni i rządni, w środku wioski kościół, opodal szkółka, a na szarym końcu karczma. W karczmie tej dość gwarno, ale rzecz szczególna (stwierdzona w śledztwie sądowym przez miejscowego karczmarza chrześcijanina), w całej osadzie istnieje tylko jeden pijak nałogowy, zakrapiający się gorzałką, reszta nie używa wcale trunków , lecz piją   jedynie piwo. Moralność ogólna tak wielka, że każdy spokojnie zasypia, pewny iż nic mu zginąć nie może. Otóż w r. 1878 zdarzył  się w tej wiosce fakt tak niezwykły, iż na wieść o nim powstało straszne larum. Jednej z  mieszkanek Godzianowa zniknęła spódnica wełniana. Podejrzenie paść mogło na jedną tylko w całej wiosce dziewczynę, którą raz już przed kilku laty złapano na gorącym uczynku. Dziewczyną tą wystawioną już od dawna na indeksie wioski, była Michalina Kowara. To też sołtys i pod sołtys dowiedziawszy się o zaistniałym wypadku kradzieży  , pospieszyli natychmiast do mieszkania Kowary, i zabrawszy jej własną spódnicę, wręczyli jako wynagrodzenie poszkodowanej. Kowara jednak nie chciała się przyznać do winy, lecz  przeciwnie domagała się oddania zabranej spódnicy. Sołtys jednak był innego zdania . Chcąc ją zmusić do przyznania się do winy, związał na znak hańby dwa wielkie palce u rąk sznurkiem i sznurek ten nakręcił za pomocą patyka koło palców. Następnie zwołał całą gromadę. Stało się to według starodawnego zwyczaju ,przez rozsyłanie tzw. kuli , tj. polana drzewa, obnoszonego z chaty do chaty. Kto żył, pospieszył na plac przed kościołem. Wezwana powtórnie do przyznania się Kowarówna , odmówiła i tym razem. Wówczas rozpoczęło się coś w rodzaju sądu Bożego. Sołtys pociął na równe kawałki kilka źdźbeł słomy i kazał wszystkim obecnym wziąć owe kawałki do ust. Wszyscy wiedzieli już, co to ma znaczyć. Według powszechnego  przekonania, słomka miała uróść w ustach winnego. Po chwili było wszystko jasne. Wszystkie kawałki były równe, jedna tylko Kowarówna  odgryzła swój, w obawie, czy aby  nie urósł. Gromada nie miała już więc żadnych wątpliwości, naradzano się tylko nad wymiarem kary. Jeden ze starszych gospodarzy, łagodniejszego serca, proponował, aby obwiniona poczęstowała całą gromadę napitkiem, i każdemu z gospodarzy ukłoniła się trzykrotnie do kolan, przepraszając  za wstyd i hańbę wyrządzoną wiosce. Nie przyjęto jednak tego wniosku i uchwalono karę daleko surowszą . Zarzucono Kowarze na głowę worek, przewrócono  ją na  ziemię i każdy z gospodarzy wymierzył pewną ilość uderzeń pasem  . Liczba ta jednak była ograniczoną, a stosowała się do ilości ziemi posiadanej przez gospodarzy. Jedni więc bili po dwa, trzy i cztery razy, inni po razu tylko. Lagi nie musiały być zbyt dotkliwe, Kowara bowiem wprost z placu egzekucji udała się do karczmy, aby pokrzepić się po tych, jak się wyrażała „chrzcinach." Za to wszystko 41 gospodarzy wsi Godzianów z sołtysem, Tomaszem Śmieszkiem , na czele, pociągnięci zostali do odpowiedzialności sądowej , a oskarżenie zwracało się głównie przeciw sołtysowi, jako inicjatorowi całego przestępstwa, spełnionego jakoby z jego namowy. Prokurator domagał się kary za znęcanie sią nad Michaliną Kowara. Zeznania pod sądnych i świadków były niezmiernie ciekawe. Twierdzili oni, że obyczaj podobnej publicznej kary trwał w ich wsi od najdawniejszych czasów; że Kowara podległa srogiej karze, dlatego tylko, iż po raz drugi dopuściła się kradzieży. Za pierwszą kradzież karano przekonanego o winie rodzajem pręgierza, mianowicie prowadzano go z  workiem na plecach gromadnie po wsi, celem wzbudzenia w nim wstydu i zmuszenia do poprawy. Po wyjaśnieniu wszystkich tych szczegółów sąd uwolnił obwinionych od odpowiedzialności. Ciekawy obrazek wioski, która, pomimo tylu i tak licznych zmian oraz okoliczności, zachowała resztki patriarchalnych rządów staro-słowiańskiej gminy. Sam przebieg śledztwa sądowego był niemniej charakterystyczny. Prostoduszne  twarze obwinionych tchnęły prawdą i otwartością. Nie uciekali się oni do żadnych wykrętów, lecz przeciwnie kontrolowali jeden drugiego w zeznaniach, aby, broń Boże! nie zgrzeszył który kłamstwem. Kiedy przewodniczący składu sędziowskiego  zapytał jednego z podsądnych, ile razy uderzył Michalinę Kowara, ten odpowiedział, że trzy, drugi z oskarżonych odezwał się natychmiast :

Nieprawda, cztery, bo masz  półtorej włóki gruntu.

Na na pytanie zaś, czy tak samo postępują ze złodziejami z innej wsi, wszyscy odpowiedzieli chórem :

Takich oddajemy do sądu, bo oni do nas nie należą !''




poniedziałek, 28 kwietnia 2025

Zabójstwo na zlecenie i wściekły pies -1934 rok

 

 

 Listopad 1934 r.

Sprawę budzącą wielką sensację, rozpatrywał Sąd Okręgowy na sesji wyjazdowej Skierniewicach.

''W tajemniczych okolicznościach zamordowany został młody wieśniak spod Skierniewic, Ignacy Rzepski. Zarąbała go siekierą służąca, Franciszka Białkówna. Choć fakt zabójstwa popełniony przez nią, nie ulegał wątpliwości, gdyż schwytano ją na miejscu zbrodni, władze śledcze nie mogły łatwo dojść pobudek tak ohydnego morderstwa. Białkówna początkowo dawała mętne i wykrętne odpowiedzi. Dopiero u sędziego śledczego przyznała się, że została namówiona do zabójstwa przez żonę Rzepskiego, która miała kochanka. Występna niewiasta, według słów Białkówny, skusiła ją do popełnienia morderstwa ,obietnicą dania jej posagu i dobrego ożenku. Wynajęcia dziewczyny do zabójstwa, było dla władz niespodzianką, bowiem takie sprawy prawie nie zdarzały się dotąd. O ile rozpowszechnione są zbrodnie, dokonywane przez wynajętych w tym celu drabów, to posługiwanie się dziewczyną, należy do unikatów. Dalsze okoliczności losu uwięzionej Białkówny, nie pozwoliły władzom na dokładniejsze wyświetlenie okropnej zbrodni. Białkówna w więzieniu dostała ataków furii i szału. Zaczęła gryźć ludzi, napadała na współtowarzyszki celi więziennej i rzucała się na dozorców. Z ust jej toczyła się pianą, a białka oczu wywracała w nieludzki sposób. Gdy skierowano ją do szpitala,lekarze doszli do nieoczekiwanych wniosków. Oto Białkówna została ukąszona przez wściekłego psa i sama dostała wścieklizny. Przez trzy dni konała wśród straszliwych męczarni. Na podstawie  zeznań Białkówny, osadzono w więzieniu Stanisławę Rzepską, pod zarzutem podżegania morderczyni do zbrodni. Do winy nie przyznała się dowodząc, że Białkówna pogryziona przez wściekłego psa jeszcze przed uwięzieniem, mogła zamordować Rzepskiego pod wpływem wścieklizny Na świadków, obrona powołała kilka więźniarek, współtowarzyszek z celi Franciszki  , do których ta miała przyznać się, że oskarża Rzepską przez zemstę.''





''Kronika dziejów Łowicza '' [1914 - 1915 r.]

  (grudzień 1914 r.) [...]Nocy tej ,niezapomnianej do śmierci ,mało kto spał ,każdy przejęty był zgryzotą ,z powodu zajęcia miasta przez naw...