Chłopak blady był już wówczas i
nieprzytomny, i skonał zaraz po przybyciu do Skierniewic...
W drugim wydziale karnym sądu
okręgowego rozpoczęła się dzisiaj o godzinie 11: 30 przed
południem zagadkowa sprawa, na której przed kompletem sądzącym,
złożonym z wiceprezesa p. Timanowskiego i członków sądu
Rogozińskiego i Roszkowskiego, stanęli dwaj włościanie owczarze,
ostatnio bez zajęcia: Jakob Białkowski (lat 55) i syn jego Józef
(lat 25), oskarżeni o otrucie jednego z włościan okolicznych i
usiłowanie otrucia dwóch innych wieśniaków.
Do sądu stawiło się 31 świadków i
dwóch ekspertów. O godzinie 12-ej odczytano akt oskarżenia. Podsądni nie przyznali się do winy. O
godzinie 1-ej rozpoczęło się badanie świadków, z których tylko
jeden zeznaje bez przysięgi. Nazwaliśmy ten proces niezwykłym nie
ze względu na sam czyn, bo niestety, w czarnej księdze
kryminalistyki spotykamy się nader często z zbrodniczymi zamachami na życie ludzkie; budzi on
jednak wyjątkowe zajęcie z powodu pobudek, które popchnąć miały oskarżonych do
trzykrotnej zbrodni. Motywem jej, mianowicie, mogła być wyłącznie
chęć pozbycia się współzawodników, stojących na przeszkodzie
do otrzymania przez podsądnych korzystnego miejsca. Jakub
Białkowski, liczący 55 lat wieku, i dwudziestopięcioletni syn jego Józef, oni to bowiem
występują tu w smutnej roli podsądnych, — są owczarzami z powołania. Na wiosnę obydwaj
porzucili zajmowaną służbę, w nadziei otrzymania korzystniejszego miejsca. Nadzieja ta
zawiodła ich. Daremnie udawali się w tym celu do okolicznych
majątków, daremnie chcieli potem powrócić do lekkomyślnie
porzuconych obowiązków: wszystkie miejsca były już zajęte, i
wszędzie zatem spotkała ich odmowa. Odtąd też — tak
przynajmniej każę sądzić akt oskarżenia, oraz szczegóły,
wykryte w toku śledztwa, — stary Białkowski postanawia bodaj za
cenę życia kilku ludzi zapewnić sobie utracony kawałek chleba. Trucizna ma otworzyć mu do
tego pole...
Ale nie uprzedzajmy wypadków —
opowiedzmy je raczej w chronologicznym ich przebiegu.
Dnia 28-go maja , owczarz z Rawiczowa
p . Kuran (majątek p. Wojciechowskiego w pow. skierniewickim),gdzie
Jakub Białkowski był ostatnio sam owczarzem i dokąd na próżno
potem usiłował powrócić, odwiedził Białkowskich. Nazajutrz,
powróciwszy do domu, dostał gwałtownych boleści żołądka i bólu
głowy ,towarzyszyły temu wymioty. Stroskana żona zapytywała go
czy czasem nie zjadł czegoś niezdrowego, lecz chory odparł, że
jadł tylko u Białkowskich. Doktora, jak to zwykle bywa u ciemnego
ludu wiejskiego, nie wzywano wcale, a gdy wreszcie nazajutrz
pomyślano o tym , było już za późno, Kuran skonał. Niebawem do
dziedzica zgłosił się stary Białkowski z prośbą o przyjęcie go
do służby na miejsce zmarłego Kurana; odmówiono mu jednak, gdyż miejsce to otrzymał Jan Kuran,
syn zmarłego. Od tego czasu upłynął miesiąc czasu. Dnia 28-go
czerwca dopiero co wspomniany Jan K. pasł owce na polu, pod lasem
,podszedł do niego od strony lasu jakiś nieznany mu zupełnie
izraelita i oznajmiwszy iż kupił od dziedzica część owiec,
rozpoczął z nim rozmowę, prosząc, iżby pasł te owce staranie
Prośba ta wynurzona została przy poczęstowaniu wódką, czego
świadkiem był dwunastoletni chłopiec Stanisław Kania, znajdujący
się nieopodal w polu . Widział on, jak „obydwa siadły, piły i
jadły.” Każdy pił z innej flaszki. W końcu nieznany Żyd
poszedł z powrotem do boru, Kuran zaś, wedle słów wspomnianego
świadka „obalił się na ziemię”. Potem powrócił do domu,
gdzie skarżył się przed matką na straszny ból w żołądku,
tudzież ból głowy . Trapiły go przy tym i wymioty. Słowem były
tu zupełnie takież same objawy , które towarzyszyły śmierci jego
ojcu. Przerażona matka nazajutrz z rana zawieść go kazała do
Skierniewic do doktora. Chłopak blady był już wówczas i
nieprzytomny, i skonał zaraz po przybyciu do Skierniewic, zanim
doktór zdołał wstać z łóżka i odzież na siebie narzucić.
Zmarłego pochowano w Skierniewicach, i nikomu może nie przyszłoby
na myśl, iż śmierć Kurana była wynikiem zbrodni, gdyby nic wieść
o wypadkach, które na parę dni przed tym zdarzeniem zaszły w
Dąbrowicach (majątek p. Krąkowskiej i Dębowej Górze (majątek
p. Grodzińskiego).
Przejdźmy i my teraz do tych
epizodów...
Dnia 24-go, czyli w sam dzień św.
Jana, Jakub i Józef Białkowscy częstowali piwem dąbrowickiego owczarza, Michała Czarneckiego, w
miejscowej karczmie. Wypito po parę szklanek piwa, po czym stary Białkowski wyjął z kieszeni
gomółkę sera i rzekł:
„No, braciszku, jedz, bo to piwo nie
dobre i mdli, jeżeli nie przekąsić”.
Czarnecki ukąsił kawałek sera, lecz
wobec niemiłego jego zapachu i smaku, natychmiast jeść przestał i
ser do kieszeni schował. Toż samo w kwadrans potem uczynił z
drugim kawałkiem sera, podanym mu przez starego Białkowskiego,
który nie widział tego, iż Michał pierwszy kawałek sera do
kieszeni włożył. „Braciszku”— mówił przy tym
młody Białkowski ściskając Czarneckiego—„sprawiłbym ci
fundę, ale tu nie ma już nic. Jedz choć to, co masz.” Czarnecki,
któremu ser wydał się podejrzanym, trzymał się i dalej na
ostrożności, zwłaszcza, że niebawem uczuł ból i że widział,
jak stary Białkowski, ułamawszy i sobie kawałek sera, nie jadł go
wcale, lecz tylko udawał, iż je, przeżuwając pozornie ustami.
Tymczasem boleści wzmagały się i Czarnecki do domu pośpieszył. Tutaj i ból
głowy dokuczał mu coraz silniej, i żołądek i piersi coraz
bardziej mu „rozsadzało” Siostra pobiegła po lekarstwo do
wiejskiej akuszerki, która dała jej lekarstwo na przeczyszczenie
(rozczyn rumbarbarum w wodzie). Po zażyciu tego lekarstwa powstały
gwałtowne wymioty i dopiero po trzydniowych cierpieniach chory
przyszedł do siebie.
Dla ilustracji powyższego epizodu
nadmienić należy, iż świadkami niebezpiecznego poczęstunku było
kilku włościan, którzy również jak sam poszkodowany zeznali, że
Białkowski serem go częstował, a sam udawał tylko, iż i on ser
spożywa. Nadto z opowieści innych wieśniaków dowiedział się
potem Czarnecki, iż Białkowski opowiadał, że musi go z Dąbrowic
„wysadzić", bo pragnie swego syna Józefa zrobić tam
owczarzem. Wtedy też i ów ser podejrzany oddał strażnikowi
ziemskiemu. Analogicznie przedstawia się i wypadek, który zaraz
nazajutrz po opisanym powyżej, zdarzył się w Dębowej Górze z
owczarzem tutejszym Kucharskim. Wieczorem zaszedł do jego chaty
Jakub Białkowski i zapowiedział, iż w nocy, wracając, weźmie z
sobą Kucharskiego do karczmy na poczęstunek, gdyż musi z nim
koniecznie pomówić. W istocie „dochodząca pierwsza godzina po
północku” (jak opowiadała Kucharska) Bratkowski zastukał do
okna. Kucharski nie chciał iść do karczmy, gdyż był „czas
przechodzący”. Wreszcie uległ namowie. W karczmie pili wódkę,
Białkowski kazał dać na zakąskę kiełbasy i bułek i ułamawszy
kawał bułki, podał ją Kucharskiemu. Ten zjadł kawałek, lecz
ujrzał zarazem, że bułka była wydrążona i „coś w niej było”,
więc przestał jeść i resztę do kieszeni schował. W karczmie
przesiedzieli parę godzin.
Wróciwszy do domu, Kucharski poczuł,
iż mu jest bardzo niedobrze, nazajutrz zaś obudził się wśród
gwałtownych boleści, które dokuczały mu tak, że przez cały
dzień tarzał się po owczarni, narzekając, iż „ogromnie go
ściski biorą w sobie”. Nastąpiły potem wymioty, które dziesięć
razy się powtarzały. Nad wieczorem powrócił z owczarni do chaty,
lecz—jak się wyraziła jego żona :
„okropnie z lichocony” i
„taki zupełnie bez sieł ”.
Dopiero po upływie sześciu dni
przyszedł do siebie, nic jedząc nic oprócz świeżego mleka.
Nadmienić wypada, iż podczas gwałtownych boleści zapomniał, w jakim celu
włożył był bułkę do kieszeni i machinalnie rzucił ją swemu
psu, który zjadłszy ją, dostał silnych wymiotów. Widział to i
sam Kucharski i kilka parobków. Zresztą okruchy bułki pozostały w
kieszeni, zwłaszcza na nożu, który w tej samej kieszeni się
znajdował. W tydzień po owym wypadku Kucharski
usłyszał od parobka Węcławskiego, iż, wedle obiegających
pogłosek, Białkowski pragnął zostać owczarzem w Dębowej Górze.
Okoliczność ta, utwierdzając go w podejrzeniu, iż Białkowski
pragnął otruć go, skłoniła go do przedstawienia okruchów
domniemanie zatrutej bułki dziedzicowi. Ostatecznie wytoczono
śledztwo, a gdy analiza mikro-chemiczna skonstatowała
obecność znacznej ilości arszeniku w okruchach bułki i resztce
sera, jako też w wnętrznościach zmarłego Jana Kurana, którego
zwłoki w tym celu uległy ekshumacji, obydwaj Białkowscy dnia 31-go
, zostali uwięzieni i następnie stanęli przed sądem pod zarzutem
otrucia Jana Kurana i usiłowania dokonania takiej samej zbrodni na
osobach Kucharskiego i Czarneckiego. Co się
tyczy starego Kurana, którego śmierć vox populi przypisywał
również podsądnym, to w tym względzie władza sądowa nie
postawiła ich w stanie oskarżenia, albowiem przy obdukcji denata
nie znaleziono śladów otrucia .
Z opinii ekspertów, którymi byli dr
Nencki i lekarz powiatowy ze Skierniewic, Rybicki, dowiedzieliśmy
się, iż wszystkie objawy patologicznie stwierdzone przy śmierci J.
Kurana, tudzież w chorobie Kucharskiego i Czarneckiego, jako to
gwałtowny rozstrój żołądka i wymioty, należą do rzędu
charakterystycznych cech otrucia arszenikiem.
Podsądni nie przyznali się do winy,
utrzymując iż niektórzy świadkowie, jak np. Kucharscy,
Doniosłowicz i inni, mają do nich złość i dlatego przeciwko nim
zeznają. Odczytano protokoły zeznań
nieobecnych świadków Ziębińskiego i Klucewicza.
Pierwszy z nich znajdował się w
karczmie Targońskiego w Dąbrowicach owego dnia, kiedy to Białkowski Czarneckiego piwem i serem
częstował. W parę dni potem Ziębiński spotkał się w
Skierniewicach z Józefem Białkowskim (synem) i zapytywał go, czy
wie, iż ojca jego obiegające pogłoski oskarżają o usiłowanie
otrucia. Józef odparł zrazu, iż to bajki, lecz potem przy
kieliszku, gdy Józef podchmielił sobie trochę umysł , zawiązała
się poufalsza pogawędka, w toku której Józef rzekł :
„Ot, mój stary uchlał się i sam
nie wiedział, co daje Czarneckiemu; a gdyby dał był to, co było
przygotowane, to Czarnecki byłby już w Makowie na cmentarzu''
Przedstawiciel władzy oskarżającej
popierał w całej rozciągłości oskarżenie względem obu
podsądnych. Jego zdaniem, pobudką zbrodni była walka o byt, walka
na śmierć i życie, Białkowscy, pozbawieni miejsca, spotykając
odmowę wszędzie, dokąd się udawali, nie zawahali się przy pomocy
trucizny usunąć współzawodników. Przy obdukcji trupa Jana Kurana
ślady arszeniku skonstatowano niezawodnie, lecz brak tam jeszcze
pewniejszych dowodów, stwierdzających udział podsądnych w
otruciu. Natomiast wina ich nie ulega już najmniejszej wątpliwości
w nieudanej zbrodni otrucia Kucharskiego i Czarneckiego, a fakt ten i
na poprzednią zbrodnię rzuca światło jaskrawe, ukazując
domniemanych jej uczestników. Tym sposobem wina podsądnych w
zakresie wskazanym w akcie oskarżenia nie ulega wątpliwości, tym
bardziej, iż wyjaśnienia przez nich złożone, albo nie obalają w
niczym obciążających ich poszlak, albo też brzmią sprzecznie z
wiarogodnymi faktami, wykrytymi przez śledztwo.
Obrońca Białkowskich, Henryk
Krajewski (wyznaczony z urzędu), podzielił swoją obronę na dwie części, obiektywną i
subiektywną. W pierwszej z nich obrońca wspomniał iż co do
otrucia przez Białkowskich Jana Kurana nie ma bezwzględnie żadnych
dowodów ponieważ podsądnych nie dotyczy zgoła opowiadanie
dwunastoletniego chłopca o jakimiś bladym żydzie ,który denata
wódką w polu częstował .Kwestie więc ta, dla oczyszczenia pola
dyskusji ,pominąć należy zupełnie ,ażeby tym słuszniej można
było ocenić zarzut dwukrotnego usiłowania otrucia .W tym względzie
punkt ciężkości oskarżenia polega na analizie mikro-chemicznej
,dokonanej przez magistra farmacji nad serem i bułką .Otóż przede
wszystkim poddać można w wątpliwość tożsamość tych
przedmiotów . Zresztą sama analiza była bardzo niedokładną .Nie
użyto przy niej aparatu Marscha i nie wykazano ilości zawartego w
serze i bułce arszeniku ,zadowalając się ogólnikowym orzeczeniem
,iż dostrzeżona w przedmiotach doza trucizny była śmiertelną .Na
rezultatach tak niedokładnych ,nie można oczywiście polegać
stanowczo .Również przebieg choroby Kucharskiego i Czarneckiego nie
pozwala wnosić iż spożyli oni arszenik, ponieważ według
Caspera, do koniecznych w razie otrucia arszenikiem objawów leżą: palenie gardła, ogólne osłabienie,
diarja i kurcze.
Tak więc obiektywne dowody nie
nasuwają niezbędnie wniosku otrucia. Nie można go wysnuć i z subiektywnych danych. Przede
wszystkim nie ma tu motywu, gdyż walka o byt nie grała tu żadnej
roli, skoro Białkowski i bez tego otrzymał żądane miejsce.
Zeznania świadków żadnych dowodów poważnych nie dostarczyły.
Wszystkie one wypłynęły z pogłosek, które przed sądem wtedy
tylko znaleźć mogą wiarę i znaczenie, gdy je fakty popierają.
Tymczasem tutaj nie tylko takich faktów nie ma, lecz przeciwnie
wiadomo, iż pogłoski wypłynęły z plotek, rozsiewanych przez
ograniczonych i niechętnych. Tą drogą utworzyła się wiejska
legenda o trucicielu- znachorze , który boć i to opowiadali zabobonni wiejscy plotkarze:
„dawniej mógł zmarnować każdego
kogo chciał ,lecz po tym odbył pielgrzymkę do Częstochowy i
pojednał się z Panem''
Sąd przychylił się w części do
wniosków obrońcy, uniewinniając zupełnie Józefa Białkowskiego,
jak również i ojca tegoż w zarzucie otrucia.
Natomiast uznano winę Jakuba
Białkowskiego w zarzucie dwukrotnego usiłowania otrucia, za co też skazano go na pozbawienie
wszystkich praw stanu i dziesięć lat ciężkich robót w
twierdzach, a potem na osiedlenie na Syberii do końca
życia.