Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 16 października 2025

„obydwa siadły, piły i jadły.” Truciciele – pow. skierniewicki (1884 r.)

 


Chłopak blady był już wówczas i nieprzytomny, i skonał zaraz po przybyciu do Skierniewic...

W drugim wydziale karnym sądu okręgowego rozpoczęła się dzisiaj o godzinie 11: 30 przed południem zagadkowa sprawa, na której przed kompletem sądzącym, złożonym z wiceprezesa p. Timanowskiego i członków sądu Rogozińskiego i Roszkowskiego, stanęli dwaj włościanie owczarze, ostatnio bez zajęcia: Jakob Białkowski (lat 55) i syn jego Józef (lat 25), oskarżeni o otrucie jednego z włościan okolicznych i usiłowanie otrucia dwóch innych wieśniaków.

Do sądu stawiło się 31 świadków i dwóch ekspertów. O godzinie 12-ej odczytano akt oskarżenia. Podsądni nie przyznali się do winy. O godzinie 1-ej rozpoczęło się badanie świadków, z których tylko jeden zeznaje bez przysięgi. Nazwaliśmy ten proces niezwykłym nie ze względu na sam czyn, bo niestety, w czarnej księdze kryminalistyki spotykamy się nader często z zbrodniczymi zamachami na życie ludzkie; budzi on jednak wyjątkowe zajęcie z powodu pobudek, które popchnąć miały oskarżonych do trzykrotnej zbrodni. Motywem jej, mianowicie, mogła być wyłącznie chęć pozbycia się  współzawodników, stojących na przeszkodzie do otrzymania przez podsądnych korzystnego miejsca. Jakub Białkowski, liczący 55 lat wieku, i dwudziestopięcioletni syn jego Józef, oni to bowiem występują tu w smutnej roli podsądnych, — są owczarzami z powołania. Na wiosnę obydwaj porzucili zajmowaną służbę, w nadziei otrzymania korzystniejszego miejsca. Nadzieja ta zawiodła ich. Daremnie udawali się w tym celu do okolicznych majątków, daremnie chcieli potem powrócić do lekkomyślnie porzuconych obowiązków: wszystkie miejsca były już zajęte, i wszędzie zatem spotkała ich odmowa. Odtąd też — tak przynajmniej każę sądzić akt oskarżenia, oraz szczegóły, wykryte w toku śledztwa, — stary Białkowski postanawia bodaj za cenę życia kilku ludzi zapewnić sobie utracony kawałek chleba. Trucizna ma otworzyć mu do tego pole...

Ale nie uprzedzajmy wypadków — opowiedzmy je raczej w chronologicznym ich przebiegu.

Dnia 28-go maja , owczarz z Rawiczowa p . Kuran (majątek p. Wojciechowskiego w pow. skierniewickim),gdzie Jakub Białkowski był ostatnio sam owczarzem i dokąd na próżno potem usiłował powrócić, odwiedził Białkowskich. Nazajutrz, powróciwszy do domu, dostał gwałtownych boleści żołądka i bólu głowy ,towarzyszyły temu wymioty. Stroskana żona zapytywała go czy czasem nie zjadł czegoś niezdrowego, lecz chory odparł, że jadł tylko u Białkowskich. Doktora, jak to zwykle bywa u ciemnego ludu wiejskiego, nie wzywano wcale, a gdy wreszcie nazajutrz pomyślano o tym , było już za późno, Kuran skonał. Niebawem do dziedzica zgłosił się stary Białkowski z prośbą o przyjęcie go do służby na miejsce zmarłego Kurana; odmówiono mu jednak, gdyż miejsce to otrzymał Jan Kuran, syn zmarłego. Od tego czasu upłynął miesiąc czasu. Dnia 28-go czerwca dopiero co wspomniany Jan K. pasł owce na polu, pod lasem ,podszedł do niego od strony lasu jakiś nieznany mu zupełnie izraelita i oznajmiwszy iż kupił od dziedzica część owiec, rozpoczął z nim rozmowę, prosząc, iżby pasł te owce staranie Prośba ta wynurzona została przy poczęstowaniu wódką, czego świadkiem był dwunastoletni chłopiec Stanisław Kania, znajdujący się nieopodal w polu . Widział on, jak „obydwa siadły, piły i jadły.” Każdy pił z innej flaszki. W końcu nieznany Żyd poszedł z powrotem do boru, Kuran zaś, wedle słów wspomnianego świadka „obalił się na ziemię”. Potem powrócił do domu, gdzie skarżył się przed matką na straszny ból w żołądku, tudzież ból głowy . Trapiły go przy tym i wymioty. Słowem były tu zupełnie takież same objawy , które towarzyszyły śmierci jego ojcu. Przerażona matka nazajutrz z rana zawieść go kazała do Skierniewic do doktora. Chłopak blady był już wówczas i nieprzytomny, i skonał zaraz po przybyciu do Skierniewic, zanim doktór zdołał wstać z łóżka i odzież na siebie narzucić. Zmarłego pochowano w Skierniewicach, i nikomu może nie przyszłoby na myśl, iż śmierć Kurana była wynikiem zbrodni, gdyby nic wieść o wypadkach, które na parę dni przed tym zdarzeniem zaszły w Dąbrowicach (majątek p. Krąkowskiej i Dębowej Górze (majątek p. Grodzińskiego).

Przejdźmy i my teraz do tych epizodów...

Dnia 24-go, czyli w sam dzień św. Jana, Jakub i Józef Białkowscy częstowali piwem dąbrowickiego owczarza, Michała Czarneckiego, w miejscowej karczmie. Wypito po parę szklanek piwa, po czym stary Białkowski wyjął z kieszeni gomółkę sera i rzekł:

„No, braciszku, jedz, bo to piwo nie dobre i mdli, jeżeli nie przekąsić”.

Czarnecki ukąsił kawałek sera, lecz wobec niemiłego jego zapachu i smaku, natychmiast jeść przestał i ser do kieszeni schował. Toż samo w kwadrans potem uczynił z drugim kawałkiem sera, podanym mu przez starego Białkowskiego, który nie widział tego, iż Michał pierwszy kawałek sera do kieszeni włożył. „Braciszku”— mówił przy tym młody Białkowski ściskając Czarneckiego—„sprawiłbym ci fundę, ale tu nie ma już nic. Jedz choć to, co masz.” Czarnecki, któremu ser wydał się podejrzanym, trzymał się i dalej na ostrożności, zwłaszcza, że niebawem uczuł ból i że widział, jak stary Białkowski, ułamawszy i sobie kawałek sera, nie jadł go wcale, lecz tylko udawał, iż je, przeżuwając pozornie ustami. Tymczasem boleści wzmagały się i Czarnecki do domu pośpieszył. Tutaj i ból głowy dokuczał mu coraz silniej, i żołądek i piersi coraz bardziej mu „rozsadzało” Siostra pobiegła po lekarstwo do wiejskiej akuszerki, która dała jej lekarstwo na przeczyszczenie (rozczyn rumbarbarum w wodzie). Po zażyciu tego lekarstwa powstały gwałtowne wymioty i dopiero po trzydniowych cierpieniach chory przyszedł do siebie.

Dla ilustracji powyższego epizodu nadmienić należy, iż świadkami niebezpiecznego poczęstunku było kilku włościan, którzy również jak sam poszkodowany zeznali, że Białkowski serem go częstował, a sam udawał tylko, iż i on ser spożywa. Nadto z opowieści innych wieśniaków dowiedział się potem Czarnecki, iż Białkowski opowiadał, że musi go z Dąbrowic „wysadzić", bo pragnie swego syna Józefa zrobić tam owczarzem. Wtedy też i ów ser podejrzany oddał strażnikowi ziemskiemu. Analogicznie przedstawia się i wypadek, który zaraz nazajutrz po opisanym powyżej, zdarzył się w Dębowej Górze z owczarzem tutejszym Kucharskim. Wieczorem zaszedł do jego chaty Jakub Białkowski i zapowiedział, iż w nocy, wracając, weźmie z sobą Kucharskiego do karczmy na poczęstunek, gdyż musi z nim koniecznie pomówić. W istocie „dochodząca pierwsza godzina po północku” (jak opowiadała Kucharska) Bratkowski zastukał do okna. Kucharski nie chciał iść do karczmy, gdyż był „czas przechodzący”. Wreszcie uległ namowie. W karczmie pili wódkę, Białkowski kazał dać na zakąskę kiełbasy i bułek i ułamawszy kawał bułki, podał ją Kucharskiemu. Ten zjadł kawałek, lecz ujrzał zarazem, że bułka była wydrążona i „coś w niej było”, więc przestał jeść i resztę do kieszeni schował. W karczmie przesiedzieli parę godzin.

Wróciwszy do domu, Kucharski poczuł, iż mu jest bardzo niedobrze, nazajutrz zaś obudził się wśród gwałtownych boleści, które dokuczały mu tak, że przez cały dzień tarzał się po owczarni, narzekając, iż „ogromnie go ściski biorą w sobie”. Nastąpiły potem wymioty, które dziesięć razy się powtarzały. Nad wieczorem powrócił z owczarni do chaty, lecz—jak się wyraziła jego żona :

„okropnie z lichocony” i „taki zupełnie bez sieł ”.

 Dopiero po upływie sześciu dni przyszedł do siebie, nic jedząc nic oprócz świeżego mleka. Nadmienić wypada, iż podczas gwałtownych boleści zapomniał, w jakim celu włożył był bułkę do kieszeni i machinalnie rzucił ją swemu psu, który zjadłszy ją, dostał silnych wymiotów. Widział to i sam Kucharski i kilka parobków. Zresztą okruchy bułki pozostały w kieszeni, zwłaszcza na nożu, który w tej samej kieszeni się znajdował. W tydzień po owym wypadku Kucharski usłyszał od parobka Węcławskiego, iż, wedle obiegających pogłosek, Białkowski pragnął zostać owczarzem w Dębowej Górze. Okoliczność ta, utwierdzając go w podejrzeniu, iż Białkowski pragnął otruć go, skłoniła go do przedstawienia okruchów domniemanie zatrutej bułki dziedzicowi. Ostatecznie wytoczono śledztwo, a gdy analiza mikro-chemiczna skonstatowała obecność znacznej ilości arszeniku w okruchach bułki i resztce sera, jako też w wnętrznościach zmarłego Jana Kurana, którego zwłoki w tym celu uległy ekshumacji, obydwaj Białkowscy dnia 31-go , zostali uwięzieni i następnie stanęli przed sądem pod zarzutem otrucia Jana Kurana i usiłowania dokonania takiej samej zbrodni na osobach Kucharskiego i Czarneckiego. Co się tyczy starego Kurana, którego śmierć vox populi przypisywał również podsądnym, to w tym względzie władza sądowa nie postawiła ich w stanie oskarżenia, albowiem przy obdukcji denata nie znaleziono śladów otrucia .

Z opinii ekspertów, którymi byli dr Nencki i lekarz powiatowy ze Skierniewic, Rybicki, dowiedzieliśmy się, iż wszystkie objawy patologicznie stwierdzone przy śmierci J. Kurana, tudzież w chorobie Kucharskiego i Czarneckiego, jako to gwałtowny rozstrój żołądka i wymioty, należą do rzędu charakterystycznych cech otrucia arszenikiem.

Podsądni nie przyznali się do winy, utrzymując iż niektórzy świadkowie, jak np. Kucharscy, Doniosłowicz i inni, mają do nich złość i dlatego przeciwko nim zeznają. Odczytano protokoły zeznań nieobecnych świadków Ziębińskiego i Klucewicza.

Pierwszy z nich znajdował się w karczmie Targońskiego w Dąbrowicach owego dnia, kiedy to Białkowski Czarneckiego piwem i serem częstował. W parę dni potem Ziębiński spotkał się w Skierniewicach z Józefem Białkowskim (synem) i zapytywał go, czy wie, iż ojca jego obiegające pogłoski oskarżają o usiłowanie otrucia. Józef odparł zrazu, iż to bajki, lecz potem przy kieliszku, gdy Józef podchmielił sobie trochę umysł , zawiązała się poufalsza pogawędka, w toku której Józef rzekł :

„Ot, mój stary uchlał się i sam nie wiedział, co daje Czarneckiemu; a gdyby dał był to, co było przygotowane, to Czarnecki byłby już w Makowie na cmentarzu''


Przedstawiciel władzy oskarżającej popierał w całej rozciągłości oskarżenie względem obu podsądnych. Jego zdaniem, pobudką zbrodni była walka o byt, walka na śmierć i życie, Białkowscy, pozbawieni miejsca, spotykając odmowę wszędzie, dokąd się udawali, nie zawahali się przy pomocy trucizny usunąć współzawodników. Przy obdukcji trupa Jana Kurana ślady arszeniku skonstatowano niezawodnie, lecz brak tam jeszcze pewniejszych dowodów, stwierdzających udział podsądnych w otruciu. Natomiast wina ich nie ulega już najmniejszej wątpliwości w nieudanej zbrodni otrucia Kucharskiego i Czarneckiego, a fakt ten i na poprzednią zbrodnię rzuca światło jaskrawe, ukazując domniemanych jej uczestników. Tym sposobem wina podsądnych w zakresie wskazanym w akcie oskarżenia nie ulega wątpliwości, tym bardziej, iż wyjaśnienia przez nich złożone, albo nie obalają w niczym obciążających ich poszlak, albo też brzmią sprzecznie z wiarogodnymi faktami, wykrytymi przez śledztwo.

Obrońca Białkowskich, Henryk Krajewski (wyznaczony z urzędu), podzielił swoją obronę na dwie części, obiektywną i subiektywną. W pierwszej z nich obrońca wspomniał iż co do otrucia przez Białkowskich Jana Kurana nie ma bezwzględnie żadnych dowodów ponieważ podsądnych nie dotyczy zgoła opowiadanie dwunastoletniego chłopca o jakimiś bladym żydzie ,który denata wódką w polu częstował .Kwestie więc ta, dla oczyszczenia pola dyskusji ,pominąć należy zupełnie ,ażeby tym słuszniej można było ocenić zarzut dwukrotnego usiłowania otrucia .W tym względzie punkt ciężkości oskarżenia polega na analizie mikro-chemicznej ,dokonanej przez magistra farmacji nad serem i bułką .Otóż przede wszystkim poddać można w wątpliwość tożsamość tych przedmiotów . Zresztą sama analiza była bardzo niedokładną .Nie użyto przy niej aparatu Marscha i nie wykazano ilości zawartego w serze i bułce arszeniku ,zadowalając się ogólnikowym orzeczeniem ,iż dostrzeżona w przedmiotach doza trucizny była śmiertelną .Na rezultatach tak niedokładnych ,nie można oczywiście polegać stanowczo .Również przebieg choroby Kucharskiego i Czarneckiego nie pozwala wnosić iż spożyli oni arszenik, ponieważ według Caspera, do koniecznych w razie otrucia arszenikiem objawów leżą: palenie gardła, ogólne osłabienie, diarja i kurcze.

Tak więc obiektywne dowody nie nasuwają niezbędnie wniosku otrucia. Nie można go wysnuć i z subiektywnych danych. Przede wszystkim nie ma tu motywu, gdyż walka o byt nie grała tu żadnej roli, skoro Białkowski i bez tego otrzymał żądane miejsce. Zeznania świadków żadnych dowodów poważnych nie dostarczyły. Wszystkie one wypłynęły z pogłosek, które przed sądem wtedy tylko znaleźć mogą wiarę i znaczenie, gdy je fakty popierają. Tymczasem tutaj nie tylko takich faktów nie ma, lecz przeciwnie wiadomo, iż pogłoski wypłynęły z plotek, rozsiewanych przez ograniczonych i niechętnych. Tą drogą utworzyła się wiejska legenda o trucicielu- znachorze , który boć i to opowiadali zabobonni wiejscy plotkarze:

„dawniej mógł zmarnować każdego kogo chciał ,lecz po tym odbył pielgrzymkę do Częstochowy i pojednał się z Panem''

Sąd przychylił się w części do wniosków obrońcy, uniewinniając zupełnie Józefa Białkowskiego, jak również i ojca tegoż w zarzucie otrucia.

Natomiast uznano winę Jakuba Białkowskiego w zarzucie dwukrotnego usiłowania otrucia, za co też skazano go na pozbawienie wszystkich praw stanu i dziesięć lat ciężkich robót w twierdzach, a potem na osiedlenie na Syberii do końca życia.


poniedziałek, 6 października 2025

Awaryjne lądowanie samolotu - Łowicz (1927 r. )


 

Samolot Potez 27 A-2 na łąkach p. Niebudaka.

Dnia 16 września o godzinie 18: 30 wylądował na łące w warunkach bardzo niekorzystnych i niebezpiecznych samolot Potez 27 A/2 nr : 492 .Według zebranych informacji samolot odbywał podróż z Torunia do Warszawy. Noc zbliżająca się oraz jakiś defekcik zmusiły pilota do tak ryzykownego lądowania. W samolocie znajdował się podobno p. Minister oświecenia. Dnia 17 samolot nie mógł wystartować i postanowiono go rozebrać w celu przewiezienia .

Dnia 21 września po pięciu dniach przymusowego postoju na łące p. Niebudaka- samolot częściowo rozebrano i przewieziono na stację w celu załadowania na platformę kolejową.  Samolot z powodu nieodpowiedniego terenu i nazbyt rozmiękłego, oraz wskutek swej pokaźniej wagi 1565 kg., bez pilota i obserwatora, nie mógł się wzbić w przestworza, czyli wystartować. Publiczność żywiołowo zainteresowała się tym cudem techniki i formalnie wydeptała łąkę, przygotowując niejako lotnisko ... Mamy nadzieję, że podobne lądowanie, które mogło skończyć się katastrofą, nie powtórzy się, gdyż Magistrat wydzieli odpowiedni teren na lotnisko Kom. Woj. L. O. P. P., korzystając z funduszów przyznanych L. O. P. P. przez Sejmik Łowicki, urządzi stosownie do wymagań nowoczesnych. Nie traćmy nadziei, że w przyszłym tygodniu lotniczym w Łowiczu odbędą się nie tylko tańce, ale i wzloty na rzecz Ligi Obrony Powietrznej Państwa .Szybki rozwój komunikacji lotniczej wymaga lotnisk, czyli terenów odpowiednio urządzonych, oznaczonych i zaopatrzonych w aparat, wskazujący kierunek wiatru, gdyż lądowanie w start winno odbywać się pod wiatr. Sprawą tą winien zająć się przede wszystkim Magistrat i komitet 

L. O. P. P.

Kilka dni wcześniej :

Samolot L. O. P. P.

W tygodniu lotniczym dwukrotnie odwiedził Łowicz samolot propagandowy, z braku odpowiedniego miejsca nie wylądował. W Kutnie natomiast zorganizowano wzloty za minimalną kwotę...Sądzimy, że skoro powiatowy Komitet L. O. P. P. przestał działać (bowiem ustąpił z zarządu pewien prezes ), w takim razie akcję winien podjąć zarząd miasta lub Sejmik i urządzić przyziemie. Na ten cel można byłoby użyć 5000 zł., które Sejmik uchwalił na rzecz L. O. P. P. oraz 1000 zł. z Zarządu Miasta Łowicza. Przyziemie może oddać cenne usługi w czasie wojny.


Ambitne plany...

Łowicki aeroplan  ,,PELIKAN,,

[...] Obowiązkiem każdego Polaka jest być członkiem Towarzystwa Obrony Lotniczej i Przeciwgazowej. Zapisy na członków T.O.L.i P w Łowiczu przyjmuje :

Sek:T-wa p.Szajding w Banku Ziemi Łowickiej składka mies.50 groszy.

Wszystkie datki na cele T-wa przyjmuje również Administracja ,,Łowiczanina''[...]


Hanriot H.28 – francuski samolot szkolno-treningowy z okresu międzywojennego produkowany na licencji w Polsce.  

Wszystko zaczęło się w 1924 roku .26 maja tegoż roku powstał w Łowiczu z inicjatywy profesora fizyki z łowickiego gimnazjum męskiego Władysława Doleżala, Obywatelski Komitet Obrony Przeciwgazowej i Powietrznej ,który zainicjował ,zaproponował ,nabyć własny aeroplan i postanowił w celach propagandowych ochrzcić go imieniem ,,Pelikan'' ,W tym celu otwarto w Banku Ziemi Łowickiej rachunek :Fundusz na zakup płatowca ,,Pelikan'', którego dysponentem miał być Komitet Wykonawczy OPiP w Łowiczu. Prezesem komitetu był sam profesor fizyki ,a w jego skład wchodzili znani ówcześni notable łowiccy :F.Trawiński ,dr.Terajewicz ,F.Balcer i redaktor ,,Łowiczanina '' M.Szajding.

Rozpoczęło się gromadzenie niezbędnych środków finansowych ,już w kwietniu 1925 r. fundusz wynosił 4.799 zł .Ale mimo to fundusz ten wciąż był nie wystarczający ,samolot bowiem o jakim w pierwszej wersji myślano ,a chodziło o samolot szkolny ,,Hanriot'' firmy francuskiej kosztował 38.000 franków tj.10.600 zł .W tej sytuacji komitet zwrócił się z prośbą do Wydziału Powiatowego Sejmiku Łowickiego o udzielenie subwencji w wysokości 5.000 zł i do Zarządu Miasta o zapomogę wysokości 1000 zł .

Zarówno starosta jak i burmistrz przychylnie potraktowali inicjatywę komitetu i zapewnili urzędowymi pismami o swojej pomocy ,rezerwując niezbędne kwoty w swoich budżetach .

Teraz tylko chodziło o ostateczne porozumienie w sprawie zakupu samolotu z Departamentem IV MSW w Warszawie ... i tutaj zaczęły się polskie schody donikąd w których byt graniczy z nicością.

Zaoferowano w oficjalnym piśmie propozycje szefa IV Departamentu generała Zagórskiego skierowanym do łowickiego komitetu OOP samolot płatowiec bez silnika firmy :

,,Samolot'' Poznań -Ławica .

Więcej o perypetiach łowickiego ,,PELIKANA ''przeczytamy :

,,Słomiany ogień i Samolot''

https://bc.wbp.lodz.pl/.../21712/edition/20640/content?

,,O samolocie ,,PELIKANIE'',który nie ujrzał światła dziennego.''

https://bc.wbp.lodz.pl/.../21713/edition/20641/content?

“Wiadomości Skierniewickie 1986.02.13 Nr 7 (277),” Archiwum Cyfrowe Skierniewic, Dostęp https://archiwumskierniewic.pl/items/show/1643.




niedziela, 5 października 2025

Zamach na pociąg kurierski ...Skierniewice - 1919 r.

 



Dnia 9 lutego na szlaku Skierniewice – Płyćwia dozorca drogowy kolei warszawsko -wiedeńskiej p. Mieczysław Grabski , idący z posterunku Krężce w stronę Skierniewic, dla zbadania, czy straż drogowa znajduje się na swych posterunkach, znalazł na 240 kilometrze w odległości 3 i pół wiorsty od stacji Skierniewice, na torze nr. 2, po którym za chwilę miał przejść pociąg kurierski, idący z Krakowa, 4 bomby z przytwierdzonymi do nich uszami, napełnione materiałem wybuchowym . Było to o godz. 6 rano, p. Grabski widząc, że pociągowi grozi niebezpieczeństwo, bomby w porę z toru usunął. Postawiwszy na miejscu straż, sam udał się do Skierniewic, celem powiadomienia o zamachu odpowiednich władz .10 lutego ,pomiędzy godziną 7 ,a 8 rano . kiedy p Grabski szedł torem kolejowym, natknął się znów na dwie leżące bomby położone na tym samym torze. obok tak zw. Zwierzyńca. I w tym wypadku bomby p. Grabski w porę usunął. Nadmienić należy, że gdyby nie energia pana Grabskiego, który zapobiegł wypadkowi, katastrofa byłaby nieobliczalną w skutkach, albowiem w miejscu, gdzie znaleziono bomby, pociągi mknął z szybkością sięgającą często 90 wiorst na godzinę. Czy to był zamach polityczny, czy też przygotowanie bandytów, do tej pory nie stwierdzono.

Skierniewice 16 lutego .

Nieudane zamachy terrorystyczne  na linii kolejowej pod Skierniewicami w dniu 9 i 10 lutego, wywołały energiczne śledztwo. W czwartek władze śledcze niespodzianie otoczyły kolonię we wsi Feliksów, odległej od Skierniewic o 6 wiorst a należącą do niejakiego Karwata. Na podwórzu uwagę zwrócił stos gałęzi przygotowanych na opał. Po rozrzuceniu gałęzi znaleziono 5 bomb, podobnych do tych, jakie znaleziono na torze kolejowym. Karwata wraz z całą rodziną aresztowano, a bomby przewieziono do Skierniewic. Karwat, jest jak się zdaje bandytą-bolszewikiem.





sobota, 4 października 2025

Skutki burzy - huraganu pow. Skierniewice - 1926 r.

 



Dnia 26 kwietnia między godziną 18 a 20 po południu rozszalała się gwałtowna burza w Skierniewicach oraz w południowej części powiatu skierniewickiego. Huragan uczynił wielkie spustoszenia w lasku miejskim, połamał wiele drzew, a stare wiekowe dęby wyrywał z korzeniami. Wichura zawaliła również kilkanaście budynków gospodarskich i zerwała dachy z innych zabudowań. O sile huraganu jaki krążył nad powiatem skierniewickim świadczą zebrane dotychczas wiadomości o uszkodzeniach z okolic pobliskich Skierniewicom. W Makowie oddalonym o 3 kilometry od Skierniewic burza zniosła 34 domy mieszkalne z dwóch zaś zerwała dachy. We w si Krężce wiatr rozwalił, 15 stodół, we wsi Dąbrowice 12 stodół i 6 domów, w majątku zaś Dąbrowice , wszystkie zabudowania folwarczne. W Woli Makowskiej ofiarą wichury padło 8 stodół i dwa domy. We wsi Mokra – Lewa zniesione zostały dwie stodoły. 



Jedna z najbardziej uszkodzonych przez huragan chat we wsi Rowiska  

Wszystkie drogi w powiecie Skierniewickim zasłane są powyrywanymi z korzeniami drzewami. Na jednej tylko drodze prowadzącej Skierniewic do Łowicza zostało wywróconych! 400 drzew. W samym mieście burza zerwała z kilku murowanych domów dachy i wywróciła kilkanaście stodół. Pod parciem wiatru padły również prawie wszystkie drewniane parkany, i ogrodzenia. Starostwo w Skierniewicach poleciło policji ,wójtom i sołtysom usuwać drzewa z dróg i rejestrować wyrządzone straty w majątkach i zagrodach włościańskich .

Na miejsce żywiołowej katastrofy powiatu skierniewickiego udał się wojewoda warszawski, p. Władysław Sołtan i komendant policji wojewódzkiej, insp. Tomanowski .


Wojewoda warszawski Władysław Sołtan,









środa, 1 października 2025

Śmiertelny zakręt pod Łowiczem - 1929 rok

 

-

Trójka  gwiazd warszawskiego kabaretu „Morskie Oko” wybrała się na wycieczkę do Poznania. Ich wyprawa zakończyła  się tragicznie w Łowiczu .



'' Dnia 26 maja o godz. 2 m. 15 na Przedmieściu Łowicz - Korabka przy przejeździe kolejowym na zakręcie szosy, prowadzącej do Głównego traktu Warszawa - Poznań, samochód marki Chevrolet .Nr W. 23642, jadący w kierunku Poznania z 5- cioma osobami stoczył się z czterometrowego nasypu szosowego do rowu, gdzie wywracając się do góry podwoziem przygniótł wszystkich pasażerów. W samochodzie tym jechali: Bodo Eugeniusz, lat 29, aktor, zamieszkały w Warszawie ulica Warecka , nr.9, który prowadził własny samochód . Reczko Michał, lat 29, kierownik Szkoły Samochodowej, inż. Tuszyńskiego , zam. w Warszawie ulica Krakowskie Przedmieście Nr. 4, Reczko Marian, lat 25, sekretarz Szkoły Samochodowej, zam. w Warszawie ul. Wilcza 65. Roland Witold, lat 32, aktor, zamieszkały w Warszawie ul. Mazowiecka Nr. 1, i Zofia Ordyńska, lat 19, tancerka, zamieszkała w Warszawie ulica Warecka Nr. 9. Z wymienionych Roland Witold poniósł śmierć na miejscu, pozostali zaś doznali  uszkodzeń ciała i po udzieleniu im opatrunku na miejscu, zostali odwiezieni do  szpitala św. Tadeusza w Łowiczu. Przyczyna wypadku dość szybka jazda na nieznanej drodze i nie oświetlenie ulicy.  ''



''Zmarły tragiczną śmiercią osierocił żonę i matkę oraz siedmioletnią córeczkę. Słynął on jako zawołany automobilista i wielbiciel tego sportu, prawdopodobnie gdyby on siedział przy kierownicy, katastrofa nie miałaby miejsca" (pisała ówczesna prasa )

Prowadził Eugeniusz Bodo, który prawo jazdy miał zaledwie od miesiąca. Dotąd samodzielnie jeździł tylko po mieście i to był pierwszy jego wypad na dużą odległość. Jak na ówczesne standardy jechał dość szybko. 70 kilometrów pokonał w godzinę i 10 minut. Aktor kupił samochód dwa tygodnie przed wypadkiem. Był to chevrolet, kabriolet z nowoczesnym silnikiem sześciocylindrowym. Auta te były montowane w polskiej filii General Motors, która znajdowała się na ul. Wolskiej w Warszawie. 

 


Świadek Reichert pracował tamtej nocy w młynie. Usłyszał warkot motoru. 

''Myślałem, że leci aeroplan. Wyszedłem na dwór i zobaczyłem pędzący jak strzała samochód. Powiedziałem do brata, że ci, co jadą, na pewno zwalą się do rowu. I stało się ...''




Wszystko działo się w błyskawicznym tempie .W miejscu feralnego zakrętu ul. Korabka Dolna, szosa przecina tor kolejowy, tworząc trójkąt nasypów, miedzy którymi znajduje się wielki rów o bardzo stromych skarpach, auto uderzyło w stertę kamieni , sunęło po mokrej trawie około 10 metrów poboczem skarpy w dół, przewróciło się przygniatając pasażerów .

Jako jedni z pierwszych na miejscu wypadku zjawili się wędkarze łowiący ryby , Wacław Błocki ,Jan Szkob ,Franciszek Pisarek i posterunkowy Brzeziński którzy zeznali ,że wokół samochodu były porozrzucane butelki z koniakiem i wódką, ale nikt ze świadków nie umiał powiedzieć czy znajdował się w nich alkohol, czy inna substancja.

Ofiary wypadku przewieziono do szpitala św. Tadeusza ,gdzie pomocy udzielił im lekarz dr. Antoni Hiler. Po zakończeniu czynności policyjnych, zwłoki Konopki- Rolanda przewieziono do kostnicy szpitala.

Bracia Reczkowie wrócili w niedzielę do warszawy pociągiem , a Eugeniusz  Bodo i 19 letnia tancerka Zofia Oldyńska pojechali ,,samochodem sanitarnym ''.Gdy p. Bodo i reszta jechali do Warszawy, do Łowicza wyruszyła zrozpaczona żona zabitego aktora ,Halina Konopka -Roland z domu Malinowska ,córka właściciela sklepu z rękawiczkami przy ul. Nowy Świat 53 ,a także były prezes Związku Artystów Scen Polskich pan Śliwiński .

„On nie powróci już”.

Eugeniusz Bodo zdołał dojechać na niedzielne przedstawienia i zagrał w nich jak zawsze. Publika, do której dotarły wieści o wypadku, najpierw była pod wrażeniem, że zdołał wystąpić. Później zaczęła się zastanawiać, co jest z nim nie tak właśnie dlatego, że zdołał wystąpić, grać w skeczach i śpiewać radosne piosenki, mimo że właśnie zginął jego przyjaciel, a on sam cudem uszedł z życiem. Widzowie nie wiedzieli jednak, że to tylko maska sceniczna. Jak wspominał dyrektor „Morskiego Oka”, za kulisami atmosfera była grobowa. W szczególności, gdy zabrzmiały dźwięki tanga „On nie powróci już”. Bodo, wycieńczony wypadkami ubiegłej nocy i emocjami, zemdlał w czasie pierwszego przedstawienia. Aktorki co chwilę musiały poprawiać makijaż, bo ciągle leciały im łzy na wspomnienie zmarłego kolegi. Wtedy też zaczęto przebąkiwać o tym, że to Bodo jest sprawcą wypadku.  




Proces zakończył się 24 maja 1932 roku w Łowiczu . Eugeniusz Bodo został uznany za winnego spowodowania wypadku i skazany na sześć miesięcy więzienia w zawieszeniu na trzy lata. Wyroki skazujące usłyszeli też przedstawiciele magistratu, burmistrz miasta Łowicza, dr Kazimierz Bacia, wiceburmistrz Józef Drzewiecki i ławnik magistratu Piotr Czerwiński zarzucano im „współwinę w katastrofie samochodowej, spowodowanej złym stanem dróg na terenie m. Łowicza” i odpowiadali za niedostateczne oznakowanie drogi. Na tym sprawa się jednak nie skończyła. Wdowa po Rolandzie wniosła osobny pozew przeciwko Łowiczowi. Najpierw domagała się opłacenia kosztów pogrzebu męża. Gdy ten pozew został odrzucony, wystąpiła z kolejnym. Tym razem domagała się odszkodowania dla siebie i córeczki. W 1935 roku udało jej się wygrać i uzyskała odszkodowanie z odsetkami liczonymi od stycznia 1930 roku.

Eugeniusz Bodo choć ostatecznie nie trafił do więzienia, nadal posiadał samochody, jednak już nigdy nie wsiadł za kierownicę. Zatrudnił szofera. Sądowi nie udało się udowodnić ponad wszelką wątpliwość, że prowadził po pijaku, jednak aktor po tym tragicznym zdarzeniu nigdy już nie wziął alkoholu do ust.


Eugeniusz Bodo z Norą Ney, z którą związał się w latach 30.  


1935 rok.









sobota, 27 września 2025

'' Nieboszczykom nie potrzebne są złote zęby …?''

 


Po raz pierwszy Wasiak spotkał się z Janem w łęczyckim więzieniu ,gdy odsiadywał drugi w swoim krótkim życiu wyrok za drobną kradzież .Po opuszczeniu więziennych murów ''zrobili razem robotę '' i nigdy się więcej nie spotkali .

W więzieniu najmniej gwarzy się o wolności zatem Jan rozpoczął od obiecujących projektów :

- Ja gdy wyjdę na wolność ,to zarobię sporo '' patyków''.

- A jak – zaciekawił się Wasiak

Na Korytarzu dały się słyszeć kroki .Jan powiedział jeszcze :

- Jak wyjdziemy na wolność, pokażę Ci ten sposób (…)



/  Łęczyckie więzienie nie bez powodu nazwano "małym Shawshank".Desperackie próby ucieczki, do przedwczesnego opuszczenia strasznego miejsca kończyły się fiaskiem.  /


Stali chwilę bez ruchu .W dali migotały światła dworca kolejowego w Łęczycy .To tu -rzekł cicho Jan podchodząc do żelaznego ogrodzenia z tyłu cmentarza .Jan skoczył na parkan ,Wasiak za nim.




Wyłamali pręt z ogrodzenia i za chwilę byli już przy upatrzonym rano grobowcu .Jan rąbał otwór .Czynił to z wielka wprawa .Po chwili zwietrzały cement puścił .Otwór poszerzał się z minuty na minutę .Pierwszy błysk latarki .Wasiak ujrzał zbutwiałe trumny pokryte grzybem i pleśnią .Jan podniósł wieko pierwszej .Wasiak zerknął na białe kości czaszki i dobrze zachowane włosy ,gorąco mu się zrobiło ,ale w głowie szumiała wypita wódka .Nic nie ma -zaklął ….Za to drugi nieboszczyk miał w szczekach złote koronki .Jan wyjął z kieszeni dłuto …

Od trzeciej trumny szła ciężka woń.

- Psiakrew ,''świeży '' - zaklął Jan uchylając wieko.

Na palcu nieboszczyk miał pierścień i obrączkę. Oba te przedmioty Jan włożył na swój serdeczny palec .Wasiakowi zjedzony posiłek podchodził pod gardło .Tylko rubin błyszczący na palcu kolegi rodził w jego duszy jakieś nieokreślone zamiary .Gotów był w tamtej chwili chwycić pręt i walnąć Jana w łeb...Co się tak gapisz ? - warknął Jan . -Włazimy do drugiego ,znajdziesz i ty coś .- Rąbali ścianę drugiego grobowca .Niestety beton był mocny i niebawem zaczęło świtać. Przykryli wyrąbany w grobowcu otwór zmurszałymi cegłami i przeskoczyli parkan. Pojechali do Łodzi ,zatrzymali się u kolegi. W sklepie komisowym na Piotrkowskiej sprzedali obrączkę i koronki .Pierścień Jan zabrał ze sobą i żegnając się z Wasiakiem rzekł : - '' Mięczak '' jesteś . Nie chcę z tobą więcej '' pracować '' Wasiakowi krew uderzyła do głowy .Od tej chwili Jana nigdy już na oczy nie ujrzał ,nigdy nie dowiedział się nawet jego nazwiska .

Ruszyli w swoje strony i odtąd zaczęło się pasmo kradzieży na cmentarzach, m.in. w okolicach Łowicza i Skierniewic : w Kozłowie, Zdunach, Nieborowie, Kompinie, Bednarach, Bełchowie ,Makowie ,Godzianowie , ale też i dalej w Uniejowie, Glinniku czy Bełchatowie. Szło całkiem nieźle, a wszystkie kosztowności sprzedawał w Łodzi paser Aleksandrzyk.


Rad nierad wrócił Wasiak do rodzinnego domu w Woli Makowskiej. Miał rok i trzy miesiące ,gdy umarła mu matka .Wychowywała go babka ,która nauczyła go kraść .Gdy podrósł ,poszedł w świat ,zostawiwszy chorego ojca i 4 - hektarowe gospodarstwo .Próbował rożnych zawodów ,imał się różnych zajęć ,ale najlepiej wychodziła mu wyuczona zdolność kleptomani .Był nawet ...pracownikiem Zarządu Powiatowego – Związku Młodzieży Polskiej (ZMP) ,organizacji wzorowanej na radzieckim Komsomole .

Gdy przestąpił próg chałupy w rodzinnej miejscowości ,stary ojciec zaniemówił z radości .Wasiak usiadł ,jadł ,dumał i milczał ...lepiej nie gadać .Ojciec na serce chory ,jeszcze kipnie. Po chwili rodzic przestał pytać -zrozumiał że znów syn zaliczył odsiadkę .Ojciec milczał ,upokorzony głęboko własną chropowatością i jakąś nieporadnością w życiu .Łudził się że wszystko dobrze się skończy ...Zbliżały się żniwa .W domu zapanowała radość : Janek pomoże .Janek kiwnął głową ,ale myśli jego były daleko od Makowskiej Woli .Po nocach śnił mu się pierścień z rubinem, ściągnięty z palca nieboszczyka . W jego umyśle dojrzewał plan na dostatnie życie … z kieszonkowego złodzieja ,chciał zostać ''fachowcem '' od okradania grobów .Ludzie zaczęli żniwa. Poszedł i młody Wasiak na pole, zdawałoby się pokosztował słońca i owego chłopskiego potu na swoim .Gospodarze stronili od niego ,siedział przecież w ''kryminale ''.Najbliższa niedziela miała rozstrzygnąć o przyszłości Wasiaka . Ojcu rzekł na pożegnanie : ''dokopałem się już do sensu życia ...cały sens to ''wielki pieniądz '' ,jak go masz jesteś mocarzem ''. - Trawisz znów do więzienia - rzekł ojciec .

Więzienny kolega ,którego poznał w Łęczycy - Milczarek wyszedł właśnie na wolność . Spotkali się w Łowiczu ,wrócili do przerwanej rozmowy ...Jak tylko wyjdziemy na wolność zarobimy kupę forsy!... Szybko doszli do porozumienia ... Milczarek nie miał ojca .W 1946 roku zginał na służbie jako milicjant. Losy kompanów były podobne ,zaczynali jako drobni złodzieje ,marzyła im się wielka kasa ,która pozwoli wypłynąć na szerokie wody . Do wdrożenia w życie uzgodnionego planu brakowało trzeciego – ''czujki''. Młody Siejka wychodząc od popularnego w Łowiczu fryzjera ''Bieńka'', nigdy nie myślał ,że kiedykolwiek pozna Milczarka .Przypadkiem poznało go z nim na ulicy własna matka. Ojca Siejka tez nie miał ,od 16 roku życia tułał się po służbach .Tegoż jeszcze dnia Siejka umówił się z Milczarkiem na zabawę .Milczarek przyjechał z dwoma kolegami – Jankiem Wasiakiem i Stefanem Aleksandrzakiem  z Łodzi .Bawili się wesoło .O godz. 22 Siejka rzekł : ''Zostańcie ,odwiozę ''babkę''. Babka miała 17 lat ,jasne włosy ,dziewczęcy uśmiech. Bez trudu mieściła się na ramie roweru .Gdy Siejka wrócił na zabawę ,była godzina 1 w nocy. Milczarka ani tego drugiego już nie zastał .Nie znalazł ich też w pobliskiej olszynie nad stawem ,gdzie bełkocząc coś do żab odpoczywało tam co najmniej połowę towarzystwa wiejskiej potańcówki .

Nazajutrz jak zwykle Siejka kosił żyto u gospodarza .W południe zjawili się na polu Milczarek i Wasiak.- Jak się masz ,Jurek ! Pomożemy ci siec. Potrzeba nam trochę forsy … nie wiesz ,czy ten gospodarz by nas przyjął na dwa dni do roboty ? - Przyjmie na pewno – zaręczał Siejka .Za dwa dni Wasiak i Milczarek wzięli należne pieniądze od gospodarza i zniknęli. Za parę dni na polu ,gdzie Siejka ustawiał zboże w mendle, znów pojawili się Wasiak z Milczarkiem.- Chodź z nami do Łowicza – zaproponowali. - Dobrze – zgodził się Siejka. W Łowiczu Siejka poznał Rybickiego .W knajpie kupili litr wódki i przypieczętowali nową znajomość. Była godzina 12 w nocy ,gdy dotarli do cmentarza kolegiackiego .Wasiak w parę minut wyłożył im cały swój plan . - Każdy człowiek w swoim życiu jest o krok od szczęścia – wielkich pieniędzy .Może to właśnie nasze wielkie chwile ?

Sprzeciwów nie było ,wypita wódka robiła swoje ,dodawała odwagi ,po za tym mieli ze sobą obrzynek karabinu ,znaleziony gdzieś w rowie ...Przed parkanem cmentarza najmłodszy Rybicki rzekł : Ja nie idę . - To zostań smarkaczu ,i patrz ,czy kto się nie kręci ,,przyknaja '' - syknął Wasiak .W trójkę przeskoczyli parkan .Była cisza .Poszli pierwszą alejką do wcześniej upatrzonego grobowca ,odsunęli płytę ,wcisnęli się do wnętrza .W środku Wasiak objaśniał i pokazywał drżącym ze strachu kolegom ,jak wybija się złote zęby ,łamie palce z obrączkami, uczył rzemiosła otwierania żelaznych trumien . Gdzieś blisko zaczęły ujadać psy .Uciekli . Na wieży kościoła zegar wybijał trzecią godzinę .Świtało . Wasiak policzył zęby i koronki .Było tego trochę ,także w kieszeniach wystraszonych kompanów . - Pojadę do Łodzi z ''towarem'' ,dawajcie – rzekł Wasiak .Wysypali mu na dłoń swoje koronki .Potem Wasiak udał się z Rybickim w stronę stacji. - Nie nadajesz się - rzekł mu po drodze – ''mięczak '' jesteś – powetował sobie na młodym Rybickim zniewagę ,doznaną na pierwszej robocie do wielkich pieniędzy od Jana w Łęczycy .Nazajutrz wszyscy spotkali się na stacji. - To było kiepskie złoto – rzekł Wasiak – Wziąłem za towar 400 zł. Wręczył każdemu po setce. Ma jeszcze coś – odwinął z gazety pół metrowy łom żelazny ,zakończony meslem .Rybicki po raz pierwszy wziął wtedy swoją ''dole ''. Zacisną zęby i pomyślał : - Będę rzygał ,a na cmentarz pójdę … Poszwendali się jeszcze trochę po mieście tu seteczka i śledzik ,gdzie indziej łódko z kury i swojski trunek ,a o godzinie 12 w nocy Wasiak już rozkazywał : - Pora do roboty .My w trójkę w pociąg i do Skierniewic ,a Rybicki zostaje – to ''mięczak '' ,nie będziemy z nim ''pracowali '' Wsiedli w pociąg i pojechali na robotę . Po skończonej robocie udali się do Łodzi , upłynnić towar . W południe obejrzeli kilka cmentarzy jakoś się zlękli ''wielkiego miasta '' . Wrócili w rodzinne strony ,szukać sensu życia ...Wszystkie kosztowności sprzedawali za pośrednictwem łódzkiego pasera Aleksandrzyka w komisowych sklepach .Gdy obrobili najbliższe cmentarze .Wasiak zdecydował : jedziemy na Zachód . Kupili bilety i wieczorem mknęli pociągiem relacji Warszawa - Zielona Góra .W Skwierzynie Siejka miał ciotkę ,dostali kolację i położyli spać .O godz.11 w nocy Wasiak postawił na nogi kumpli : pora na robotę .Siejka jako znający nie co teren ruszył przodem .Za chwilę jednak wrócił przerażony . - Chłopaki ,przed cmentarzem milicja!

Wracali do ciotki pojedynczo .Siejka wystraszył się ,odłączył od grupy i nic nie mówiąc zamelinował się u wujka w Zielonej Górze .Milczarek z Wasiakiem niebawem wrócili do Łowicza .Wielkich pieniędzy z okradania nieboszczyków, jakoś nie zgromadzili ,to co mieli zaczęli wydawać na uciechy życia . Aż tu nagle poślizgnęła się noga łódzkiemu paserowi i stanął przed obliczem sprawiedliwości .Na kompanów Wasiaka padł blady strach .Nie chcieli już brać żadnej roboty ,by nie zakłócać świętego spokoju zmarłym .

Krąg milicyjnych poszukiwań zawężał się .Prokurator powiatowy w Łowiczu zaczął dobierać się do kłębka .Rewizje u Milczarka i Siejki dały plon . Ale mózg całego przedsięwzięcia zaszył się na Śląsku. Wasiak najpierw zaszył się w Mysłowicach .Znalazł pracę w kopalni ,mieszkał w Domu Górnika ,siedział tam jak mysz pod miotłą .Nudę próbował ''ugościć '' uprawianiem procederu ,którego nauczył się od babki ,ale to nie pomagało ambitnemu młodemu człowiekowi ,który chciał dokonać rzeczy ''wielkich''. W końcu postanowił ściągnąć tu chłopaków z Łowicza .Jak pisał zrobimy tu 

''bazę wypadową ''.

Napisał list do Milczarka .


„Janku! Po tak długim czasie niepokoju zdecydowałem się napisać […]. Przyjeż­dżaj. Teren nadzwyczajny, jak to się mówi – po dziadziu. Melina idealna. W Węglu ni­kogo nie pytają, kto skąd przybył […]. Na razie jest nas dwóch – ja i Tomek Mróz. Czekamy na ciebie.

Adres zwrotny : Jan Wasiak Kopalnia Mysłowice Hotel Robotniczy nr.2''


Treść listu pogrążyła go ostatecznie. W trakcie rewizji został on znaleziony w domu adresata i wkrótce pro­kurator mógł podpisać nakaz aresztowania Wasiaka jako jednostki wpływającej demoralizująco na otoczenie. Na procesie nie było spektakularnych fajerwerków ,oskarżeni przyznali się do zarzucanych im czynów .Wasiak tak całą sprawę przedstawił w mowie końcowej .-...Okradanie grobów nie jest dla mnie żadną profanacją zwłok .Mam poglądy materialistyczne ,byłem pracownikiem aparatu etatowego ZMP...Uważam ,że nieboszczykom niepotrzebne są złote zęby – ludzie wybitni powinni to już dawno zrozumieć .Ucząc kolegów nowego rzemiosła chciałem ich ''neptków'' sprowadzić na pozycje materialistyczne...

Jeszcze większe zakłopotanie, co do oce­ny jego osobowości, wzbudziły załączo­ne do sprawy fragmenty prowadzonego przez niego pamiętnika w okresie w który szukał go już milicja za popełnione przestępstwa .


„Czy ci chłopcy potrafią dopatrzeć się w życiu jeszcze innego sensu, innych celów poza owymi wielkimi pieniędzmi, do których wiodą najniższe, często zwierzęce instynkty?”.










niedziela, 31 sierpnia 2025

Wycieczka do Księstwa Łowickiego (1911 r. ) Zduny -Jackowice

 


'' la Boga moja kumo ,a czegóż to się tyle ich zjechało i co to za jedni.''

  Dziwili się Księżacy w niedzielę ,17 września 1911 r., wychodząc z Kościoła w Zdunach .Dziwili się ,widząc 130 osób z miasta .Z ust do ust poszło pytanie : co to za jedni ? po co to? Odpowiedz ,że jest to wycieczka krajoznawcza nie wiele wyjaśniała sprawę ,a przecież w wyrazie krajoznawcza rzecz cała się tłumaczy : krajoznawcza to taka ,co poznaje kraj ,co stara się i pragnie ten swój kraj poznać .A to po co? Dziwili się Księżacy ,widząc te 130 osób ,co przyjechały poznać wieś i lud. Ale jeszcze bardziej dziwili się przybysze ,gdy ujrzeli barwne stroje księżackie ,gdy rozgadali się i poznali ,jakie pod tą sukmaną biją serca i jakie pod tymi kapeluszami krążą myśli .Oto dlaczego trzeba kraj znać .Znać i poznać .'' la Boga moja kumo ,a czegóż to się tyle ich zjechało i co to za jedni.'' Otóż we wspomnianą niedzielę przyjechało do Zdun i Jackowic 120 ludzi z Warszawy i 10 z Łowicza .



Wycieczka, zostawiwszy swoje tobołki na stacji ,przybyła do Zdun do Kościoła pod koniec sumy. Po nabożeństwie wylegli parafianie przed kościół i zaczęła się pogawędka z gośćmi. Najlepiej to tam przystały do siebie kobiety ,bo mają przed sobą zawsze na co się użalić . O godzinie 1 odbył się przegląd straży ogniowej zduńskiej ,która pod komendą naczelnika , p. Minicka, chwackie czyniła obroty, obsługując sikawkę ,manewrując bosakami i dzielnie maszerując .Warszawiacy byli zachwyceni sprawnością straży i hucznie sypali jej oklaski ,na które tym bardziej zasłużyła, że w poprzednim tygodniu z narażeniem życia ratował płonącą zagrodę . Następnie wycieczka zwiedziła kościół Zduński, po którym oprowadzał przybyszów ks. Proboszcz. Warszawiacy z podziwem słuchali ,że cały ten wspaniały kościół jest ufundowany za chłopskie pieniądze ,że ofiary nie raz bardzo były znaczne ,jak np. kaplica Gasików z Łaźnik,lub wielki ołtarz fundacji Gałajów ze Strugienic . 




Zwiedziwszy kościół ,wrócono na stację na herbatę ,a po herbacie udała się wycieczka do wsi Jackowice ,gdzie gościnny gospodarz Kowalczyk ,ustawił w sadzie stoły i ławy ,a kapela wiejska wyszła naprzeciw gości ,aby ich powitać serdecznie .Zeszli się ludzie z Jackowic ,bo to i muzyka brzmiała i goście śpiewali ,i znów było dziwno widzieć ,jak wszyscy razem gawędzili sobie ,śpiewali i bawili się .A że na wycieczce było dużo młodych i ze wsi zaś zjawili się chłopcy i dziewczęta ,a muzyka brzmiała ,Józio Kowalczyk silnie na bębnie takt wybijał ,to też nic dziwnego ,że zaczęły się tańce wesołe. 



''wy tańczycie po miejsku, a my po wiejsku, tobyśmy się nie zgodzili''

Dziwne to tylko ,że dziewczęta tańczyły, ale młodzież wiejska to się krępował i wymawiała ,mówiąc : ''wy tańczycie po miejsku, a my po wiejsku, tobyśmy się nie zgodzili' 'Mój Boże ,więc nawet w tańcu byśmy się nie zgodzili ?To biada. Ale to chyba dlatego że się nie znamy .O zmierzchu mówiono trochę wierszy ,trochę śpiewano ,ale najdzielniej sprawili się Jackowieccy chłopcy ,którzy bardzo dzielnie i sprawnie zaśpiewali kilka pieśni ,dowodząc ,że mają dobre głosy ,dużo piosenek umieją i zaśpiewani są dobrze. Dziękowano im też za to oklaskami .Uprzejma Kowalczykowa z córką Kasią gościła warszawiaków mlekiem, chlebem i serem .





Dobrze już było ciemno ,gdy z gościnnej zagrody ruszyła wycieczka na stację .Duża gromada gospodarzy odprowadzała gości ,a muzyka grzmiała aż do granicy wsi .Przez rżyska i pastwiska szedł długi sznur ludzi w oświetleniu różnobarwnych ogni bengalskich .Żegnano się serdecznie .Gospodarze dziękowali za odwiedziny ,goście zapraszali ,aby z Jackowic urządzono wycieczkę do Warszawy ,aby się za serdeczne przyjęcie odwdzięczyć .Dużo jest tu do zobaczenia i nauczenia się .Kraj poznać ,to nie tylko pojechać z Warszawy do Zdun, czy Jackowic ,ale też potrzeba ,aby ze wsi ludzie przyjeżdżali obejrzeć duże miasto .Kraj to jak gospodarstwo .Znać jeden tylko zakątek kraju ,to jakby w dużym gospodarstwie wiedzieć tylko o jednej łączce lub paru zagonach pola ,a o reszcie nie wiedzieć .Ładna była by to gospodarka !To też kto chce dobrze na tej ziemi gospodarować ,musi ją dobrze poznać i wiedzieć ,gdzie się co znajduje ,jak ludzie żyją ,co myślą, co czują ,czego chcą i do czego dążą .

                                                                                                                                           Wuj .


[ Zorza –tygodnik poświęcony sprawom wiejskim. Wydawany był w latach :

1866-1899, 1905 i 1908-1939 ]




środa, 20 sierpnia 2025

Wydałem Żyda gestapo...ale tylko jednego ?/ Łowicz - 1943 - 1946/


 

SSKW. Sygn. 209/ 376

Sąd Specjalny Karny w Warszawie z siedzibą w Łodzi .



Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Łowiczu 24 maja 1945 roku wystawił nakaz zatrzymania Jana Sierszaka ,zamieszkałego w Łowiczu przy ulicy Zduńskiej 48.


Łowicz  - 2 czerwca 1945 r. / przesłuchanie  podejrzanego /  

(...)Przyznaję ,że idąc na rękę okupacyjnej władzy niemieckiej wydałem w ręce gestapo Berkowicza Franciszka .Nie przyznaję się ,bym wydał Markusfelda Józefa. Tego ostatniego wydał Berkowicz po aresztowaniu .Ja zawsze byłem antysemitą – bo Żydzi zabili mi przyjaciela w roku 1918 – sierżanta W.P i od tej chwili przysiągłem zemstę .W roku 1943 poszedłem na żandarmerię w Łowiczu i powiedziałem ,że na ulicy Bratkowice mieszka Żyd Berkowicz .Żandarmi dali mi karty do policji polskiej na aresztowanie Berkowicza .Idąc na komisariat spotkałem Niemca Bruna z ''Sonderdienstu'' naszego znajomego. Ten zapytał ,gdzie idę i poszedł ze mną .Wzięliśmy policjantów i poszliśmy po Berkowicza .Tam Brunn sprawdziwszy ,że Berkowicz jest obrzezany ,kazał mu iśc z nami. Odprowadziliśmy go na komisariat polski. Potem ja wróciłem do domu .Cały ten czas byłem wstawiony .Po rozstrzelaniu Berkowicza , dowiedziałem się o jego śmierci na drugi dzień .Przy egzekucji nie byłem. Markusfelda nie wydałem i nie przyznaję się, abym cokolwiek zrobił ,by jego wystawić Niemcom. Poza tym nikomu krzywdy nie zrobiłem ,byłem Polakiem i kenkartę miałem polską .Po paru miesiącach dostałem dwa ostrzeżenia od jakiejś tajnej organizacji ,bym się uspokoił i był prawym Polakiem .Ja się przestraszyłem i zgłosiłem się na wyjazd do Rzeszy – gdzie byłem od lipca 1943 do marca 1945 roku. Wróciłem do Łowicza w maju i aresztowano mnie. Od marca do maja pracowałem w milicji Obywatelskiej w Konotopie koło Olsztyna. W gestapo nie pracowałem i nie donosiłem na nikogo. Jeżeli czasami zabierałem żywność ludziom - Polakom, to robiłem to po pijanemu. Pracowałem w kawiarni Schmidta jako skrzypek. Dodaję ,że to Brunn mi powiedział ,że Berkowicz wsypał Markusfelda. Berkowiczową chciałem też zapytać ,czy nie jest Żydówką .To wszystko (...)

Przesłuchanie / 8 czerwca 1945 r. /

Śledczy :(PUBP – Józef Studziński)

Kiedy i w jakich okolicznościach zostaliście zwerbowani jako agent gestapo?

Podejrzany: 

Było to w roku 1943 ,wspólnie z gestapowcem Brunem wydawałem Polaków w ręce gestapo.

Śledczy : 

Kogo wydaliście w ręce gestapo wspólnie z gestapowcem Brunem ?

Podejrzany : 

W ręce gestapo wydałem Berkowicza Franciszka i Markusfelda Józefa.

Śledczy :

Jaki los spotkał wyżej wymienionych ,których wydaliście w ręce gestapo ?

Podejrzany :

Berkowicza i Markusfelda rozstrzelano w dniu 25 kwietnia 1943 r, na żydowskim cmentarzu koło Łowicza .

Śledczy: 

Jakie wynagrodzenie pobieraliście od gestapo za zbrodniczą robotę przeciw Polakom?

Podejrzany: 

Pobierałem artykuły żywnościowe ,jak: cukier ,mąkę i inne rzeczy ,lecz za pracę ,grając w niemieckich klubach w Łowiczu.

Śledczy : 

Czy prześladował żonę i córkę Berkowicza ?

Podejrzany: 

Tak jest, przyznaję się ,że byłem kilka razy po Berkowiczównę ,by zabrać ją i oddać w ręce gestapo ,lecz robiłem to w stanie nietrzeźwym.

Śledczy: 

Za co oddaliście w ręce gestapo Markusfelda i Berkowicza rozstrzelanych dn.25 kwietnia 1943 r.?

Podejrzany: 

Powodując się nienawiścią do Żydów ,ponieważ Żyd zastrzelił mi najlepszego kolegę i przyjaciela z lat młodzieńczych, a że Berkowicz i Markusfeld pochodzili z rodzin żydowskich i byli przechrztami ,więc z zemsty oddałem ich w ręce gestapo.

Śledczy: 

Śledztwo rozporządza materiałem ,że nosząc ''hakenkreutz'' zatrzymywaliście Polaków jadących rowerami ,pobierając od nich kary pieniężne ,oraz wieśniakom zabieraliście masło oraz inne artykuły żywnościowe ,przyznajecie się do tego?

Podejrzany :

tak jest ,przyznaję się do tego ,lecz robiłem to zwykle po pijanemu(...)

Jan Sierszak syn Rocha i Stanisławy z domu Sokół ,ur.27 maja 1900 r. w Łowiczu. Z zawodu muzyk -skrzypek ,ukończył 3 klasy Gimnazjum Górskiego w Warszawie . W 1918 r. wstąpił do wojska ,biorąc udział w wojnie polsko-bolszewickiej ,wraz z 4 pułkiem piechoty walczył pod Wilnem ,Lwowem ,Berezyną. Armię opuścił w randze kaprala .W1921 roku wrócił do Łowicza ,gdzie w 1923 roku się ożenił się .W 1924 urodziła się córka ,dwa lata później syn .Pracował jako muzyk ,grając w lokalach oraz na imprezach okolicznościowych .Zmobilizowany w sierpniu 1939 r., już 8 września pod Górą Kalwarią dostał się do niewoli ,skąd zwolniono go w listopadzie z powodu choroby .Wrócił do Łowicza, gdzie pracował nadal jako muzyk w niemieckiej restauracji Gustawa Schmidta ,która mieściła się na Nowym Rynku nr 31 . W lipcu 1943 roku zgłasza się do urzędu pracy i deklaruje chęć podjęcia pracy w Rzeszy .

Świadkowie w czasie procesu .

Józef Stachlewski policjant granatowy, służący w okresie wojny na posterunku w Łowiczu. W zeznaniu złożonym 6. czerwca ,zeznał :

Jan Sierszak w czasie okupacji niemieckiej legitymował ludność cywilną polską po ulicach udając volksdeutscha ,pobierał kary zabierając różne artykuły. Na skutek więc tych zażaleń przez ludność cywilną polską udałem się celem sprawdzenia powyższych faktów .Złapałem Sierszaka stojącego u wylotu ulicy Mostowej ,gdzie zatrzymywał przybywających do miasta włościan i pod rożnym pretekstem dokonywał rewizji ,rekwirując przy tym rowery ,żywność i nakładając mandaty .Na moje pytanie o uprawnienie do dokonywania takich czynności pokazał wpięty w klapę marynarki znaczek ze swastyką .Już przed wojną Sierszak cieszył się złą opinią (…) Był pijakiem i robił awantury ,ale nie był złodziejem .  


Świadek Zofia Berkowicz :

(…) O godzinie piątej po południu zawiadomiono mnie ,że męża mego wraz z innym przechrztą Markusfeldem prowadziło dwu niemieckich żandarmów na cmentarz żydowski .Chcąc być świadkiem tej tragedii ,biegłam za nimi ,nie mogąc ich dogonić ,o 250 m ode mnie odbyła się egzekucja w obecności Sierszaka ,gestapowca Brunna i dwu żandarmów ,którzy wykonali egzekucję. Po kilkunastu minutach wszyscy wyżej wymienieni wsiedli w auto i udali się z powrotem do Łowicza (...)

(...)Sierszaka poznałam w końcu 1942 roku, gdy stał wraz z mężem na ulicy w Łowiczu ,gdzie mąż mój wtedy z nim mnie poznał ,następnie w cztery miesiące później Sierszak przyszedł do mego domu ,bawiąc u nas krótki czas i zapytując się nas o niektóre rzeczy. Znów po jakimś czasie nas odwiedził prosząc o napisanie przez męża utworów ,a także wspólne występy w kawiarni u Schmidta .Kilka razy później tam wspólnie grali .Sierszak próbował także nakłonić męża do oddania skrzypiec które posiadał ,ale mąż nie wyrażał zgody .Znów po jakimś czasie opowiadał mi mąż ,że spotkał się z Sierszkiem, który był pijany ,mówiąc do męża ,żeby mąż mój ,''strzegł się go ,gdyż on może mężowi krzywdę wyrządzić '' Gdy mi to mąż powiedział ,byłam bardzo zmartwiona ,prosząc męża ,by się gdzieś ukrył ,gdyż jest przechrztą z rodziny żydowskiej ,mąż mój jednak odpowiedział mi ,że nie będzie się ukrywał ,ponieważ nikomu krzywdy nie wyrządził (...)

(...)Wielki piątek, dnia 23 kwietnia 1943 roku, wieczorem już po godzinie policyjnej. wracając ze wsi zastałam mieszkanie moje otoczone policją polską. W mieszkaniu zostałam córkę płaczącą obok łóżka męża, Sierszaka gestapowca Brauna, którzy przyszli aresztować w mego męża. Sierszak kazał mężowi podnieść ręce do góry i tak stać, a on szukał czegoś w łóżku . Na słowa mego męża:'' Sierszak cóż-em ci zawinił?'' Odpowiedział po niemiecku. Dużo niemieckich przekleństw i wyrazów, z których prawie nic nie zrozumiałam(...) pokazując swastykę. Mnie bym nie była świadkiem wszystkiego, kazał Braunowi wyrzucić z mieszkania. Nie pozwoliłam się wyrzucić, chcieli zrobić jakąś rewizję, jakoby zabierać coś, a policja polska nie pozwoliła mówiąc: ''Panowie czego tu szukacie .Tu nic prócz czystego posprzątanego mieszkania nie ma. Chcieliście Berkowicza to go macie ,a czego więcej chcecie?” Więc przestali przewracać i wyprowadzili męża. Prowadził go Sierszak z Brunem ,a za nimi szła policja. Straszne to było dla nas. Zaraz w wielką sobotę rano poszłam z córką o godzinie 5 -tej na komendę policji polskiej dowiedzieć się o męża .T tam właśnie zastałam go siedzącego na ławie. Słowa jego były :''Zosia ,oskarżył mnie Sierszak ,że jestem komunistą .Och jakże chciałbym się jeszcze z Wami wrócić do domu na Święta .''Z posterunku policji wyprowadzili męża do gestapo ,tam osądzili jak domagał się Sierszak na karę śmierci..O godzinie 5-tej wieczór z Wielką Sobotę wyprowadzili na kierchoł i tam przy Sieraszaku rozstrzelali. Nie dość tego jeszcze groził, że tak samo jak z mężem zrobi z córką moją Cecylią Berkowicz, która miała wtedy lat 14. Przychodził po nią i żeby nie sąsiedzi, którzy zawsze ostrzegali ją, by uciekła, tak samo niewinnie zginęłaby. jak mąż mój z rąk szpicla Sierszaka .Córkę wywiozła sąsiadka na wieś za Głowno do Popówka do swojej rodziny i tam się ukrywała. A ja nocowałam co noc, to gdzie indziej musiałam się tułać, pomimo ,że miałam swoje mieszkanie ,przez takiego bandytę .Sierszak nadal szukał córki. Nie wiedziałam ,co czynić Poszłam do Komendanta policji polskiej i zaczęłam go błagać ,by zrobił co ,aby Sierszak zostawił córkę i mój dom w spokoju .Komendant wysłuchał mnie i kazał policjantowi Trzebińskiemu przyprowadzić Sierszaka ,a mnie kazał schować do drugiego pokoju .Trzebiński przyprowadził Sierszaka ,a Komendant dał mu wytrzask po mordzie mówiąc :''K... jesteś czy szpiclem? Co chcesz jeszcze od nich ,jeszcze mało ci krwi?'' i kazał go wsadzić do piwnicy na cały dzień i noc. Później polska partyzantka przesłała mu anonim ,żeby się szykował ,bo go spytano ,żeby sobie zrobił rachunek sumienia. A on bojąc się ,by go zabili ,gdyż wtedy ciągle zabijali takich jak Sierszak, uciekł do Prus i tak przetrwał do tej pory. Aż wreszcie został złapany. Powinnam teraz nie mieć litości, tak jak on tyle pozostawił wdów i sierot i nie miał odrobiny serca .I ja właśnie apeluję do waszego rozsądku jako żona rozstrzelanego i domagam się śmierci Sierszaka za popełnione łotrostwa ,nie tylko na moim mężu ,ale też na tylu innych ludziach .I domagam się śmierci jak najhaniebniejszej (...)

Świadek Anna Markusfeld

(…) mąż przed wojną zamawiał go na zabawy organizacji PPS jako muzyka .Ponadto zachodził on do kiosku mego napić się wody .W czasie wojny Sierszak nie stykał się z nami, unikając nas wyraźnie .W wielką sobotę 1943 roku rano mąż mój opowiedział mi ,że został ostrzeżony przez policjanta polskiego Śpiewaka ,aby nie spał w domu ,gdyż Sierszak kazał go aresztować (…) kilka godzin później ,funkcjonariusz ,Aleksander Krasnodębski dokonał aresztowania męża ,dostarczając go do aresztu(...)  



Sprawozdanie oficera PUBP w Łowiczu 20 czerwca 1945 r. / Józef Studziński /


(…) Po przeprowadzeniu przeze mnie śledztwa w sprawie Sierszaka Jana ,ur.17 .05 1900 r, w Łowiczu ,ustaliłem ,co następuje :

a. Sierszak Jan w roku 1943 jako agent gestapo ,podczas swej zbrodniczej działalności wydał w ręce gestapo dwóch obywateli polskich to jest: Berkowicza Franciszka ,Markusfelda Józefa ,którzy rozstrzelani zostali dnia 25.03.1943 r. na żydowskim cmentarzu w Łowiczu.

b. Usiłował wydać w ręce gestapo dalsze ofiary ,jak Berkowiczównę Cecylię ,córkę zamordowanego ,która prześladowana przez Sierszaka ,dzięki w porę otrzymanym ostrzeżeniom ,uniknęła losu ojca ,ukrywając się przed Sierszakiem ..

c. Sierszak Jan ,nosząc swastykę ,terroryzował Polaków ,zatrzymując im rowery oraz pobierając mandaty pieniężne. Wieśniakom z okolic Łowicza odbierał masło i inne artykuły, strasząc ich ,że jest gestapowcem .

Wobec powyższych faktów oskarżony Sierszak Jan dopuścił się zbrodni z art. PKWN z dnia 31.08 .1944r.poz.16 (…)

21 czerwca 1945 r. PUBP w Łowiczu przekazał zatrzymanego wraz z dokumentacją dochodzeniową do dyspozycji prokuratora SSK w Warszawie ,a ten osadził podejrzanego w areszcie śledczym Warszawa -Mokotów. 

Akt oskarżenia  

W dniu 11 października 1945 r. wice – prokurator Henryk Kalinowski sporządził akt oskarżenia w następującym brzmieniu:

(…) sprawa przeciwko Janowi Sierszakowi ,oskarżonemu z art. Dekretu PKWN z dnia 31 sierpnia 1944 r .o wymiarze kary dla faszystowsko – hitlerowskich zbrodniarzy (...)aresztowany od dnia 21 czerwca 1945 r.(...)

I. w roku 1943 w Łowiczu ,idąc na rękę okupacyjnej władzy niemieckiej wydał w ręcę gestapo dwóch żydów Franciszka Berkowicza ,Józefa Markusfelda w wyniku czego obaj zostali przez żandarmerię aresztowani.

II. że w tym czasie i miejscu usiłował wydać w ręce gestapo córkę Franciszka Berkowicza - Cecylię ,lecz celu swego nie osiągnął ,gdyż Berkowiczówna ostrzeżona ukryła się .

III. W okresie okupacji niemieckiej w Łowiczu ,idąc na rękę władzy okupacyjnej ,podając się za Niemca rekwirował bezprawnie artykuły żywnościowe ludności polskiej oraz nakładał mandaty – inkasując pieniądze ,które sobie przywłaszczał .

Sprawa podlega rozpoznaniu przez Specjalny Sąd Karny dla Okręgu Apelacyjnego w Warszawie(...)  

W dniu 3 stycznia 1946 roku ,SSK na Okręg Warszawski ,sąd postanowił przychylić się do wniosku o przeniesienie rozprawy do Łowicza i zwrócił się do tutejszego Sądu Grodzkiego z informacją ,że na 30 stycznia wyznaczono posiedzenie wyjazdowe w sprawie Jana Sierszaka i prosił o przygotowanie odpowiedniej sali i zaplecza .

29 stycznia z aresztu śledczego z Warszawy - Mokotów przewieziono oskarżonego do Łowicza .

(...) 30 stycznia 1946 r., o godzinie 10 -Specjalny Sąd Karny na Okręg Warszawski z siedzibą w Łodzi ,na sesji wyjazdowej w Łowiczu rozpoczął rozpatrywanie sprawy przeciwko Janowi Sierszakowi w składzie :

Przewodniczący – Bolesław Diehl

Ławnicy – Bronisława Bojanowska i Czesław Szczepanik

Prokurator Jerzy Korytkowski

Protokolant – Mieczysław Kutermankiewicz

Obrońca z urzędu – Antoni Nowak ... (...)


Obrońca wniósł wniosek o odroczenie sprawy wobec niedostarczania wezwania świadkowi Stanisławowi Więckowi oraz o dopuszczenie do rozprawy obecnych świadków : Wiktorii Sierszak ,Bronisława Okoniewskiego i Franciszki Adamus Stefana Paciorek .

Wiktoria Sierszak:

(…) Miałam problemy z mężem, ponieważ dużo pił i po alkoholu dostawał ''białej gorączki''.W Wielka Sobotę 1943 r. wyszedł z domu rano i wrócił około ósmej rano i do wieczora leżał pijany...Po egzekucji Berkowicza i Markusfelda ,ja i dzieci urągaliśmy mężowi ,ale mąż nic nie mówił ,siedział tylko i dumał (…)

Bronisław Okoniewski :

(…) Sierszak już przed wojną często bywał nietrzeźwy ,upijał się i wszczynał awantury .Raz widziałem ,gdy wrócił do domu nietrzeźwy i zakrwawiony ,twierdząc ,że pobili go Żydzi(...)

Stefan Paciorek :

(…) Sierszak przychodził na Bratkowice ,ja go zatrzymywałem rozmową ,lub wołałem na papierosa ,aby móc ostrzec Berkowiczównę. Nie widziałem jednak na pewno ,czy oskarżony przychodził po nią celem aresztowania (…)


Oskarżony :

(…) Żalu do Berkowicza nie miałem ,zrobiłem to chyba pod wpływem głupoty. Było to tak: przypadkowo spotkałem na mieście Bruma ,gestapowca i jemu powiedziałem o Berkowiczu. Razem z Brumem poszedłem do policji polskiej i w towarzystwie tej policji oraz Bruma udałem się do Berkowicza ,którego zabraliśmy (…) a jeśli chodzi o okradanie Polaków ,jeżeli to robiłem to musiałem być pijany. Od 1925 r. chorowałem na kiłę .Leczyłem się prywatnie w Łowiczu u felczera Knota i byłem raz w Warszawie u doktora Szumigaja .Cierpiałem na zaburzenia umysłowe i dostawałem wprost obłędu jak sobie wypiłem.(...) Agentem gestapo nie byłem. Możliwe, że po pijanemu nosiłem swastykę i podawałem się za Niemca, ale na volksdeutscha nie zapisałem się (...)

W mowie końcowej prokurator wnosił o uznanie oskarżonego winnym wszystkich zarzucanych mu czynów oraz zażądał dla oskarżonego kary śmierci. Obrońca oraz oskarżony wnosił o sprawiedliwy wymiar kary.

Wyrok 

Po naradzie sąd ogłosił sentencję wyroku oraz pouczył oskarżonego,że przysługuje mu prawo do złożenia wniosku o łaskę do Przewodniczącego Krajowej Rady Narodowej.

Jan Sierszak został uznanym winnym części zarzucanych mu czynów .

Za wydanie Franciszka Berkowicza w ręce gestapo ,skazał na karę śmierci ,pozbawiając praw publicznych i obywatelskich ,praw honorowych na zawsze oraz zarządził konfiskatę całego mienia. Za okradanie Polaków i przywłaszczanie mienia orzekł karę 4 lat .Od zarzutu wydania w ręce gestapo Józefa Markusfelda oraz nachodzenia Cecylii Berkowicz ,celem wydania jej Niemcom uniewinnił. .

W dniu ogłoszenia wyroku skazany Jan Sierszak skorzystał z przysługującego mu prawa i złożył wniosek o okazanie łaski i zamienienie kary śmierci na więzienie .



13 lutego 1946 r - Kierownik Nadzoru Sądowego Ministerstwa Sprawiedliwości w piśmie z 5 lutego poinformował sąd :

(…) Skazany Jan Sierszak na łaskę nie zasługuje .Jedyną okolicznością łagodzącą jest fakt bardzo niskiego poziomu moralnego oraz fakt ,że posiada żonę i dzieci(...) (…) Ob. Prezydent Krajowej Rady Narodowej nie skorzystał z przysługującego Mu prawa łaski w stosunku do Jana Sierszaka, skazanego na karę śmierci wyrokiem Specjalnego Sądu Karnego w Łodzi z dnia 30 stycznia 1946 r.(...)   


Wyrok przez powieszenie wykonano 1 marca 1946 ,o czym mieszkańców Łowicza informował afisz koloru różowego ,obwieszczający wykonanie wyroku.   


2003 roku, Instytut Pamięci Narodowej w Warszawie ,zaliczył Jana Sierszaka do ofiar reżimu komunistycznego z lat 1944 – 1956 ,a także Fundacja ''Polska się upomni ''zalicza J. Sierszaka jako ofiarę komunistycznych represji .





























„obydwa siadły, piły i jadły.” Truciciele – pow. skierniewicki (1884 r.)

  Chłopak blady był już wówczas i nieprzytomny, i skonał zaraz po przybyciu do Skierniewic... W drugim wydziale karnym sądu okręgowego rozp...