,,Młodość jest czasem uczenia się, lecz żaden wiek nie jest na to za późny.
Historia jest najlepszym antidotum na złudzenia o wszechwładzy i wszechwiedzy''
[...]Nocy tej ,niezapomnianej do
śmierci ,mało kto spał ,każdy przejęty był zgryzotą ,z powodu
zajęcia miasta przez nawałę niemiecką i z trwogi o życie i
mienie .Przy tym przejmował grozą na ulicy zgiełk ,w domach
wszędzie trzask i łoskot rozbijanych łamanych na opał sprzętów
.I tak przez całą noc było istne piekło ,na ulicach turkot armat
i taborów ,tętent kopyt końskich ,krzyki żołdaków ,po sieniach
,bramach i podwórzach znowu rumor furgonów i samochodów ,wszędzie
,wszędzie mrowiło się to plugastwo i zajmowało wszystko .Miasto zmieniło się w jeden całkowity
obóz .Kwadratowego łokcia nie było nie zajętego. Ulicą żadną przecisnąć się nie
było można: żołnierze ,konie niezliczone ,tabory i parki
artyleryjskie zapchały ulice. Żołnierze jak mrowisko roili się po
sklepach i wszędzie pełno ich było .Żydzi swe kramy na rozcież
pootwierali i handel w ruch puścili ,oprócz też wojska i Żydów
na ulicach nikogo się nie spotkało .Tak fizjonomia miasta wraz z jego
ruinami sprawiała bolesny obraz ,serce kamieniało ,łzy zalewały
oczy. Miasto w ścisłym oblężeniu odcięte od reszty świata i od
wsi najbliższych .Zamilkłe dzwony kościelne dodawały żałoby
miastu obumarłemu [...]
,,Kronika dziejów Łowicza ,,Władysław
Tarczyński (opracowanie Marek Wojtylak)
( styczeń 1915 r.)
[...]Żydzi zatryumfowali, poczuwszy się
Panami sytuacji ,od pewnego czasu rozwinęli handel uliczny ,którym
zawładnęli całkowicie , uchwycili handel wyłącznie w swoje
ręce. Specjalnie dla Niemców wypiekali kukiełki ,bułki cukrowe i
ciastka ,w dawnych zaś sklepikach z nićmi i miotłami powystawiali
stoliki z samowarami do fetowania Niemców herbatą [...]
‘’Stoisko sprzedaży’’ Kaiser
Wilhelm Platz,,(Stary Rynek)
(marzec 1915)
[...]Żydzi ciągle są we wszystkim
informatorami Niemców ,a w szczególności pozostają w zmowie z
żołnierzami i oficerami intendentury .Żydzi im wskazują wioski ,a
w nich gospodarzy ,którzy mogą jeszcze posiadać coś do
rekwirowania ,a głównie ,gdzie jeszcze mają krowy i konie. Prusacy
pod pozorem rekwizycji albo kupna za cenę 50%do 60% poniżej
wartości ,zabierają ostatek inwentarza .A Żyd ,czekający pod wsią
,daje jakieś odstępne Prusakowi i prowadzi do miasta konie lub
kupioną krowę .Na koniu zarabia olbrzymie pieniądze ,a bydlęce
mięso sprzedaje z sowitym zyskiem. Na towarach wszelkiego rodzaju
przez Niemców z Prus sprowadzonych ,szczególnie na trunkach i
cygarach ,zarabiają bajecznie .Żydzi nie tylko jako użyteczni
szpiedzy doznają od Niemców względów ,ale są panami położenia
,pozyskując sobie pana komendanta dbającego o swoją kieszeń.
Zawładnęli wszystkim ,i nawet samowolnie pozajmowali opuszczone
sklepy polskich kupców[...]
ul. Hindenburga (Zduńska)
Po zajęciu Łowicza w grudniu 1914 r,
przez wojska pruskie w mieście władzę sprawował niemiecki
komendant von Knoelsdorf.
Łowicz stał się częścią
niemieckiego systemu zaopatrzenia armii. Na miasto spadły ogromne
ciężary związane z kwaterowaniem wojska, jego utrzymaniem i opieką
medyczną, dostarczanie podwód, sprzętów i materiałów oraz
żywienie rosyjskich jeńców. Sytuacja ta była coraz gorsza w miarę
trwania wojny.
[...]Przed komendanturą codziennie
gromady włościan wyczekują ,najczęściej bezskutecznie ,na kartki
zabezpieczające ( karty bezpieczeństwa) od grabieży już ostatnich
krów ,koni i świniaków, albo ostatniego korca żyta ,kartofli ,do
ostatnich wiązek siana, snopków zboża lub nawet gołej słomy. Na
świadectwa komendanta rozpasane złodziejskie żołdactwo nie zważa
,na nie pluje lub się śmieje i jak rabowało ,tak rabuje
[...] [...]Strasznie i boleśnie jest słuchać tylu opowiadań o
krzywdach ,o rabunkach i gwałtach ,a w następstwie tych o głodzie
i nędzy. Łzy i bieda unieszczęśliwionych tyranią pruską serca
rozdzierają .Scen przy takich rabunkach opisać trudno. Próżne
płacze ,lamenty ,prośby, złorzeczenia .Kobiety ,matki broniące
krów ,ostatnich już i jedynych żywicielek małych swych dzieci ,są
potrącane i bite ,gospodarze ,broniący ostatniego dobytku ,są
poniewierani[...] [...]Prusacy w grabieży posuwają się do tego
,że dwóch obywateli miasta Łowicza w biały dzień na ulicy
usiłowali ściągnąć futra ,są zdolni do wszystkiego ,do rabunków
wypraktykowani .Żołnierzy widuje się w cywilnych szubach ,w
paltach na futrze ,w burkach i w kożuchach chłopskich .Pozabierali
chłopom po wsiach także olbrzymią ilość pościeli ,bielizny
,nawet ubrań kobiecych [...] [...]Barwnym strojom Księżaków
nadziwić i nachwalić się nie mogą .Toteż ich wełniaków i
całych kompletów ubrań niemało do Niemiec wysłali zrabowanych
,no i nie co kupionych .Księżakom od lejbików obrzynali guziki
,,na pamiątkę ,,.Na pamiątki niepohamowanie są chciwi ,z tej też
dzikiej chciwości ,,pamiątek,, rabowali kościoły ,muzea
,mieszkania prywatne ...[...]
Siedziba komendantury - Łowicz 1915 r.
Urodziny Kajzera .[26 stycznia 1915
r.]
W przeddzień uroczystych obchodów urodzin Wilhelma II
Hohenzollerna z Bożej łaski Cesarza Niemiec ,poczyniono
przygotowania . Do umeblowania ,,Casino ,,znoszone były kanapy
,krzesła ,stoły itp.z całego miasta ,z mieszkań zajętych przez
Niemców.W domach zajętych na kwatery dla oficerów armii
pruskiej powywieszano flagi w barwach pruskich ,czerwonej ,białej i
czarnej .Wieczorem iluminacja w oknach i na balkonach z pochodniami
.O godzinie 19 przemarsz żołnierzy w galowych mundurach przez
miasto z muzyką ze śpiewem i pochodniami w ręku. Po pochodzie
zabawa w kasynie oficerskim ,,Casino,,z licznymi toastami na cześć
Kajzera.
,,plac mankietników,,[ 27 stycznia 1915 ]
Rano
nabożeństwo pod gołym niebem na tzw. polu kierchowskim ,za
kościołem Mariawickim i św. Leonarda. (teren dawnego cmentarza
dla obu Łowickich parafii w latach 1780- 1820)
Kapelan ksiądz
katolicki ,odprawił modły ,trochę pogadał . Pastor pośpiewał
i poszwargotał ,następnie odbyła się defilada z muzyką .Przed
wieczorem znów iluminacje, pochód z pochodniami -istny marsz
czarnych diabłów do piekła ,a wieczorem wielka zabawa ,zebrania i
pijaństwo w ''Bufet Casino'' ,które założył Niemiec w domu p. K.
Ciotha przy ul. Zduńskiej .Obrotny właściciel ze zmysłem do
interesów zadbał też o reklamę swojego lokalu w mieście.
''Damy
z łódzkiego półświatka przesiedlone do Łowicza'' Łowicz -1915 r.
Jak pisał o Lwowie z okresu I wojny
światowej , Stanisław Srokowski ,nierząd ,,uprawiały prawie
wszystkie siostry miłosierdzia ,panny biurowe, kupcowe ,aż do
straganiarek ,,
Różnymi kolejami szły losy
Rzeczpospolitej ,zmieniały się rządy, przechodziły kraj obce
pułki wojska...
'' I stała się rzecz dziwna w jednej chwili jakby
tknięte siłą wyższej woli ,zalegające piwnicę żmije
zniknęły bez śladu na zawsze ….''
Pod świątynią na Starym Rynku kryje się łącznie 30 krypt, są
miejscem wiecznego spoczynku 12 arcybiskupów gnieźnieńskich,
prymasów Polski i nie tylko...Jednym z nich jest Jan Lipski
(1638–1641) urodzony w Lipiu w parafii Krzemienica gdzie nakręcono
scenę przysięgi Michała Wołodyjowskiego do filmu „Pan
Wołodyjowski” w reżyserii Jerzego Hofmana. Arcybiskup Jan
Lipski przeniósł się do wieczności w sile wieku , w 52 roku życia
dnia 13 maja 1641.w Łyszkowicach powiat Łowicz .
''Z mojej prawej ręki
umierasz .Jam Cię przekupiony otruł : żal mi tego serdecznie ,rad
bym temu zapobiegł ,ale już po czasie ...''
Prawdopodobnie został otruty przez
nadwornego lekarza za to, iż przyczynił się do ukarania
różnowierców, którzy znieważyli religię katolicką.
( ale po kolei ...)
'' W imię Boga ! Nie wódź mnie bez potrzeby ,nie chowaj bez honoru ''
Skarby krypt prymasowskich w
Mazowieckim Wawelu.
Nie ma tam przepychu, złotych tablic, ni
srebrnych liter na ścianach , marmurów na
podłodze , jest za to wiele ciekawych świadectw
dotyczących historii Rzeczpospolitej ,samej świątyni i ludzi
żyjących w Łowiczu na przestrzeni wieków. Bazylika Katedralna
Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Łowiczu (dawna Kolegiata
Prymasowska) to unikatowe założenie architektury sakralnej, które
było rezydencją oraz nekropolią arcybiskupów gnieźnieńskich i
Prymasów Polskich. Pod świątynią na Starym Rynku kryje się
łącznie 30 krypt, dojście do poszczególnych krypt umożliwia
system podziemnych korytarzy, połączonych w formie zamkniętej
„pętli”. Trasa wynosi około 100 metrów , te 100 metrów to
zarazem 205 lat historii Rzeczypospolitej. Podziemia łowickiej
świątyni są specyficznym rodzajem cmentarza Powszechne były
pochówki w podziemiach kościoła, jednak tylko nieliczni dostąpili
tego zaszczytu. Byli to duchowni, związani z daną świątynią,
później osoby świeckie oraz ich rodziny zasłużone dla danej
społeczności. Od XII wieku Łowicz był w rękach arcybiskupów
gnieźnieńskich. Od XV wieku przysługiwał im tytuł prymasów
Polski. Otaczali oni opieką cały Kościół w Polsce, a także w
czasach bezkrólewia pełnił rolę interrexa. Dwunastu Arcybiskupów
Gnieźnieńskich pochowanych w Katedrze buduje jej wielką
historię. Największa historia, która jest zachowana tutaj w
podziemiach, to historia od połowy XVI do połowy XVIII wieku.
Podziemia kościoła stanowią unikalne świadectwo dawnych zwyczajów
pogrzebowych. Dzięki przeprowadzonym badaniom archeologicznym,
odwiedzający mają możliwość podziwiania doskonale zachowanych
elementów wyposażenia grobów, w tym mitry biskupie, buty,
pierścienie czy krzyżyki – przedmiotów codziennego użytku,
które niegdyś stanowiły część ceremonii pogrzebowych
najwyższych dostojników kościelnych i tych ,których było stać
aby być pochowanym w podziemiach kościoła. Łowicz od 1136 r. był własnością
arcybiskupów gnieźnieńskich. Według tradycji i późnych źródeł
pisanych pierwszy kościół, który był prawdopodobnie drewniany,
istniał w miejscu obecnej katedry już około roku 1100. Obecny
Ufundowany został prawdopodobnie przez arcybiskupa Jarosława
Bogorię ze Skotnik, również fundatora zamku łowickiego. W 1433 r.
kościół został podniesiony do rangi kolegiaty. 25 marca 1992
roku papież Jan Paweł II bullą ''Totus Tuus Poloniae
Populus'' erygował diecezję łowicką, podnosząc kolegiatę
łowicką do godności katedry. W czasie swej siódmej , Podróży
Apostolskiej do Polski papież odwiedził Łowicz i 14 czerwca 1999
nadał katedrze łowickiej tytuł bazyliki mniejszej.
Jan Wężyk (1575–1638)
''Mniesz to niegodnemu , mnie niedołężnemu , ten ciężar Bóg przeznaczył ? "
Różnymi kolejami szły losy
Rzeczpospolitej ,zmieniały się rządy, przechodziły kraj obce
pułki wojska. ''I stała się rzecz dziwna w jednej chwili jakby
tknięte siłą wyższej woli ,zalegające piwnicę żmije
zniknęły bez śladu na zawsze .''
W przejeździe przez miejscowość,
Rogoźno w parafii Domaniewice zatrzymawszy się dla wzięcia posiłku
w domu wieśniaka, wdał się z nim w poufałą rozmowę, podczas
której usłyszał od niego te prorocze słowa:
„I ty będziesz kiedyś arcybiskupem."
Uważając te słowa za nadzwyczajną
grzeczność wieśniaka w żart je sobie obrócił. Lecz po
wyniesieniu swoim na stolicę arcybiskupią przypomniawszy sobie
przepowiednie, pilnie się o wieśniaka owego wywiadywał, a
odszukawszy go i do siebie przywoławszy hojnie go obdarzył i od
wszelkich służebności uwolnił.
Jan Wężyk ,sprawował urząd
arcybiskupa metropolity gnieźnieńskiego przez 12 lat, dzierżył
ster Kościoła w Polsce w trudnych czasach wojny ze Szwedami.
Najchętniej przebywał na zamku w Łowiczu. Księżakami
szczególnie się opiekował i ratował ich w czasie nieszczęść.
Gdy r. 1629 i 1630 w Rzeczypospolitej był głód straszliwy, z
własnych spichrzów rozdawał żywność zgłodniałym a w
testamencie zapisał kapitule łowickiej 20 tys. złotych ,ażeby z
procentów od tej sumy wiecznymi czasy w razie głodu lub morowego
powietrza dawała pomoc nieszczęśliwym i potrzebującym.
Fundacja charytatywna prymasa Wężyka działa do upadku Powstania
Styczniowego 1864 roku.
Arcybiskup wdzięczny Panu Bogu kazał
ulać (a właściwie jak twierdzą akta kościelne przelać ) wielki
dzwon .Na kilka niedziel przed śmiercią ,będąc już bardzo
słabym ,kazawszy się wynieść na cmentarz około kościoła, gdzie
na krześle siedząc i na prośby i łzy przyjaciół nie zważając
świętego obrzędu dopełnił wielki dzwon poświęcił ,
zwany Mikołajem z wyobrażeniem węża i zawiesić go przy
kolegiacie kazał.
Zmarł opatrzony sakramentami świętymi
27 maja 1638 roku w Łowiczu w wieku 63 lat, zmarł w czasie
odprawiania Mszy św. Został pochowany w kolegiacie łowickiej .
W drugiej połowie września roku 1637
powróciwszy z Warszawy do Skierniewic po koronacji królowej
Cecylii Renaty ,zaniemógł ciężko i odtąd widocznie z sił opadł
.Stamtąd przeniósłszy się do zamku łowickiego , pędził czas
wśród cierpień i dolegliwości ,które go nie
wstrzymały od gorliwego zajmowania się sprawami kościelnymi
i publicznymi .
Jak głosi legenda:
,,Dnia pewnego ,gdy po odbytej
uroczystości kościelnej ,znaczna liczba kapłanów i przyjaciół
świeckich zebrała się w rezydencji arcybiskupiej ,we wspaniałym
zamku nad Bzurą ,Jan Wężyk ówczesny prymas chcąc gości swoich
uczcić jak należy ,rozkazał piwnicznemu dobyć z lochów zamkowych
co najstarszego wina. Piwniczny wszedł spełnić rozkaz Pana i już
ci po krótkiej chwili wraca pomieszany ,mówiąc że żadnej z
butelek tknąć nie śmie ,ponieważ każdą owija wąż wielki i
całe piwnice są napełnione gadami. Arcybiskup nie tracąc ani
chwili czasu ,wkłada na siebie albę i stułę ,bierze kropidło ze
święconą wodą i w towarzystwie piwnicznego oraz ciekawych idzie
do wskazanego sobie lochu. Tam za otworzeniem drzwi widzi
rzeczywiście pełzającą po ziemi niezliczoną moc wężów .Nie
tracąc ducha ,siwo włosy starzec po środku wijących się gadów
podniósłszy oczy w szczerym przejęciu ,rozpoczyna głośną
modlitwę i kropi syczące wokoło gady. I stała się rzecz dziwna w
jednej chwili jakby tknięte siłą wyższej woli ,zalegające
piwnicę węże zniknęły bez śladu na zawsze .''
Z biografii Prymasa Jana Wężyka
wyczytać możemy że w swej rezydencji prymasowskiej w Łowiczu
wystawił nad bramą zamkową wieżę z zegarem i przy zamku
zaprowadził ogród wspaniały, który ozdobił wyszukanymi ziołami,
kwiatami i krzewami, a przy jego bramie wystawił dom wygodny do
odpoczynku.
Księstwo Łowickie to teren
Mazowsza. Choć przez swoje położenie geograficzne przynależało do
Mazowsza, to jednak od wieków, dzięki przynależności do ziem
prymasowskich, było odrębnym rejonem .Odrębność wiązała się
przede wszystkim z życiem ludzi, prawami, jakimi się rządziło i
zwyczajami. Odrębność ta wyrabiała się stopniowo od siedmiu i
pół stuleci, jeżeli nie dłużej, to jest od chwili, gdy
kasztelania łowicka dostała się w niepodzielne władanie
arcybiskupów gnieźnieńskich.
Jan Wężyk – interrex, prymas
Polski, arcybiskup gnieźnieński
Pełnił funkcję interrexsa w latach
1632-1633 po śmierci Zygmunta III Wazy, koronował na króla
Władysława IV, którego był zwolennikiem. Po śmierci
ostatniego z Jagiellonów, króla Zygmunta Augusta, na sejmie w 1572
roku sejm i senat polski przyznały Prymasom Polski urząd interrexa.
W oparciu o uprawnienia, Prymas po śmierci króla przejmował
najwyższą władzę w państwie. Wyznaczał miejsce i czas wyboru
króla, załatwiał wszystkie sprawy bieżące państwa, przyjmował
poselstwa zagraniczne, nominował nowo wybranego króla, odbierał od
niego przysięgę.
Nominacja królewska na arcybiskupstwo
gnieźnieńskie wystawiona w obozie pod Gniewem dnia 23 września
roku 1626, w której łaskawy monarcha nominatowi wielkie wynurza
pochwały.
Nasz J. Wężyk był średnim z trzech
braci. Wojciech, najstarszy, objął po ojcu dziedzictwo, a młodszy
Piotr, był łowczym sieradzkim. Potomek rodu od czasu króla
Władysława Jagiełły głośnego z cnót i zasług w Kościele i
Rzeczypospolitej, urodził się w Wężykowej Woli, wsi dziedzicznej
położonej w parafii Grabno nad rzeką Grabia w dawnym województwie
Sieradzkim roku 1575 z ojca Hieronima z Wężykowej Woli( Wężyka)h.
Wąż, z matki Doroty z Otoka Zaleskiej h. Dołęga. Babką po ojcu
miał Koźmińską z Iwanowich. Biała Róża, po matce Katarzynę
Rusocką h. Korab. Przeznaczony od dzieciństwa do stanu
duchownego, po odebraniu początkowych nauk w domu rodzicielskim,
wysłany został do kwitnących naówczas szkół jezuickich w
Kaliszu założonych przez prymasa Karnkowskiego, które chlubnie
ukończywszy, przeniósł się na wyższe nauki do Krakowa, a stamtąd
nareszcie dla nabycia większego splendoru i światła do
Rzymu, gdzie przez lat siedem doskonalił się nie tylko w teologii i
prawie, w których to obydwóch umiejętnościach uzyskał z chwałą
dyplomy doktorskie, ale i w sztuce lekarskiej, znaczne w niej
poczyniwszy postępy.
Powróciwszy do kraju, po krótkim
pobycie w domu rodzicielskim udał się do Warszawy, aby nabyte nauki
i doświadczenie obrócić na korzyść kraju i dalszy los sobie
zapewnić. Związał się z dworem ówczesnego biskupa włocławskiego
Jana Tarnowskiego, przy którym pozostał także w okresie, gdy ten
zasiadał na stolicy metropolitalnej w Gnieźnie. Po śmierci Prymasa
został dworzaninem króla Zygmunta III Wazy i wkrótce królewskim
sekretarzem.
''Mniesz to niegodnemu, mnie
niedołężnemu, ten ciężar Bóg przeznaczył?"
Dopiero ósmego dnia na usilne
przyjaciół i krewnych prośby przyjął nominacje królewską. W
okresie jego posługi prymasowskiej doszło do wypracowania ważnego
kompromisu (compositio inter status) pomiędzy szlachtą a
duchowieństwem. Z inicjatywy hierarchy powstał też tzw. „Zbiór
prymasa Wężyka”, który uregulował życie Kościoła w Polsce na
ponad 150 lat, aż do początków XIX stulecia.
Troszcząc się o dom Boży, równym
staraniem otaczał Jan Wężyk, zajmowany przez siebie dom
arcybiskupów gnieźnieńskich. Siedzibą prymasów był zamek, który
w początkach swego istnienia – w XV wieku – był warownią
trudną do zdobycia.
Jan Lipski (1638–1641) arcybiskup
gnieźnieński, Prymas Polski.
Sekretarz Zygmunta III Wazy , Kanclerz
królowej Konstancji Habsburżanki
Jeden z dziewięciu synów Wawrzyńca i
Anny Plichcianki, urodzony w 1589 r. w Lipiu ,parafii Krzemienica .
Arcybiskup Jan Lipski ,wśród ciężkich
boleści przygotowawszy się na śmierć przez przyjęcie Sakramentów
świętych z oznakami wielkiej świętobliwości przeniósł się do
wieczności w sile wieku , w 52 roku życia dnia 13 maja 1641.w
Łyszkowicach. W testamencie przeznaczył spore sumy na cele
charytatywne i kościelne. Zgodnie ze swoją wolą został pochowany
w Łowiczu.
Prawdopodobnie został otruty przez
nadwornego lekarza za to, iż przyczynił się do ukarania
różnowierców, którzy znieważyli religię katolicką.
Długo o tym nikt nie wiedział ,aż
dopiero doktor ów przy śmierci swojej spowiednikowi całą rzecz
opisał i wyjawił i na pamiątkę tego heroicznego Męża rozgłosić
kazał.
Doktor domowy zabójca ,żalem zdjęty
,upatrzywszy czas ,gdy nikogo przy chorym nie było ,do nóg Jana
upada :
Widzę że się o nic bardziej nie starasz jako żebyś
się temu Panu przymilił, który Cię do siebie wzywa :proszę Cię
przez tego Boga ,od którego spodziewasz się dostąpić miłosierdzia
i odpuszczenia grzechów swoich ,żebyś też i mnie darował ciężki
kryminał ,którym przeciwko tobie popełnił. Z mojej prawej ręki umierasz .Jam Cię
przekupiony otruł , żal mi tego serdecznie ,rad bym temu zapobiegł
,ale już po czasie .
Zdumiały stanął na to Arcybiskup ,a
wkrótce ,westchnąwszy do Boga rzecze :
Bóg mój dla miłości mojej
umierając ,wszystkim nieprzyjaciołom swoim darował winy ,a i Tobie
dla miłości jego nie mam darować ?Daruję z całego serca i żebyś miał
oczywisty tego dowód ,że szczerze mówię ,Podskarbiego swego
przywołać kazał ,i głęboko milczeniem utaiwszy ów akces aż do
śmierci ,sto czerwonych złotych wyliczyć mu ze skarbu swego kazał
.
Pogrzeb Prymasa stosownie do
wyrażonej w testamencie woli jego ,odbył się w Łowiczu wśród
ogromnego udziału wszystkich stanów Rzeczpospolitej .Przy
wyprowadzeniu zwłok z zamku arcybiskupiego do którego je kilka dni
przedtem z Łyszkowic przeprowadzono ,wygłosił mowę Stanisław
Tomisławski ,kapłan Towarzystwa Jezusowego ,kaznodzieja królewski
.Przed pochówkiem miał też mowę pochwalną na cześć
nieboszczyka najserdeczniejszy przyjaciel jego Jerzy Ossoliński
,podkanclerzy korony.
Prymas Jan Lipski zasiadał na tronie
arcybiskupim tylko dwa lata.
Urodził się w 1589 roku, był synem
sędziego ziemi rawskiej, trzecim z czternaściorga dzieci. Postaci
był rosłej ,twarzy wesołej ,serca wspaniałego ,skromny w jedzeniu
i piciu wstrzemięźliwy. Jego wychowaniem zajął się stryj
Franciszek, kanonik gnieźnieński. Kształcił się w kolegium
jezuickim w Kaliszu oraz studiował teologię i prawo we Włoszech.
Po śmierci prymasa Jana Wężyka, Jan Lipski został arcybiskupem
gnieźnieńskim i prymasem Polski. Zreformował zarząd dobrami
arcybiskupstwa, odnowił zamek prymasowski w Łowiczu i rezydencję w
Warszawie. Ufundował kaplicę Najświętszego Sakramentu w dawniej
Kolegiacie Prymasowskiej, dziś Bazylika Katedralna pod wezwaniem
W.N.M.P. Kaplicę wraz z kryptą w kolegiacie łowickiej kończyli
bracia prymasa, najpierw Filip - opat wąchocki, później Samuel -
starosta stanisławowski. Zapewne dlatego i oni zostali tu pochowani.
Nieco później spoczął tu również Konstanty Lipski - arcybiskup
lwowski oraz Józef Michał Trzciński - biskup sufragan
gnieźnieński. Po lewej stronie krypty wybudował swój grób
kanonik Adam Zajączkowski, zmarły w 1760 roku .Jej wnętrze
zachowane jest w bardzo dobrym stanie, a dużą atrakcją jest piękna
posadzka wykonana z cegieł-palcówek z zachowanymi gdzieniegdzie
odciskami łap zwierząt. W czasie prac odnaleziono w tej krypcie
szczątki co najmniej 20 osób - były to szczątki kobiet, mężczyzn
oraz dzieci. Dziś znajdują się tu trzy sarkofagi, w których
złożono trumny ze szczątkami prymasa Jana Lipskiego, prymasa
Mikołaja Prażmowskiego oraz prymasa Krzysztofa Antoniego Szembeka
Prymas Jan Lipski ,zbudował pałac w
Łyszkowicach, czyniąc z nich letnią rezydencję prymasów.
Wyjeżdżając z Łowicza szosą łódzką na ósmym kilometrze
skręcamy na trakt łyszkowicki, którym docieramy do osady
Łyszkowice (16 kim. od Łowicza). Miejscowość ta, położona
niegdyś Wśród wspaniałych lasów (których „szczątki"
ciągną długim pasem w stronę Skierniewic), odznaczała się
większą zdrowotnością aniżeli Łowicz, to też arcybiskup Jan
Lipski wybudował na podmurowaniu pałac drewniany i w nim wizerunki
arcybiskupów gnieźnieńskich z stosownymi napisami umieścił
oraz założył ogród na wzór ogrodów włoskich. Odtąd często
przebywali prymasi w swej nowej rezydencji, a niektórzy w niej nawet
żywota dokonali ( Jan Lipski i Wacław Leszczyński). Mury dawnego
pałacu zużytkowano przy budowie cukrowni, która powstała tu w
roku 1847.
W bazylice katedralnej możemy zwiedzać: kościół, muzeum, wieża widokową i podziemia. Muzeum, wieża widokowa oraz podziemia są otwarte dla zwiedzających wyłącznie z przewodnikiem - po uprzednim umówieniu się.
Członkowie kolegium karno - orzekającego Prezydium PRN w Skierniewicach rozpoznawali sprawę chyba bez precedensu dotychczas w sądownictwie polskim. Była to sprawa mieszkańca wsi Zapady pow. skierniewickiego Jana Przytusktego, oskarżonego o uszkodzenie... głazu pochodzenia lodowcowego — uchodzącego za obiekt zabytkowy, a leżącego pod tą wsią przy szosie do Rawy Mazowieckiej, Zabytkowy głaz narzutowy, otoczony wałem ziemnym, ma ok. 40 m obwodu, jest więc tak wielki jak dom. Pan Jan budując sobie domostwo uszkodził objętego ochroną olbrzyma przez odłupanie kilku kamiennych odłamków na fundamenty. W wyniku tej sprawy, Przyłuski skazany został na grzywnę w wysokości 100 złotych, udowodniono bowiem, iż wiedział on o zabytkowym charakterze głazu.
Dzienniki warszawskie ogłosiły w
sierpniu bieżącego roku wiadomość o cudownym uzdrowieniu w
kościele na Jasnej Górze w Częstochowie niejakiej Kobylińskiej,
która o kulach przybywszy do kościoła, wyszła stamtąd o własnej
sile. Wypadkowi temu teraz dopiero nadaje niesłychany rozgłos rząd
rosyjski, nakazujący z urzędu drukować, jakoby sprostowanie tego
faktu, polegające na opinii lekarzy, utrzymujących, iż Kobylińska
była historyczką Z urzędowego komunikatu
odnosi się to jedno wrażenie, że pobożna wiara w cud
częstochowski, o którym pisma nasze bez wszelkich uwag uczyniły wzmianki grubo nie podobała się
rosyjskim urzędasom .
( Kurier Warszawski dn. 18 sierpnia - 1886
r. nr.227 a )
- Uzdrowienie :
W czasie ostatniego odpustu w
Częstochowie, tak licznie zebrani pielgrzymi, jak i mieszkańcy
miejscowi i okoliczni zainteresowani byli niezmiernie faktem, jaki
wydarzył się na Jasnej Górze. Podług wiarygodnych informacji,
zebranych na miejscu, rzecz się tak miała. Zeszłej soboty przybyła na odpust p.
Gabriela Kobylińska, osoba w średnim wieku, żona obywatela z
powiatu łowickiego, zupełna kaleka na nogi, z których lewa
skrzywiona, a prawa zupełnie bezwładna. Pani K., cierpiąc od dawna
na nogi, z trudnością mogła posuwać się przy pomocy dwóch
szczudeł, a do Częstochowy przybyła w towarzystwie dwóch kuzynek, które w drodze były
opiekunkami chorej. Na drugi dzień po przybyciu do Częstochowy, to
jest w niedzielę, w sam dzień odpustu, pani Gabriela z wysiłkiem
przybyła do kaplicy na Jasną Górę i w czasie nabożeństwa, leżąc
krzyżem, po pewnym przeciągu czasu wydała okrzyk zdziwienia, po
czym wstała o własnej sile, a oznajmiając o tym zebranym,
pozostawiła na ziemi szczudła, których dotąd używała. Fakt ten bez żadnych komentarzy
podajemy, podłóg protokołu spisanego w zakrystii i komunikowania
bezzwłocznie tak władzy duchownej, jak i świeckiej, a niemniej
opublikowanego z ambony zebranym z różnych stron kraju i z
zagranicy pielgrzymom, z tym nadmienieniem, że pani K. na
udowodnienie nagłego uzdrowienia podała nazwiska lekarzy, którzy ją dotąd leczyli, jak również
osób, które wiedziały o jej kalectwie.
( Kurier Warszawski dn. 21 sierpnia - 1886
r. nr. 230 b. )
-Uzdrowienie :
Otrzymaliśmy list następujący:
„Wyczytawszy w numerze 227-ym
Kurjera artykuł o uzdrowieniu Gabrieli Kobylińskiej i znalazłszy
pewne niedokładności, czuję się w obowiązku sprostowania
takowych. Uzdrowiona nie jest żoną obywatela,
tylko córką pisarza sądu gminnego, zamieszkałego w miasteczku
Łyszkowice, w pow. łowickim, panną, w wieku lat 26, udała się
zaś do Częstochowy nie pod opieką kuzynek, lecz w towarzystwie
żony obywatela z łowickiego i nauczycielki. Nadmieniam i stwierdzam
przy tym, że fakt uzdrowienia córki mojej Gabrieli miał miejsce w
sposób opisany w Kurierze i że oprócz wyprostowania się zupełnego skrzywionej nogi i
odzyskania władzy w drugiej, ustąpił również paraliż krzyża,
na który dotąd cierpiała, o czym zresztą prowadzi się urzędowe
śledztwo i co potwierdza parotysięczna wyznaniowa ludność
miejscowa, pośród której wiele osób zajmuje wybitniejsze stanowiska.
Aleksander
Kobyliński
( Kurier Warszawski dn. 1 października - 1886 nr. 271 b )
- Komunikat :
W sierpniu r. b. niektóre gazety
warszawskie (Kurier warszawski, Dziennik dla wszystkich i inne), widocznie na zasadzie
otrzymanych kłamliwych doniesień, zamieściły wiadomość o
cudownym jakoby uzdrowieniu niejakiej Kobylińskiej w kościele
częstochowskim. Na skutek tego wyjaśnia się, że mieszkanka
wsi Łyszkowice, pow. łowickiego, córka pisarza sądu gminnego łyszkowickiego, panna
Gabriela Kobylińska, licząca lat 26, skutkiem śmierci matki w
kwietniu r. 1884-go popadła w stan nerwowo-histeryczny, który ją
zmuszał do pozostawania przez czas pewien w domu i leżenia w łóżku.
Później jednakże gdy została odesłaną do szpitala łowickiego i
przebywa tam około ośmiu miesięcy, przyszła do zdrowia i chociaż chodziła o kulach, nie
wynikało to jednak z konieczności, lecz ze zwykłej osobom nerwowym
trwożliwości , niedowierzania we własne wyzdrowienie i obawy
ponowienia się przypadłości nerwowych. Z opisu przebiegu choroby
skreślonego w szpitalu łowickim okazuje się, że już podczas
pobytu w tymże szpitalu Kobylińska mogła chodzić, wychodziła na podwórze i przechadzała się,
skutkiem czego została wypisaną ze szpitala. Przebieg jej choroby,
według opinii lekarzy, odbywał się normalnie, sama zaś choroba
była następstwem najpospolitszego, rozstroju nerwowego
całego organizmu, tak że po wyjściu ze szpitala Kobylińska mogła
w każdym czasie, gdyby chciała, rzucić kule i chodzić
swobodnie bez nich. Wywód ten potwierdza w zupełności zachowanie
się Kobylińskiej po wyjściu ze szpitala, na wolności. Na trzy
tygodnie przed bytnością w Częstochowie, przychodziła ona do
szpitala łowickiego po poradę i widziano ją idącą swobodnie,
szybkim krokiem o kulach. W ostatnich dniach lipca
widziano ją chodzącą po wsi swobodnie o jednej tylko kuli.
Wreszcie dn. 1-go sierpnia, na cztery dni przed rzekomo cudownym
uzdrowieniem, widziano ją na przechadzce, z lekka tylko wspierającą
się na kuli.
''Sąd sądem, a sprawiedliwość musi
być po naszej stronie”
'' Onegdaj rozegrał się w sądzie okręgowym
jeden z najciekawszych procesów, jaki kiedykolwiek zdarzyło się
nam spotkać. Niedaleko od Warszawy, w powiecie skierniewickim ,
leży niewielka wioska - Godzianów. Domy w niej schludne, gospodarne
zamożni i rządni, w środku wioski kościół, opodal szkółka, a
na szarym końcu karczma. W karczmie tej dość gwarno, ale rzecz
szczególna (stwierdzona w śledztwie sądowym przez miejscowego
karczmarza chrześcijanina), w całej osadzie
istnieje tylko jeden pijak nałogowy, zakrapiający się gorzałką,
reszta nie używa wcale trunków , lecz piją jedynie piwo.
Moralność ogólna tak wielka, że każdy spokojnie zasypia, pewny
iż nic mu zginąć nie może. Otóż w r. 1878 zdarzył się w
tej wiosce fakt tak niezwykły, iż na wieść o nim powstało
straszne larum. Jednej z mieszkanek Godzianowa zniknęła
spódnica wełniana. Podejrzenie paść mogło na jedną tylko w
całej wiosce dziewczynę, którą raz już przed kilku laty złapano
na gorącym uczynku. Dziewczyną tą
wystawioną już od dawna na indeksie wioski, była Michalina Kowara.
To też sołtys i pod sołtys dowiedziawszy się o zaistniałym
wypadku kradzieży , pospieszyli natychmiast do
mieszkania Kowary, i zabrawszy jej własną spódnicę, wręczyli
jako wynagrodzenie poszkodowanej. Kowara jednak nie chciała się
przyznać do winy, lecz przeciwnie domagała się oddania
zabranej spódnicy. Sołtys jednak był innego zdania . Chcąc ją
zmusić do przyznania
się do winy, związał na znak hańby dwa wielkie palce u rąk
sznurkiem i sznurek ten nakręcił za pomocą patyka koło palców.
Następnie zwołał całą gromadę. Stało się to według
starodawnego zwyczaju ,przez rozsyłanie tzw. kuli , tj. polana
drzewa, obnoszonego z
chaty do chaty. Kto żył, pospieszył na plac przed kościołem.
Wezwana powtórnie do przyznania się Kowarówna , odmówiła i tym
razem. Wówczas rozpoczęło się coś w rodzaju sądu Bożego.
Sołtys pociął na równe kawałki kilka źdźbeł słomy i kazał
wszystkim obecnym wziąć owe kawałki do ust. Wszyscy wiedzieli już,
co to ma znaczyć. Według powszechnego przekonania,
słomka miała uróść w ustach winnego. Po chwili było wszystko
jasne. Wszystkie kawałki były równe, jedna tylko Kowarówna
odgryzła swój, w obawie, czy
aby nie urósł. Gromada nie miała już więc żadnych
wątpliwości, naradzano się tylko nad wymiarem kary. Jeden ze
starszych gospodarzy, łagodniejszego serca, proponował, aby
obwiniona poczęstowała całą gromadę napitkiem, i każdemu z
gospodarzy ukłoniła się trzykrotnie do kolan, przepraszając
za wstyd i hańbę wyrządzoną wiosce. Nie przyjęto jednak tego
wniosku i uchwalono karę daleko surowszą . Zarzucono Kowarze na
głowę worek, przewrócono ją na ziemię i każdy z
gospodarzy wymierzył pewną ilość uderzeń pasem . Liczba ta
jednak była ograniczoną, a stosowała się do ilości ziemi
posiadanej przez gospodarzy. Jedni więc bili po dwa, trzy i cztery
razy, inni po razu tylko. Lagi nie musiały być zbyt dotkliwe,
Kowara bowiem wprost z placu egzekucji udała się do karczmy, aby
pokrzepić się po tych, jak się wyrażała „chrzcinach." Za
to wszystko 41 gospodarzy wsi Godzianów z sołtysem, Tomaszem
Śmieszkiem , na czele, pociągnięci zostali
do odpowiedzialności sądowej , a oskarżenie zwracało się głównie
przeciw sołtysowi, jako inicjatorowi całego przestępstwa,
spełnionego jakoby z jego namowy. Prokurator domagał się kary za
znęcanie sią nad Michaliną Kowara. Zeznania pod sądnych i
świadków były niezmiernie ciekawe. Twierdzili oni, że obyczaj
podobnej publicznej kary trwał w ich wsi od najdawniejszych czasów;
że Kowara podległa srogiej karze, dlatego tylko, iż po raz drugi
dopuściła się kradzieży. Za pierwszą kradzież karano
przekonanego o winie rodzajem pręgierza, mianowicie prowadzano go z
workiem na plecach gromadnie po wsi, celem wzbudzenia w nim wstydu i
zmuszenia do poprawy. Po wyjaśnieniu wszystkich tych
szczegółów sąd uwolnił obwinionych od odpowiedzialności.
Ciekawy obrazek wioski,
która, pomimo tylu i tak licznych zmian oraz okoliczności,
zachowała resztki patriarchalnych rządów staro-słowiańskiej
gminy. Sam przebieg śledztwa sądowego był niemniej
charakterystyczny. Prostoduszne twarze obwinionych tchnęły
prawdą i otwartością. Nie uciekali się oni do żadnych wykrętów,
lecz przeciwnie kontrolowali jeden drugiego w zeznaniach, aby, broń
Boże! nie zgrzeszył który kłamstwem. Kiedy przewodniczący składu
sędziowskiego zapytał jednego z podsądnych, ile razy uderzył
Michalinę Kowara, ten
odpowiedział, że trzy, drugi z oskarżonych odezwał się
natychmiast :
— Nieprawda,
cztery, bo masz półtorej włóki gruntu.
Na na
pytanie zaś, czy tak samo postępują ze złodziejami z innej wsi,
wszyscy odpowiedzieli chórem :
—Takich
oddajemy do sądu, bo oni do nas nie należą !''
Sprawę budzącą wielką sensację,
rozpatrywał Sąd Okręgowy na sesji wyjazdowej
Skierniewicach.
''W tajemniczych okolicznościach
zamordowany został młody wieśniak spod Skierniewic, Ignacy
Rzepski. Zarąbała go siekierą służąca, Franciszka Białkówna.
Choć fakt zabójstwa popełniony przez nią, nie ulegał
wątpliwości, gdyż schwytano ją na miejscu zbrodni, władze
śledcze nie mogły łatwo dojść pobudek tak ohydnego morderstwa.
Białkówna początkowo dawała mętne i wykrętne odpowiedzi.
Dopiero u sędziego śledczego przyznała się, że została
namówiona do zabójstwa przez żonę Rzepskiego, która miała
kochanka. Występna niewiasta, według słów Białkówny, skusiła ją
do popełnienia morderstwa ,obietnicą dania jej posagu i dobrego
ożenku. Wynajęcia dziewczyny do zabójstwa, było dla władz niespodzianką, bowiem takie sprawy prawie nie zdarzały się dotąd.
O ile rozpowszechnione są zbrodnie, dokonywane przez wynajętych w
tym celu drabów, to posługiwanie się dziewczyną, należy do
unikatów. Dalsze okoliczności losu uwięzionej Białkówny, nie
pozwoliły władzom na dokładniejsze wyświetlenie okropnej zbrodni.
Białkówna w więzieniu dostała ataków furii i szału. Zaczęła
gryźć ludzi, napadała na współtowarzyszki celi więziennej i
rzucała się na dozorców. Z ust jej toczyła się pianą, a białka
oczu wywracała w nieludzki sposób. Gdy skierowano ją do
szpitala,lekarze doszli do nieoczekiwanych wniosków. Oto Białkówna
została ukąszona przez wściekłego psa i sama dostała
wścieklizny. Przez trzy dni konała wśród straszliwych męczarni.
Na podstawie zeznań Białkówny, osadzono w więzieniu
Stanisławę Rzepską, pod zarzutem podżegania morderczyni do
zbrodni. Do winy nie przyznała się dowodząc, że Białkówna
pogryziona przez wściekłego psa jeszcze przed uwięzieniem, mogła
zamordować Rzepskiego pod wpływem wścieklizny Na świadków,
obrona powołała kilka więźniarek, współtowarzyszek z celi
Franciszki , do których ta miała przyznać się, że oskarża
Rzepską przez zemstę.''