Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 21 grudnia 2025

''W szale pijackim zamordował żonę '' - Łowicz 1939 r.

 


W mieszkaniu Gajdów przy ul. Kutnowskiej w Łowiczu odbywało się przyjęcie dla zaproszonych gości. M. inn.. na przyjęciu byli małżonkowie Franciszek i Walentyna Ucieszni .W czasie przyjęcia raczono się wódką. Ucieszny oddawana podejrzewał żonę o zdradę i na tym tle powstała między małżeństwem sprzeczka. Wreszcie Ucieszni opuścili dom Gajdów. Na podwórzu zazdrosny mąż uderzył laską w plecy żonę, która wskutek doznanych obrażeń straciła przytomność. Wówczas Ucieszny zdarł z kobiety ubranie i na pół przytomną wprowadził do mieszkania Rocha Owczarka, zamieszkałego w tym domu, którego podejrzewał, że jest kochankiem żony. W mieszkaniu Owczarka Ucieszny jeszcze raz uderzył nieszczęśliwą kobietę w głowę. Uderzenie było tak silne, że pękła jej czaszka i w kilka chwil Ucieszna zakończyła życie. Zbrodniczego męża policja aresztowała.




sobota, 20 grudnia 2025

''Zbrodnia namiętnej wdowy ...'' - Łowicz 1936 r

 


W służbie ruchu na terenie Łowicza zatrudniony był 40- letni Władysław Charążka, człowiek żonaty mający już dwoje podrastających dzieci. Charążka zawarł przyjaźń z kolejarzem Józefem Ostrowskim. Doszło do tego, że obydwie rodziny zamieszkały we wspólnym domu.



Przed dwoma laty Ostrowski zmarł. Pozostała po nim wdowa, przeszło pięćdziesięcioletnia Zofia Ostrowska, zaczęła prześladować Charążka swą miłością. Często odwiedzała go w czasie pracy, domagając się oznak, wzajemności, a w razie sprzeciwu urządzała głośne awantury. Charążka. w obawie, że te skandale mogą pozbawić go pracy, ulegał namiętnej wdowie. Przywiązany jednak do swej rodziny unikał spotkań z Ostrowską. Tego rodzaju stosunek musiał doprowadzić do konfliktu, który rzeczywiście nastąpił i to w okolicznościach nie zwykłych . 


W dniu 23 marca Charążka późnym wieczorem wracał z pracy wespół z kolegą. Kiedy znalazł się na bocznej ulicy w Łowiczu, rozległ się strzał. Charążka, trafiony w tył głowy, padł trupem na miejscu. W tej samej chwili ukazała się Ostrowska i pochyliwszy się nad trupem, zawołała.

Czy już nie żyje?

Stwierdziwszy, że przyjaciel leży martwy, szybko pod niosła się i oddaliła się o kilka kroków . 



Padł drugi strzał. To Ostrowska wymierzyła lufę rewolweru w swoją pierś. Kula utkwiła w płucach. .Ostrowską przewieziono do szpitala, gdzie po pewnym czasie powróciła do zdrowia. Tymczasem wszczęte przez prokuraturę śledztwo co do przyczyny zgonu Chorążki wykazało, że zginął on z ręki Ostrowskiej, która w ten sposób zemściła się na przyjacielu za lekceważenie je j gwałtownej miłości. Ostrowska nie przyznawała się do winy. Złożone przez nią wyjaśnienia w zgoła odmienny sposób przedstawiają tło tragicznego zajścia.


Oto Ostrowska twierdzi, że nie ona prześladowała zmarłego, ale on się narzucał ze swymi uczuciami, zmuszając groźbami do uległości. Ostrowska nie chciała dopuścić do tego związku, gdyż, jak twierdzi, sumienie nie pozwalało jej oszukiwać Chorążkowej, z którą żyła w wielkiej przyjaźni. Ostrowska przedstawia listy, pisane przez Chorążkę. Są to niesłychanie czułe i w podniosłych słowach pisane wyznania miłosne ,zazwyczaj kończące się ślubowaniem wzajemnej i dozgonnej wierności .


Krytycznego dnia, jak twierdzi Ostrowska. Chorążka w przypływie żalu popełnił samobójstwo. Przypadkowo znalazłszy się na ulicy, ujrzała denata w krwi. Wspomniała złożoną przysięgę, że jedno 
drugiego nie przeżyje. Przysięgi tej nie chciała złamać. Podniosła wtedy z ziemi rewolwer, z którego zastrzelił się Chorążka, i zdecydowała się popełnić samobójstwo. Niewprawna ręka przekreśliła zamiar połączenia się z Chorążką za grobem. Dzisiaj Ostrowska odpowiada przed Sądem Okręgowym w Warszawie, który zjechał na sesję wyjazdową do Łowicza. W imieniu wdowy po Chorążce z powództwem cywilnym występuje adw. K. Hecht, domagając się zasądzenia symbolicznej złotówki. W rzeczywistości zaś idzie o obronę czci zmarłego, na którego Ostrowska w wyjaśnieniach swych rzuciła cień.



Rzecznik powództwa powołał świadków, którzy ustalić mają, iż Ostrowska oddawana nosiła się z zamiarem zabójstwa nieczułego na jej zwiędłe wdzięki Chorążki i w tym celu nabyła rewolwer. Strzał o dany w tył głowy nie mógł pochodzić z ręki samobójcy i dowodzi tylko zbrodni z premedytacją i perfidni Ostrowskiej.


niedziela, 14 grudnia 2025

''Z WCZORAJSZEGO JARMARKU w Łowiczu. '' - 1877 r.

 


Powiadali starzy złośliwie:

„trzy gęsie, dwie niewieście — zrobiły jarmark w mieście.“

Chcemy przez kurtuazję dla płci pięknej przypuszczać, że kapitolińskie bohaterki więcej miały udziału w sprawianiu jarmarcznego gwaru, aniżeli nasze szlachcianki rodu ludzkiego, pochodzące po kądzieli wprost od zacnej matrony Ewy, herbu: Ogryzek.



Nie potrzeba być ekonomistą i statystykiem, — wystarczy być Grzegorzem, lub Walkiem ze Skierniewic jeżdżącym z pochówkiem własnego inwentarza na targ — aby skonstatować, że jarmarki w czasach dzisiejszych, a mianowicie z zaprowadzeniem dróg żelaznych i łatwiejszych środków komunikacyjnych straciły wiele ze swego wpływu na ruch handlowy i w ogólnym obrocie gospodarstwa krajowego stały się np.: tym czym dawne krzesiwka z hubką w stosunku do dzisiejszych zapałek szwedzkich. 

Kalendarz i pogoda, — o to dwie jedyne przyczyny naszej wycieczki do Łowicza. Kalendarz zapowiadał jarmark świętojański, — pogoda sprzyjała, więc skombinowawszy jedno z drugim wypadła peregrynacja nad Bzurę. W rzędzie owych 55-ciu pereł i perełek guberni Warszawskiej, Łowicz nie jest wcale "Perłą Uriańską " a jeżeli nią ma być koniecznie, to już chyba z rodzaju tych „zamarłych'', co utraciły blask i wartość dawną od chwili, kiedy przestały ozdabiać infułę biskupi łowickiej.



Dzisiaj to mieścina cicha, skromna, spotulniała, nawet się nie pyszni z tych kilku zabytków, co się jakoś w gruzy jeszcze rozsypać nie chcą; tu i ówdzie pleśnią starości pokryta, podobna do staruszki pochylonej wiekiem, ogłuchłej już i niedowidzącej, a z przyzwyczajenia szukającej jeszcze towarzystwa i przyjmującej chętnie gości u siebie. Na starym rynku dwie epoki bardzo znacznie pomieszały się już z sobą. Z jednej strony kamienną koronką u szczytu wystrojona kanonia, odległe gdzieś pamiętająca czasy trzyma się, chociaż z biedą jako-tako; z drugiej na boku w smacznym stylu stanął młodszy od niej o wiele ratusz, brunatną farbą silnie przeciągnięty. Styl to zaiste smaczny, bo budynek wygląda, jakby z czekolady urobiony. Młodzik nowożytny, niestety, i odwieczna staruszka nie widzieli się dotychczas, kościół farny stanął im w drodze i przeszkodził poznaniu. Szkoda, że kościoła nie mogliśmy zwiedzić i przypatrzeć się między jego osobliwościami oryginalnemu portretowi, któregoś z członków dawnej sufragani, obdarzonemu fantazją artysty, czy wybrykiem natury — dwoma nosami i dwiema parami oczu na jednej twarzy. Ile ten wyjątkowy człowiek, jeżeli istniał rzeczywiście, widzieć i czuć w swoim czasie musiał!... W kościele ludu tłoczyło się mnóstwo, z pieśnią i modlitwą na ustach. Reszta co miejsca wewnątrz nie znalazła, przytulała się do murów kościoła, jak do łona jedynego przyjaciela i szeptała mu swoje troski, potrzeby i tajemnice duszy. Pismo powiada, że modlitwa wiernych skały przebija, więc i przez mur kościelny przeciśnie się do Boga!...

Jeżeli chodzi o wyliczenie wszystkich osobliwości miasta powiatowego oprócz cukierni, apteki, handlu win, w którym sprzedają także czapki, oryginalnych kramików z mydłem, cebulą, kantorem pism periodycznych etc. etc, — to nie wolno pominąć dwóch objawów postępu i komfortu miejskiego w postaci budek sodowych urządzających sobie konkurencję w odległości trzydziestu kroków. Dwa razy do roku miasto ożywiało się niezwyczajnie, na św. Jana i św. Mateusza. Wtedy Tkaczewem i ulicą Warszawską wzbijały się kłęby kurzu i do miasta z wszech stron wbiegały kasztanki, siwki, taranty, hulanki, ogiery, klacze, źrebce et tutti ąuanti z rodzaju jednokopytnych potomków Bucefała i bardzo dalekich kuzynów Fantaski, Thetydy, Przedświta itp.

Targ koński zapełniał się wozami, bryczkami, koczami, ruch, rejwach, gwar, chaos, koń i człowiek mieszali się z sobą w jakiś różnobarwny konglomerat. Rżenie koni i głos ludzi spływały się w dysharmonię jarmarczną podtrzymywaną trzaskaniem z bata, mlaskaniem, pogwizdywaniem i tętentem kopyt. Typowe postacie wieśniaków, faktorów, handlarzy, kupców, roiły się i przeciskały w tłumie, grupując w rodzajowe obrazki dopraszające się żywcem przeniesienia na płótno. Bywało dawniej, jarmarki w Łowiczu odbywały się wystawnie i z paradą. W mieście wrzało jak w samowarku, konie przyprowadzano jak cacka, godne choćby marmurowych żłobów magnatów , było patrzeć na co, zapalić się, rozgrzeszyć. Pieniążki kursowały szybko z rąk do rąk, interesy szły galopem, nawet konie miały weselszą minę. A każde kupno musiało być „oblane'' i to suto, czasem aż za suto. Po interesach szukano rozrywki. Podobno na czas jarmarków zjeżdżał nawet teatr i w stajni przemienionej na świątynię sztuki śpiewano opery przy fortepianie i kwartecie smyczkowym. Z tego wszystkiego pozostały dzisiaj rozerwane ogniwa, stajnie stoją jak dawniej, kwartet smyczkowy grywa ciągle jeszcze (Boże bądź miłościw uszom nieszczęśliwych słuchaczy!) może by się i klawicymbał jaki znalazł tylko najważniejszej zabrakło rzeczy, śpiewaków. Powiadają, że „bracia szlachta'' podochociwszy sobie, to i szczęścia w grze szukać tu lubiła. A bywało pono i tak, że z braku stołu do kart, zdejmowano drzwi z zawias, układano na dwóch beczkach i dalej na... kierową damę! Powiadają,— (przysięgać nie będziemy), że los figle płatał nie lada. Nieraz na jednej małej karcie zmieściła się para koni i bryczka, i wszystkie pieniądze za sprzedane siwki i słowo honoru wartości ze sto rubli. Ba! opowiadają nawet o pewnym rycerzu pikowym, co aksamitną kamizelką na ostatnią stawkę, odegrał nie tylko swoje pieniądze, ale jeszcze zabrał partnerom pół tysiąca rubelków en gettu. A wino lało się inaczej, niż dzisiaj, bywało: kiedy szaleć na jarmarku, to już bez opamiętania.

Dziś, tradycja tego zaledwie została. Bogu dzięki.

Cienkie piwo i twarde podeszwy cielęce w kształcie kotletów, odchodzą wcale nie świetnie, z „braci szlachty'' rzadki jaki okaz zjawi się z miną konesera, popatrzy na liche szkapy, nawet o cenę nie spyta, siada na bryczkę i wyjeżdża z jarmarku. Szczęścia, chyba furmani na dyszlu jeszcze próbują. Prawdę powiedziawszy, to i patrzeć nie ma na co. Wczoraj np. na całym targu jedyny ogier gniady wodził rej i za 700 rs. gotów był pójść pod cudze siodło, tylko, że ani pana nowego, ani siodła nie znalazł. Inne biedne koniska, patrzyły tak litośnie, gryząc siano bez apetytu, smutnie jakoś, melancholicznie i stały u żłobu, jakby je na stracenie przyprowadzono, nie na handel. Kilka par tłustych, pokaźnych wołów z dumną pogardą żuło swoją strawę pomiędzy tymi prostymi chudzinami, w Wysokiem niby rozumieniu o swojej sturublowej wartości. W takim towarzystwie potomków cnej Rossynanty, jasno kościstej klaczy rycerza Don-Chichotka .wół podpasły mógł być wczoraj śmiało zarozumiałym , na łowickim targu. Oparty o węgieł domu z przygasłem okiem, z jakimś uśmiechem pół ironicznym, a pół bolesnym stał stary „faktor koński'' z rękami bezczynnie schowanymi w kieszeniach; kiwał głową, cykał przez zęby, czasem ziewając czapkę z tyłu głowy na oczy podsunął, podrapał się w brodę i znowu popadał w nudę nieznaną mu lat temu dwadzieścia.

- Kein Geschäft ! Mruczał od czasu do czasu .Co te dzisiejsze jarmarki warte ?śmiechu warte!

Bywaj grodzie nad bzurski, bywaj!—nie zobaczysz nas więcej, chyba twój jarmark zostanie zmieniony na rolniczo-przemysłową wystawę prowincjonalną, co będzie miała rzeczywistą rację za sobą, jako brak postępu gospodarstwa krajowego, i na której łyse kobyły będą kompromitowały gniadego ogiera.




poniedziałek, 1 grudnia 2025

Z ''miłości ''wyskoczyła przez okno...? Skierniewice 1886 r,

 


Lipiec -1886 r. Dworzec drogi żelaznej Warszawsko- Wiedeńskiej w Skierniewicach 

Fatalny wypadek wyskoczenia przez okno na dworcu kolejowym w Skierniewicach panny Cecylii G. wywołał smutne wrażenie. Szczegóły tego zdarzenia są już ujawnione i cała sprawa znajduje się w rękach sędziego śledczego, który aresztował moralnych sprawców wypadku.



Nieszczęśliwa   wygnanka  z  Prus.

Wypadek ten wywołał wielkie wrażenie i oburzenie nie tylko w mieście Skierniewice ,ale także w dyrekcji kolei wiedeńskiej ,która postanowiła zaopiekować się nieszczęśliwą pasażerką .Pierwsze zeznania panny Gabrieli po przyjściu do przytomności ,zgodne jest z poniższymi szczegółami . Panna Gabriela Grocholska guwernantka z Poznania ,otrzymała rozkaz wydalenia z miejsca pracy za niedostateczne przykładanie się do germanizacji, oddanych pod jej opiekę edukacyjną dzieci. Feralnego dnia jechała do Warszawy celem otrzymania nowego miejsca zamieszkania i podjęcia pracy nauczycielki .W Skierniewicach spotkał ją przykry wypadek spóźnienia się do pociągu ,który odszedł w kierunku Warszawy .Był to ostatni pociąg i biedna pasażerka zmuszona zaistniałą sytuacją ,postanowiła  czekać do rana . Swą pomoc zaoferował miejscowy stacyjny telegrafista ,człowiek już nie młody ,poważnie wyglądający i zaprosił w gościnę do swego mieszkania guwernantkę z Poznania. Dziewczę zaufało poważnemu człowiekowi ,który wraz z drugim młodszym towarzyszem powziął zamiar uczynienia haniebnego czynu na osobie spóźnionej pasażerki. Nastawił samowar ,postawił na stole kieliszki , karafkę mocnego trunku ,jak twierdził dla rozluźnienia atmosfery i kazał się pannie Gabrieli  rozbierać .P. Gabriela dla ocalenia honoru wyskoczyła oknem i upadła na bruk od strony miasta.



Niegodni sprawcy wypadku zamknęli szybko okno i przestrachem zdjęci nie mieli odwagi nawet zejść na dół dla zobaczenia co się stało dziewczynie .Dopiero po upływie może godziny omdlałą Gabrielę dostrzegł stróż nocny obchodzący swój rewir i udzielił pomocy . Po przewiezieniu do szpitala, okazało się iż nieszczęśliwa panna ma złamaną dwukrotnie nogę i rozbitą głowę .Obrażenia są ciężkie i życiu ofiary grozi niebezpieczeństwo .Nadmienić  trzeba, że nieszczęśliwa budzi ogólne współczucie pomiędzy mieszkańcami Skierniewic, którzy licznie nawiedzają chorą, a telegrafista, który był powodem smutnego wypadku, otrzymał zwolnienie ze służby drogi żelaznej.

Sprowadzono z Warszawy chirurga dla zestawienia w dwóch miejscach złamanej nogi. Chora przesłuchiwana drugi raz przez sędziego śledczego zrzekła się wszelkich pretensji do sprawcy jej nieszczęścia, który chcąc naprawić swą winę, oświadczył się o rękę .Panna Grocholska, pozostaje na kuracji w szpitalu na koszt zarządu drogi żelaznej i obecnie ma się znacznie lepiej.




17 luty 1887 r.

Przez dwa dni toczyły się w sądzie okręgowym rozprawy w sprawie telegrafisty ze Skierniewic, Edwarda Czaczkowskiego. Ponieważ sprawa sądzoną była przy drzwiach zamkniętych, zaznaczyć trzeba , że obronę za oskarżonym wnosił adwokat- przysięgły .J. M. Kamiński. W pierwszej instancji po płomiennej mowie obrońcy oskarżonego zapadł wyrok, którym Czaczkowski został w zarzucie unieszczęśliwienia guwernantki Gabrieli uniewinniony. Obrońca oparł swą mowę na zeznaniach ofiary ,argumentując że nie znajoma pasażerka ,której swą pomoc zaoferował p. Edward ,zrzekła się wszelkich pretensji do oskarżonego i że wkrótce ze swym domniemanym sprawcą, niefortunnego zdarzenia sprzed kilku miesięcy ,stanie na ślubnym kobiercu.

(Panna Gabriela nie doczekała ślubnego wianka ,wyniku powikłań po upadku z okna ,zmarła )

18 marca 1888 r.

Od wyroku tego prokurator założył protest do izby sądowej, domagając się kary dla oskarżonego z art. 1525 kod. kar. Że wyniku zdarzenia z lipca 1886 r o którym mowa ,Gabriela Grocholska poniosła śmierć na skutek doznanych obrażeń po wyskoczeniu oknem z mieszkania telegrafisty E. Czaczkowskiego .Sprawa ta w izbie sądowej sądzoną była w II. departamencie kryminalnym w Warszawie. W izbie Czaczkowski uznany został za winnego zarzucanego mu przestępstwa i skazany po pozbawieniu wszystkich praw stanu na zesłanie i osiedlenie w odległych miejscowościach Syberii.







czwartek, 27 listopada 2025

Zabójstwo kochanki z Łowicza (1933 r.)

 


Głośna była sprawa znalezienia nad Wisłą, na wybrzeżu praskim tajemniczych zwłok kobiety, będącej w zaawansowanej ciąży z przestrzeloną skronią. Zagadka dla śledczych rozwiązała się po dwóch tygodniach gdy do prosektorium zgłosiły się dwie wieśniaczki w łowickich strojach i dopiero one rozpoznały zwłoki, jako Władysławy Szrajberównej, służącej. 



Z osobą Szrajberówny związana jest historia romansu bez "Happy endu" Ta młoda, ładna dziewczyna, pełna temperamentu miała już 5-letniego nieślubnego syna, imieniem Ryszard, zanim poznała mieszkającego po sąsiedzku, w tym samym domu przy ul. Konopackiej 10 — elektromontera Czesława Bendycha, który choć był żonaty, lubił także poboczne flirty. Nawiązał więc bliższe stosunki z Łowiczanką, a gdy żona dowiedziała się o wszystkim — rzucił ją po prostu i razem z kochanką wyjechał do jej rodziny, do Łowicza, gdzie występował jako „narzeczony". Zamieszkali oboje u brata Szrajberówny, ale nie było przed nimi żadnego celu...Bendych nie miał pracy i czekał, aż mu kochanka da pieniędzy, pozostając całkowicie na jej utrzymaniu. Gdy pieniądze się wyczerpały i stosunki zaczęły się psuć, bo Bendych miał usposobienie leniucha, zwykłego wałkonia. W tym czasie Władysława zaszła w ciążę, kochanek próbował wyciągnąć ją z tej opresji, ale sztuczne poronienie nie odniosło skutku.

Ciąża powiększała się, doprowadzając Bendycha, nie mającego żadnych widoków na przyszłość do ataków szału. Zaczął upijać się, bił i kopał dziewczynę, aż w obronie jej stanął brat i wypędził Bendycha ze swego domu, W gorączce braku pieniędzy, domagał się od kochanki, aby , sprzedała za 1.000 zł. swego synka ,dawnej swej chlebodawczyni która do chłopca była bardzo przywiązana i często posyłała dla niego pieniądze. Władysława oparła się jednak temu niegodziwemu żądaniu, a wtedy kochanek wszedł w konszachty z nieślubnym ojcem synka Szrajberówny, udzielając mu za 50 złotych plugawych wiadomości o dziewczynie, jakoby już przedtem miała dwoje nieślubnych dzieci, co miało znaczenie dla procesu o alimenty. Zgęszczona atmosfera doprowadziła, wreszcie do tego, że Bendych postanowił porzucić kochankę i postanowił pogodzić się z żoną i z tą myślą wyjechał do Warszawy. Przybyła tu także za nim, będąca już w siódmym miesiącu ciąży Szrajberówna, żądając, aby jakoś z nią po ludzku załatwił sprawy przyszłości ich dziecka i ich samych . Unikał jednak spotkań z nią, lecz upilnowała go, gdy wychodził z knajpy. Poszli razem nad Wisłę ,gdzie kategorycznie powiedział że z nią zrywa. Ona jednak próbowała go ugłaskać, zarzuciła mu na szyję ramiona, przytuliła się i zaproponowała coś, czego by dawniej nie odrzucił. On jednak był nieprzejednany. W czasie pokus, gdy zbyt silnie go ścisnęła za […] ''oszalał z bólu'' choć kilka miesięcy wcześniej znosił go z przyjemnością , wyciągnął rewolwer i przytulonej do niego dziewczynie strzelił w głowę .

Po zabójstwie udał się do domu, zjadł kolację dumając , że zbrodnia się nie wyda. Zaproponował żonie wieczorny spacer nad Wisłą .Po powrocie położył się spać.

Na rozprawie przyznał się do winy ,ponawiając swe zeznania ,co do ostatecznych przyczyn jego zachowania i oddania śmiertelnego strzału. Na ten czas zarządzono tajność rozprawy.

Oskarżonego bronił były sędzia Millak.

Sąd skazał Bendycha na 12 lat.






''W szale pijackim zamordował żonę '' - Łowicz 1939 r.

  W mieszkaniu Gajdów przy ul. Kutnowskiej w Łowiczu odbywało się przyjęcie dla zaproszonych gości. M. inn.. na przyjęciu byli małżonkowie F...