Łączna liczba wyświetleń

69974

niedziela, 11 maja 2025

Sprawa karna o uszkodzenie ...kamienia -Skierniewice 1955 r.


 Członkowie kolegium karno - orzekającego Prezydium PRN w Skierniewicach rozpoznawali sprawę chyba bez precedensu dotychczas w sądownictwie polskim. Była to sprawa mieszkańca wsi Zapady  pow. skierniewickiego Jana Przytusktego, oskarżonego o uszkodzenie... głazu pochodzenia lodowcowego — uchodzącego za  obiekt zabytkowy, a leżącego pod tą wsią przy szosie do Rawy Mazowieckiej, Zabytkowy głaz narzutowy, otoczony wałem ziemnym, ma ok. 40 m obwodu, jest więc tak wielki jak dom.  Pan Jan  budując sobie domostwo uszkodził objętego ochroną olbrzyma przez odłupanie kilku kamiennych odłamków na fundamenty. W wyniku tej sprawy, Przyłuski skazany został na grzywnę w wysokości 100 złotych, udowodniono bowiem, iż wiedział on o zabytkowym charakterze głazu.




sobota, 3 maja 2025

 Cudownie uzdrowiona  na Jasnej Górze - p. Gabriela z Łyszkowic 1886 r.

 



Dzienniki warszawskie ogłosiły w sierpniu bieżącego roku wiadomość o cudownym uzdrowieniu w kościele na Jasnej Górze w Częstochowie niejakiej Kobylińskiej, która o kulach przybywszy do kościoła, wyszła stamtąd o własnej sile. Wypadkowi temu teraz dopiero nadaje niesłychany rozgłos rząd rosyjski, nakazujący z urzędu drukować, jakoby sprostowanie tego faktu, polegające na opinii lekarzy, utrzymujących, iż Kobylińska była historyczką Z urzędowego komunikatu odnosi się to jedno wrażenie, że pobożna wiara w cud częstochowski, o którym pisma nasze bez wszelkich uwag uczyniły wzmianki grubo nie podobała się rosyjskim urzędasom .


( Kurier  Warszawski  dn.  18 sierpnia  - 1886 r. nr.227 a )

- Uzdrowienie :

W czasie ostatniego odpustu w Częstochowie, tak licznie zebrani pielgrzymi, jak i mieszkańcy miejscowi i okoliczni zainteresowani byli niezmiernie faktem, jaki wydarzył się na Jasnej Górze. Podług wiarygodnych informacji, zebranych na miejscu, rzecz się tak miała. Zeszłej soboty przybyła na odpust p. Gabriela Kobylińska, osoba w średnim wieku, żona obywatela z powiatu łowickiego, zupełna kaleka na nogi, z których lewa skrzywiona, a prawa zupełnie bezwładna. Pani K., cierpiąc od dawna na nogi, z trudnością mogła posuwać się przy pomocy dwóch szczudeł, a do Częstochowy przybyła w towarzystwie dwóch kuzynek, które w drodze były opiekunkami chorej. Na drugi dzień po przybyciu do Częstochowy, to jest w niedzielę, w sam dzień odpustu, pani Gabriela  z wysiłkiem przybyła do kaplicy na Jasną Górę i w czasie nabożeństwa, leżąc krzyżem, po pewnym przeciągu czasu wydała okrzyk zdziwienia, po czym wstała o własnej sile, a oznajmiając o tym zebranym, pozostawiła na ziemi szczudła, których dotąd używała. Fakt ten bez żadnych komentarzy podajemy, podłóg protokołu spisanego w zakrystii i komunikowania bezzwłocznie tak władzy duchownej, jak i świeckiej, a niemniej opublikowanego z ambony zebranym z różnych stron kraju i z zagranicy pielgrzymom, z tym nadmienieniem, że pani K. na udowodnienie nagłego uzdrowienia podała nazwiska lekarzy, którzy ją dotąd leczyli, jak również osób, które wiedziały o jej kalectwie.


( Kurier  Warszawski  dn.  21 sierpnia - 1886 r. nr. 230 b. )

-Uzdrowienie :

Otrzymaliśmy list następujący:

„Wyczytawszy w numerze  227-ym Kurjera artykuł o uzdrowieniu Gabrieli Kobylińskiej i znalazłszy pewne niedokładności, czuję się w obowiązku sprostowania takowych. Uzdrowiona nie jest żoną obywatela, tylko córką pisarza sądu gminnego, zamieszkałego w miasteczku Łyszkowice, w pow. łowickim, panną, w wieku lat 26, udała się zaś do Częstochowy nie pod opieką kuzynek, lecz w towarzystwie żony obywatela z łowickiego i nauczycielki. Nadmieniam i stwierdzam przy tym, że fakt uzdrowienia córki mojej Gabrieli miał miejsce w sposób opisany w Kurierze i że oprócz wyprostowania się zupełnego skrzywionej nogi i odzyskania władzy w drugiej, ustąpił również paraliż krzyża, na który dotąd cierpiała, o czym zresztą prowadzi się urzędowe śledztwo i co potwierdza parotysięczna  wyznaniowa ludność miejscowa, pośród której wiele osób zajmuje wybitniejsze stanowiska.

                Aleksander Kobyliński


( Kurier  Warszawski  dn. 1 października - 1886 nr. 271 b )

- Komunikat : 

W sierpniu r. b. niektóre gazety warszawskie (Kurier warszawski, Dziennik dla wszystkich i inne), widocznie na zasadzie otrzymanych kłamliwych doniesień, zamieściły wiadomość o cudownym jakoby uzdrowieniu niejakiej Kobylińskiej w kościele częstochowskim. Na skutek tego wyjaśnia się, że mieszkanka  wsi Łyszkowice, pow. łowickiego, córka pisarza sądu gminnego łyszkowickiego, panna Gabriela Kobylińska, licząca lat 26, skutkiem śmierci matki w kwietniu r. 1884-go popadła w stan nerwowo-histeryczny, który ją zmuszał do pozostawania przez czas pewien w domu i leżenia w łóżku. Później jednakże gdy została odesłaną do szpitala łowickiego i przebywa tam około ośmiu miesięcy, przyszła do zdrowia i chociaż chodziła o kulach, nie wynikało to jednak z konieczności, lecz ze zwykłej osobom nerwowym trwożliwości , niedowierzania we własne wyzdrowienie i obawy ponowienia się przypadłości nerwowych. Z opisu przebiegu choroby skreślonego w szpitalu łowickim okazuje się, że już podczas pobytu w tymże szpitalu Kobylińska mogła chodzić, wychodziła na podwórze i przechadzała się, skutkiem czego została wypisaną ze szpitala. Przebieg jej choroby, według opinii lekarzy, odbywał się normalnie, sama zaś choroba była następstwem najpospolitszego, rozstroju nerwowego całego organizmu, tak że po wyjściu ze szpitala Kobylińska mogła w każdym czasie, gdyby  chciała, rzucić kule i chodzić swobodnie bez nich. Wywód ten potwierdza w zupełności zachowanie się Kobylińskiej po wyjściu ze szpitala, na wolności. Na trzy tygodnie przed bytnością w Częstochowie, przychodziła ona do szpitala łowickiego po poradę i widziano ją idącą swobodnie, szybkim krokiem o kulach. W ostatnich dniach lipca widziano ją chodzącą po wsi swobodnie o jednej tylko kuli. Wreszcie dn. 1-go sierpnia, na cztery dni przed rzekomo cudownym uzdrowieniem, widziano ją na przechadzce, z lekka tylko wspierającą się na kuli.























piątek, 2 maja 2025

Z izby sądowej ...(gmina Godzianów - 1878 rok)

 

Godzianów, kościół św. Stanisława ok.1902 r.  


''Sąd sądem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie”  

'' Onegdaj rozegrał się w sądzie okręgowym jeden z najciekawszych procesów, jaki kiedykolwiek zdarzyło się nam spotkać. Niedaleko od Warszawy, w powiecie skierniewickim , leży niewielka wioska - Godzianów. Domy w niej schludne, gospodarne zamożni i rządni, w środku wioski kościół, opodal szkółka, a na szarym końcu karczma. W karczmie tej dość gwarno, ale rzecz szczególna (stwierdzona w śledztwie sądowym przez miejscowego karczmarza chrześcijanina), w całej osadzie istnieje tylko jeden pijak nałogowy, zakrapiający się gorzałką, reszta nie używa wcale trunków , lecz piją   jedynie piwo. Moralność ogólna tak wielka, że każdy spokojnie zasypia, pewny iż nic mu zginąć nie może. Otóż w r. 1878 zdarzył  się w tej wiosce fakt tak niezwykły, iż na wieść o nim powstało straszne larum. Jednej z  mieszkanek Godzianowa zniknęła spódnica wełniana. Podejrzenie paść mogło na jedną tylko w całej wiosce dziewczynę, którą raz już przed kilku laty złapano na gorącym uczynku. Dziewczyną tą wystawioną już od dawna na indeksie wioski, była Michalina Kowara. To też sołtys i pod sołtys dowiedziawszy się o zaistniałym wypadku kradzieży  , pospieszyli natychmiast do mieszkania Kowary, i zabrawszy jej własną spódnicę, wręczyli jako wynagrodzenie poszkodowanej. Kowara jednak nie chciała się przyznać do winy, lecz  przeciwnie domagała się oddania zabranej spódnicy. Sołtys jednak był innego zdania . Chcąc ją zmusić do przyznania się do winy, związał na znak hańby dwa wielkie palce u rąk sznurkiem i sznurek ten nakręcił za pomocą patyka koło palców. Następnie zwołał całą gromadę. Stało się to według starodawnego zwyczaju ,przez rozsyłanie tzw. kuli , tj. polana drzewa, obnoszonego z chaty do chaty. Kto żył, pospieszył na plac przed kościołem. Wezwana powtórnie do przyznania się Kowarówna , odmówiła i tym razem. Wówczas rozpoczęło się coś w rodzaju sądu Bożego. Sołtys pociął na równe kawałki kilka źdźbeł słomy i kazał wszystkim obecnym wziąć owe kawałki do ust. Wszyscy wiedzieli już, co to ma znaczyć. Według powszechnego  przekonania, słomka miała uróść w ustach winnego. Po chwili było wszystko jasne. Wszystkie kawałki były równe, jedna tylko Kowarówna  odgryzła swój, w obawie, czy aby  nie urósł. Gromada nie miała już więc żadnych wątpliwości, naradzano się tylko nad wymiarem kary. Jeden ze starszych gospodarzy, łagodniejszego serca, proponował, aby obwiniona poczęstowała całą gromadę napitkiem, i każdemu z gospodarzy ukłoniła się trzykrotnie do kolan, przepraszając  za wstyd i hańbę wyrządzoną wiosce. Nie przyjęto jednak tego wniosku i uchwalono karę daleko surowszą . Zarzucono Kowarze na głowę worek, przewrócono  ją na  ziemię i każdy z gospodarzy wymierzył pewną ilość uderzeń pasem  . Liczba ta jednak była ograniczoną, a stosowała się do ilości ziemi posiadanej przez gospodarzy. Jedni więc bili po dwa, trzy i cztery razy, inni po razu tylko. Lagi nie musiały być zbyt dotkliwe, Kowara bowiem wprost z placu egzekucji udała się do karczmy, aby pokrzepić się po tych, jak się wyrażała „chrzcinach." Za to wszystko 41 gospodarzy wsi Godzianów z sołtysem, Tomaszem Śmieszkiem , na czele, pociągnięci zostali do odpowiedzialności sądowej , a oskarżenie zwracało się głównie przeciw sołtysowi, jako inicjatorowi całego przestępstwa, spełnionego jakoby z jego namowy. Prokurator domagał się kary za znęcanie sią nad Michaliną Kowara. Zeznania pod sądnych i świadków były niezmiernie ciekawe. Twierdzili oni, że obyczaj podobnej publicznej kary trwał w ich wsi od najdawniejszych czasów; że Kowara podległa srogiej karze, dlatego tylko, iż po raz drugi dopuściła się kradzieży. Za pierwszą kradzież karano przekonanego o winie rodzajem pręgierza, mianowicie prowadzano go z  workiem na plecach gromadnie po wsi, celem wzbudzenia w nim wstydu i zmuszenia do poprawy. Po wyjaśnieniu wszystkich tych szczegółów sąd uwolnił obwinionych od odpowiedzialności. Ciekawy obrazek wioski, która, pomimo tylu i tak licznych zmian oraz okoliczności, zachowała resztki patriarchalnych rządów staro-słowiańskiej gminy. Sam przebieg śledztwa sądowego był niemniej charakterystyczny. Prostoduszne  twarze obwinionych tchnęły prawdą i otwartością. Nie uciekali się oni do żadnych wykrętów, lecz przeciwnie kontrolowali jeden drugiego w zeznaniach, aby, broń Boże! nie zgrzeszył który kłamstwem. Kiedy przewodniczący składu sędziowskiego  zapytał jednego z podsądnych, ile razy uderzył Michalinę Kowara, ten odpowiedział, że trzy, drugi z oskarżonych odezwał się natychmiast :

Nieprawda, cztery, bo masz  półtorej włóki gruntu.

Na na pytanie zaś, czy tak samo postępują ze złodziejami z innej wsi, wszyscy odpowiedzieli chórem :

Takich oddajemy do sądu, bo oni do nas nie należą !''




poniedziałek, 28 kwietnia 2025

Zabójstwo na zlecenie i wściekły pies -1934 rok

 

 

 Listopad 1934 r.

Sprawę budzącą wielką sensację, rozpatrywał Sąd Okręgowy na sesji wyjazdowej Skierniewicach.

''W tajemniczych okolicznościach zamordowany został młody wieśniak spod Skierniewic, Ignacy Rzepski. Zarąbała go siekierą służąca, Franciszka Białkówna. Choć fakt zabójstwa popełniony przez nią, nie ulegał wątpliwości, gdyż schwytano ją na miejscu zbrodni, władze śledcze nie mogły łatwo dojść pobudek tak ohydnego morderstwa. Białkówna początkowo dawała mętne i wykrętne odpowiedzi. Dopiero u sędziego śledczego przyznała się, że została namówiona do zabójstwa przez żonę Rzepskiego, która miała kochanka. Występna niewiasta, według słów Białkówny, skusiła ją do popełnienia morderstwa ,obietnicą dania jej posagu i dobrego ożenku. Wynajęcia dziewczyny do zabójstwa, było dla władz niespodzianką, bowiem takie sprawy prawie nie zdarzały się dotąd. O ile rozpowszechnione są zbrodnie, dokonywane przez wynajętych w tym celu drabów, to posługiwanie się dziewczyną, należy do unikatów. Dalsze okoliczności losu uwięzionej Białkówny, nie pozwoliły władzom na dokładniejsze wyświetlenie okropnej zbrodni. Białkówna w więzieniu dostała ataków furii i szału. Zaczęła gryźć ludzi, napadała na współtowarzyszki celi więziennej i rzucała się na dozorców. Z ust jej toczyła się pianą, a białka oczu wywracała w nieludzki sposób. Gdy skierowano ją do szpitala,lekarze doszli do nieoczekiwanych wniosków. Oto Białkówna została ukąszona przez wściekłego psa i sama dostała wścieklizny. Przez trzy dni konała wśród straszliwych męczarni. Na podstawie  zeznań Białkówny, osadzono w więzieniu Stanisławę Rzepską, pod zarzutem podżegania morderczyni do zbrodni. Do winy nie przyznała się dowodząc, że Białkówna pogryziona przez wściekłego psa jeszcze przed uwięzieniem, mogła zamordować Rzepskiego pod wpływem wścieklizny Na świadków, obrona powołała kilka więźniarek, współtowarzyszek z celi Franciszki  , do których ta miała przyznać się, że oskarża Rzepską przez zemstę.''





poniedziałek, 21 kwietnia 2025

Jesteśmy w okolicach Łowicza -Śmigus Dyngus


 

Wiadro wody wylane na głowę wpływa znakomicie na ostudzenie miłosnych zapałów …. ale czy tylko ?


''Księżacy Łowiczanie '' Aniela Maria Chmielińska (1868-1936)

[...] Drugi dzień Wielkiej Nocy. Przed świtaniem wyrusza młodzież, aby obejść pole przy śpiewie pieśni o Zmartwychwstaniu; na kopcach granicznych zakopuje palmę święconą, odmawia modlitwy. Palma chroni zasiewy od gradobicia.

Jest to dzień dyngusów i śmigusów. Dyngus: to podarek złożony z jajek. Dawny zwyczaj zanurzania dziewcząt w żłobach, beczkach, napełnionych wodą, zaginął; widuje się jeszcze chłopców, biegających po wsi z ręcznymi sikawkami; są to najczęściej przyrządy do wyrabiania kiełbas. Dziewczęta kryją się, zaczajone z wodą w garnuszkach. Młodzież kupuje coraz częściej wodę kolońską, a zwłaszcza perfumy i dyskretnie oblewa niemi wyróżniane dziewczęta[...]





fot.H. Rosiak wyd. Ruch 1973/74 dyngus w Popowie.




Wyd.Drużyny Harcerskiej - Łowicz  1937 r ( Zdzisław Pągowski.)


''Śmigus Dyngus, dobrze znany zwyczaj, który pozwala bezkarnie stłuc dziewczynę, żonę czy siostrę rózgą. Co więcej, później można ją jeszcze polać wodą. Zwyczaj ten pochodzi z czasów, gdy nasi słowiańscy przodkowie czcili bóstwa przyrody i natury, a w okresie marca i kwietnia organizowali imprezy mające uczcić zwycięską walką pomiędzy zimą a wiosną. Niewielu wie, że nim chrześcijaństwo zasymilowało ten zwyczaj, podpinając go pod Wielkanoc, były to dwie, zupełnie różne tradycje...''

https://www.naszeszlaki.pl/archives/38498


Sprawa karna o uszkodzenie ...kamienia -Skierniewice 1955 r.

  Członkowie kolegium karno - orzekającego Prezydium PRN w Skierniewicach rozpoznawali sprawę chyba bez precedensu dotychczas w sądownictwie...