Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 1 grudnia 2025

Z ''miłości ''wyskoczyła przez okno...? Skierniewice 1886 r,

 


Lipiec -1886 r. Dworzec drogi żelaznej Warszawsko- Wiedeńskiej w Skierniewicach 

Fatalny wypadek wyskoczenia przez okno na dworcu kolejowym w Skierniewicach panny Cecylii G. wywołał smutne wrażenie. Szczegóły tego zdarzenia są już ujawnione i cała sprawa znajduje się w rękach sędziego śledczego, który aresztował moralnych sprawców wypadku.



Nieszczęśliwa   wygnanka  z  Prus.

Wypadek ten wywołał wielkie wrażenie i oburzenie nie tylko w mieście Skierniewice ,ale także w dyrekcji kolei wiedeńskiej ,która postanowiła zaopiekować się nieszczęśliwą pasażerką .Pierwsze zeznania panny Gabrieli po przyjściu do przytomności ,zgodne jest z poniższymi szczegółami . Panna Gabriela Grocholska guwernantka z Poznania ,otrzymała rozkaz wydalenia z miejsca pracy za niedostateczne przykładanie się do germanizacji, oddanych pod jej opiekę edukacyjną dzieci. Feralnego dnia jechała do Warszawy celem otrzymania nowego miejsca zamieszkania i podjęcia pracy nauczycielki .W Skierniewicach spotkał ją przykry wypadek spóźnienia się do pociągu ,który odszedł w kierunku Warszawy .Był to ostatni pociąg i biedna pasażerka zmuszona zaistniałą sytuacją ,postanowiła  czekać do rana . Swą pomoc zaoferował miejscowy stacyjny telegrafista ,człowiek już nie młody ,poważnie wyglądający i zaprosił w gościnę do swego mieszkania guwernantkę z Poznania. Dziewczę zaufało poważnemu człowiekowi ,który wraz z drugim młodszym towarzyszem powziął zamiar uczynienia haniebnego czynu na osobie spóźnionej pasażerki. Nastawił samowar ,postawił na stole kieliszki , karafkę mocnego trunku ,jak twierdził dla rozluźnienia atmosfery i kazał się pannie Gabrieli  rozbierać .P. Gabriela dla ocalenia honoru wyskoczyła oknem i upadła na bruk od strony miasta.



Niegodni sprawcy wypadku zamknęli szybko okno i przestrachem zdjęci nie mieli odwagi nawet zejść na dół dla zobaczenia co się stało dziewczynie .Dopiero po upływie może godziny omdlałą Gabrielę dostrzegł stróż nocny obchodzący swój rewir i udzielił pomocy . Po przewiezieniu do szpitala, okazało się iż nieszczęśliwa panna ma złamaną dwukrotnie nogę i rozbitą głowę .Obrażenia są ciężkie i życiu ofiary grozi niebezpieczeństwo .Nadmienić  trzeba, że nieszczęśliwa budzi ogólne współczucie pomiędzy mieszkańcami Skierniewic, którzy licznie nawiedzają chorą, a telegrafista, który był powodem smutnego wypadku, otrzymał zwolnienie ze służby drogi żelaznej.

Sprowadzono z Warszawy chirurga dla zestawienia w dwóch miejscach złamanej nogi. Chora przesłuchiwana drugi raz przez sędziego śledczego zrzekła się wszelkich pretensji do sprawcy jej nieszczęścia, który chcąc naprawić swą winę, oświadczył się o rękę .Panna Grocholska, pozostaje na kuracji w szpitalu na koszt zarządu drogi żelaznej i obecnie ma się znacznie lepiej.




17 luty 1887 r.

Przez dwa dni toczyły się w sądzie okręgowym rozprawy w sprawie telegrafisty ze Skierniewic, Edwarda Czaczkowskiego. Ponieważ sprawa sądzoną była przy drzwiach zamkniętych, zaznaczyć trzeba , że obronę za oskarżonym wnosił adwokat- przysięgły .J. M. Kamiński. W pierwszej instancji po płomiennej mowie obrońcy oskarżonego zapadł wyrok, którym Czaczkowski został w zarzucie unieszczęśliwienia guwernantki Gabrieli uniewinniony. Obrońca oparł swą mowę na zeznaniach ofiary ,argumentując że nie znajoma pasażerka ,której swą pomoc zaoferował p. Edward ,zrzekła się wszelkich pretensji do oskarżonego i że wkrótce ze swym domniemanym sprawcą, niefortunnego zdarzenia sprzed kilku miesięcy ,stanie na ślubnym kobiercu.

(Panna Gabriela nie doczekała ślubnego wianka ,wyniku powikłań po upadku z okna ,zmarła )

18 marca 1888 r.

Od wyroku tego prokurator założył protest do izby sądowej, domagając się kary dla oskarżonego z art. 1525 kod. kar. Że wyniku zdarzenia z lipca 1886 r o którym mowa ,Gabriela Grocholska poniosła śmierć na skutek doznanych obrażeń po wyskoczeniu oknem z mieszkania telegrafisty E. Czaczkowskiego .Sprawa ta w izbie sądowej sądzoną była w II. departamencie kryminalnym w Warszawie. W izbie Czaczkowski uznany został za winnego zarzucanego mu przestępstwa i skazany po pozbawieniu wszystkich praw stanu na zesłanie i osiedlenie w odległych miejscowościach Syberii.







piątek, 28 listopada 2025

Pasażer na gapę …? 1931 r.


 

Bilety do kontroli ! Głos z przedziału -Trąbka! Jaka trąbka ? Jaki bilet...?

Pociąg relacji : Warszawa — Skierniewice. 

Do przedziału wchodzi konduktor. Jest nie w humorze. Pokłócił się przed chwilą w innym przedziale z jakimś pasażerem i teraz patrzy wrogo na wszystkich pasażerów i wszędzie szuka winowajców.

- Gdzie dla dziecka bilet? pyta ostro jakiejś wystraszonej kobieciny z dzieckiem na kolanach.

Dyć prosę pana mały jesce dwóch roków nie ma!

- Zapłaci pani za bilet i karę.

Dzieciak ma więcej niż pięć! 

-  O jej! Co te pan mówi! Toć ja męża będzie dopiero trzy lata, jak poznałam! 

A przedtem zawsze w uczciwości żyłam.

Następny pasażer melduje, że zgubił bilet i że chce wykupić nowy.

- Zapłaci pan podwójnie oznajmia konduktor.

- Ależ panie — broni się pasażer, jest tu świadek, że miałem bilet. Jestem urzędnikiem...

 - Nic mnie nie obchodzi!

Niema rady. I kobieta z dzieckiem i pasażer, który zgubił bilet, muszą płacić karę.

Wszyscy w przedziale są oburzeni bezwzględnością konduktora. Jego to nie wzrusza. Wydaje bilety i pokwitowania i zabiera się do wyjścia.

  Hm ... Panie Ładny — odzywa się, milczący dotychczas, elegancko ubrany pasażer — szczęście, że mam teraz bilet. Ale daję wam kupieckie słowo, że z Warszawy do Skierniewic i ze Skierniewic do Warszawy jeździłem już z 20 razy bez biletu.

W przedziale powszechne zdziwienie. Konduktor udaje, że nie słyszał i wychodzi.

-  Czekaj bratku — myśli, będzie cię to kosztowało.

Skierniewice. Pociąg staje. W drzwiach wagonu ukazuję się przechwalający się jegomość. Konduktor chwyta go za rękaw.

-  Proszę ze mną.

- Co się stało? dziwi- się pasażer.

-  Zaraz się pan dowie.

Wchodzą do zawiadowcy stacji.

- Ten pan — melduje konduktor — przyznał się przy świadkach ,że już z 20 razy jechał bez biletu z Warszawy do Skierniewic i z powrotem.

- Czy to prawda? — pyta zawiadowca.

- Prawda — odpowiada jak gdyby nic pasażer.

- Aha! — triumfuje konduktor

 -  Będzie pan odprowadzony do sądu — oznajmia zawiadowca. 

- Zapłaci, pan mój panie za wszystkie przejazdy. I czy wie, że to pachnie więzieniem . 

- Hm...20 razy bez biletu!
- Powiedz mi pan, jak się to Panu dawało? Jak pan to robił? -
— Bardzo proste. 

Jeździłem z Warszawy do Skierniewic ze Skierniewic do Warszawy moim własnym autem.





czwartek, 27 listopada 2025

Zabójstwo kochanki z Łowicza (1933 r.)

 


Głośna była sprawa znalezienia nad Wisłą, na wybrzeżu praskim tajemniczych zwłok kobiety, będącej w zaawansowanej ciąży z przestrzeloną skronią. Zagadka dla śledczych rozwiązała się po dwóch tygodniach gdy do prosektorium zgłosiły się dwie wieśniaczki w łowickich strojach i dopiero one rozpoznały zwłoki, jako Władysławy Szrajberównej, służącej. 



Z osobą Szrajberówny związana jest historia romansu bez "Happy endu" Ta młoda, ładna dziewczyna, pełna temperamentu miała już 5-letniego nieślubnego syna, imieniem Ryszard, zanim poznała mieszkającego po sąsiedzku, w tym samym domu przy ul. Konopackiej 10 — elektromontera Czesława Bendycha, który choć był żonaty, lubił także poboczne flirty. Nawiązał więc bliższe stosunki z Łowiczanką, a gdy żona dowiedziała się o wszystkim — rzucił ją po prostu i razem z kochanką wyjechał do jej rodziny, do Łowicza, gdzie występował jako „narzeczony". Zamieszkali oboje u brata Szrajberówny, ale nie było przed nimi żadnego celu...Bendych nie miał pracy i czekał, aż mu kochanka da pieniędzy, pozostając całkowicie na jej utrzymaniu. Gdy pieniądze się wyczerpały i stosunki zaczęły się psuć, bo Bendych miał usposobienie leniucha, zwykłego wałkonia. W tym czasie Władysława zaszła w ciążę, kochanek próbował wyciągnąć ją z tej opresji, ale sztuczne poronienie nie odniosło skutku.

Ciąża powiększała się, doprowadzając Bendycha, nie mającego żadnych widoków na przyszłość do ataków szału. Zaczął upijać się, bił i kopał dziewczynę, aż w obronie jej stanął brat i wypędził Bendycha ze swego domu, W gorączce braku pieniędzy, domagał się od kochanki, aby , sprzedała za 1.000 zł. swego synka ,dawnej swej chlebodawczyni która do chłopca była bardzo przywiązana i często posyłała dla niego pieniądze. Władysława oparła się jednak temu niegodziwemu żądaniu, a wtedy kochanek wszedł w konszachty z nieślubnym ojcem synka Szrajberówny, udzielając mu za 50 złotych plugawych wiadomości o dziewczynie, jakoby już przedtem miała dwoje nieślubnych dzieci, co miało znaczenie dla procesu o alimenty. Zgęszczona atmosfera doprowadziła, wreszcie do tego, że Bendych postanowił porzucić kochankę i postanowił pogodzić się z żoną i z tą myślą wyjechał do Warszawy. Przybyła tu także za nim, będąca już w siódmym miesiącu ciąży Szrajberówna, żądając, aby jakoś z nią po ludzku załatwił sprawy przyszłości ich dziecka i ich samych . Unikał jednak spotkań z nią, lecz upilnowała go, gdy wychodził z knajpy. Poszli razem nad Wisłę ,gdzie kategorycznie powiedział że z nią zrywa. Ona jednak próbowała go ugłaskać, zarzuciła mu na szyję ramiona, przytuliła się i zaproponowała coś, czego by dawniej nie odrzucił. On jednak był nieprzejednany. W czasie pokus, gdy zbyt silnie go ścisnęła za […] ''oszalał z bólu'' choć kilka miesięcy wcześniej znosił go z przyjemnością , wyciągnął rewolwer i przytulonej do niego dziewczynie strzelił w głowę .

Po zabójstwie udał się do domu, zjadł kolację dumając , że zbrodnia się nie wyda. Zaproponował żonie wieczorny spacer nad Wisłą .Po powrocie położył się spać.

Na rozprawie przyznał się do winy ,ponawiając swe zeznania ,co do ostatecznych przyczyn jego zachowania i oddania śmiertelnego strzału. Na ten czas zarządzono tajność rozprawy.

Oskarżonego bronił były sędzia Millak.

Sąd skazał Bendycha na 12 lat.






środa, 26 listopada 2025

,,Jadzia Łowiczanka '' zwana "piękną Zośką"

 


"W  krótkim  czasie  i  tak  cię  jasny  piorun  strzeli".

Nazywano ją „piękną Zośką”,

Dzięki chłopomanii, ody na ,, ludowość "jaka ogarnęła świat w latach 20. i 30. XX wieku, młode dziewczyny ze wsi pozowały w strojach ludowych profesorom i studentom Krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Najczęściej po sprzedaniu jaj i serów na Rynku Kleparskim ,siadały pod gmachem Akademii i czekały na propozycje. Był to dla nich dodatkowy dochód, choć okupiony ciężko, bo pozowanie narażało je na pomówienia i plotki we wsi i zazdrość mężów.  

,,Jadzia Łowiczanka' 'stała się ulubioną modelką artystów, Piotra Stachiewicza, Wojciecha Kossaka ,Wincentego Wodzinowskiego ,oraz wielu innych. Byli i tacy, którzy klękali i prosili o więcej... Zośka miała zasady,  swe wdzięki postanowiła prezentować jedynie przed tym któremu powie sakramentalne ,,Tobie Mężu,, ,nie pozowała do aktów! Nieziemsko piękna, skromna ,miła, ciemne włosy, piękna szlachetna twarz ,cudownie wykrojone usta. Już od najmłodszych lat wszyscy zwracali na nią uwagę. Pozowała głównie w tradycyjnym stroju krakowskim ,ale  nie tylko ,jej popularność, nietuzinkowa uroda, jak i tragiczny los przeszły do historii.



Obiegowe opinie o zepsuciu w świecie artystycznym odbiły się także niekorzystnie na małżeństwie samej Zofii Frontczakówny i być może doprowadziły ją do tragicznego końca.

W maju 1927 roku krakowscy malarze nie mieli zbyt wesołej miny. Stracili swoją ulubioną modelkę. Zofia Paluchowa ,zwana "piękną Zośką", przepadła jak przysłowiowy "kamień w wodę".

W słoneczną niedzielę 15 maja 1927 roku, ostatni raz widziano ,,Jadzię'' jak idzie w stronę domu w podkrakowskiej Dłubni, która dziś jest częścią nowohuckich Wzgórz Krzesławickich.W latach 30. XX wieku liczyła 25 domów.

Zofia Frontczakówna urodziła się w 1899 roku w chłopskiej rodzinie, w podkrakowskiej Dłubni. W środowisko krakowskich malarzy została wprowadzona jako młoda panna za pośrednictwem matki, która skorzystała ze znajomości, rekomendowała im córkę jako idealną modelkę. Świat artystyczny szybko zachwycił się Zosią ,trwało to do 1921 roku, miała już 22 lata i nadszedł najwyższy czas, aby „nadać sens życiu”i powiedzieć sakramentalne tak ,ślubuje Ci itd. Choć mogła mieć każdego, wybrała na męża szewca z podkrakowskich Zesławic ,Macieja Palucha. Nie wiadomo, czym mężczyzna zauroczył Zosieńkę, mimo to wygrywa los na loterii i trafia mu się żona, o jakiej inni mogli tylko pomarzyć. Po ślubie szewc Maciej wprowadził się do mającego mniej więcej trzy hektary gospodarstwa "Pięknej Zośki" w Dłubni. (stanowiącym jej własność) Artystyczny świat, w którym obracała się dziewczyna, był mu zupełnie obcy. Pozująca do obrazów najwybitniejszych malarzy Zosia mieszkała w jednej izbie z mężem i cielętami. Sąsiedzi niechętnie tam zachodzili, wszyscy się nowego sąsiada bali i raczej unikali kontaktu z nieprzyjemnym Maciejem ,nigdy nie było wiadomo, co Paluchowi strzeli do głowy. Żonkoś nie grzeszył ani schludnością ani zapałem do gospodarki, specjalnie nie zależało mu na poprawie warunków życia. Nie wylewający za kołnierz małżonek nie mógł poradzić sobie z zazdrością,nie pomagały także przytyki kolegów, którzy zazdrościli mu pięknej żony i odegrać mogli się jedynie snując historię dotyczące tego, co "piękna Zośka" ,,robi z malarzami,, ,którzy ją tak chętnie malują . W małżeństwie źle układało się od samego początku. Przez pierwsze lata Zosia godziła się ze swoim losem. Co roku rodziła dziecko. Z czworga przy życiu zostało dwoje. Zofia musiała sama dbać o rodzinę i nadal chodziła pozować, choć zdecydowanie rzadziej niż we wcześniejszych latach, trzeba było dzieci wyżywić a Maciej skąpił im i żonie nawet chleba. Od żony wymagał bezgranicznego posłuszeństwa i gotowości, kiedy tylko zbierało mu się na amory…Reagował awanturami na jakiekolwiek zachowanie żony, odbiegające od wyznaczonych przez siebie zasad, nic w zamian za to nie dając Mimo iż był szewcem, Zosia chodziła boso. Żonie nie szczędził tylko razów i niebotycznych awantur .Ówczesny proboszcz Dłubni często musiał wysłuchiwać skarg Zośki na brutalnego męża, który bił i głodził nie tylko ją, ale też dzieci, w złości zabierał jedzenie. Jej siostra, Honorata Ciepiela, kobieta o podobnej urodzie, opowiadała, że siostra nieraz przychodziła do niej z prośbą o jedzenie, bo mąż schował wszystko, co było w domu. Od pełnego awantur domu Paluchów zaczęli odsuwać się najbliżsi ,matka Zosi przeprowadziła się do innej córki.

„Piękna Zośka” dla świętego spokoju postanowiła zrezygnować z pozowania. Miała nadzieję, że dzięki temu z jej domu znikną ciągłe awantury i przemoc. Szybko okazało się, że nic to nie pomogło. Dziewczyna postanowiła jeszcze inaczej obłaskawić męża. Przepisała mu jedną czwartą swojej gospodarki. Prawdopodobnie liczyła, że kiedy Maciej poczuje się u siebie, zacznie należycie o wszystko dbać. Wreszcie nie wytrzymała. W lipcu 1926 roku pobita, posiniaczona Zofia Paluchowa opuściła męża i zamieszkała z dziećmi u swej ciotki, Katarzyny Żołdaniowej w Krakowie przy ul. Pasterskiej nr 8. 1 września 1926 roku wniosła do sądu dwa pozwy , jeden o alimenty od Palucha, drugi o to by cofnąć darowiznę gospodarstwa, z powodu niewdzięczności męża. Sąd zasądził alimenty, które Paluch płacił tylko na samym początku. Przestał po kilku miesiącach, co wymusiło na Paluchowej kontakty z mężem. Chodziła do niego, a właściwie do siebie, choć nie mogła tam mieszkać, by upominać się o pieniądze. Mąż migał się. Ale podczas jednej z takich wizyt – pisały o tym później niemal wszystkie krakowskie gazety – miał do niej powiedzieć w towarzystwie szwagra:

"W krótkim czasie i tak cię jasny piorun strzeli".



Zofia Paluchowa (zwana "piękną Zośką") przepadła jak przysłowiowy "kamień w wodę".15 maja 1927 udała się po odbiór zaległych alimentów. W tym też dniu była widziana po raz ostatni, kiedy wchodziła na teren swojego gospodarstwa, witana przez męża, to był koniec niespełna 28-letniej "pięknej Zośki".. 18 maja matka Zofii zgłosiła zaginięcie swojej córki do Prokuratury Sądu Okręgowego w Krakowie. Po zgłoszeniu zaginięcia Paluchowej i rozpoczęciu śledztwa zaczęto wyławiać fragmenty poćwiartowanych szczątków ludzkich z niedaleko płynącej rzeki Dłubni. Choć głowy nigdy nie znaleziono, na podstawie znaków szczególnych ustalono, że były to szczątki Zofii Paluchowej.



Prokuratura wniosła akt oskarżenia o zbrodnię morderstwa przeciwko Maciejowi Paluchowi. Rozprawa sądowa toczyła się przed trybunałem przysięgłych przy Sądzie Okręgowym Karnym w Krakowie. Szewc Maciej nie przyznał się do popełnienia morderstwa. Adwokaci Palucha starali się pokazać, że ofiara źle się prowadziła, a ich klient miał powody, by zachowywać się tak, jak się zachowywał. Przesłuchiwano zatem na przykład kelnera, który opowiadał, że "piękną Zośkę" widywał często, ubraną po miejsku i w towarzystwie różnych mężczyzn. Ofiarę zohydzano zresztą na różne sposoby, było to o tyle istotne, że wówczas w dawnej Galicji procesy odbywały się przed ławą przysięgłych.

Paluch przyznał się do winy w roku 1931, pisząc prośbę o ułaskawienie. Między innymi dzięki temu z więzienia wyszedł już w 1937 roku. Maciej Paluch odbywał wyrok w więzieniu w Wiśniczu Nowym, Dostał 15 lat ciężkiego więzienia. Sąd Najwyższy karę te obniżył do 12.Ciekawostką były dodatkowe obostrzenia, polegające m. in. na tym, że co miesiąc czekało go "twarde łoże" a w każdą rocznicę zbrodni dzień w ciemnicy. Po wyjściu z więzienia zamieszkał na Podgórzu w suterenie przy Zamojskiego 47, gdzie pozostał do końca życia, wiódł nędzny żywot żebraka przy kościele ,św. Marka Ewangelisty w Krakowie, zmarł 9 lipca, 1960 roku.






W lipcu 2023 roku w Teatrze Wybrzeże premierę miał spektakl Piękna Zośka w reżyserii Marcina Wierzchowskiego

Jej portrety znajdują się w wielu muzeach w Polsce i na świecie.

,,Jadzia Łowiczanka'', była  się ulubioną modelką  Piotra Stachiewicza.



Artysta malarz Piotr Stachiewicz w swojej pracowni w Krakowie.  


wtorek, 25 listopada 2025

Tragiczna miłość ,młodej wdowy ze Skierniewic /1930 r./

 


Poznali się w Skierniewicach - On dojrzały mężczyzna po czterdziestce ,Ona młodziutka wdowa lat 22 . Ich znajomość przerodziła się w romans i miłość ze w wzajemnością. Jak bywa w takich przypadkach jest też osoba trzecia w tym wypadku żona ,czterdziestoletnia kobieta ,która wiodła poukładane i dość spokojne życie przy boku swego wybranka Wilhelma porucznika W.P . Jeszcze w Skierniewicach ostrzegała męża ,aby zakończył znajomość ze ,,smarkulą '',która nie ma nic oprócz młodszego tyłka [... ] Ucieszyła się pewnego dnia gdy mąż oznajmił że dostał rozkaz wyjazdu do Krakowa ,co oznaczało nie tylko awans ,ale wiązało się też z przenosinami w nowe miejsce i zaczęcia wszystkiego od nowa .Dzień przed wyjazdem Marianna mówi mężowi że idzie na spacer ,pożegnać się ze znajomymi i Skierniewicami ,mając nadzieję że tu nigdy nie wróci . Tego dnia odwiedziła tylko jedną znajomą ,młodszą od siebie kochankę swojego męża ,która też miała na imię Marianna .Rozmowa ze ,,znajomą'' miła dość burzliwy przebieg – Kochanka oznajmiła że za Wilhelmem pojedzie na koniec świata ,Marianna ostrzegła młodszą Mariannę, że jak jeszcze raz pojawi się w ich życiu ,będzie musiała …....!



Kraków - niedziela 20 lipca 1930 r.



Budynek dawnych koszar wojskowych w Krakowie

Jest niedzielny poranek ,przed koszarami wojskowymi spaceruje młoda kobieta od czasu do czasu spogląda w okna koszarowych budynków .Około godziny ósmej wchodzi do biura przepustek ,informując podoficera pełniącego dyżur ,czy mógłby poinformować porucznika Wilhelma Hendla że oczekuje na niego na chodniku przed koszarami ''sprawa bardzo pilna''. Dyżurny wykręca numer wewnętrzny nr.13 do mieszkania porucznika ,który mieszka tam ze swoją żoną .Telefon odbiera Marianna informując że mąż jeszcze śpi ,słyszy od dyżurnego informację że na ulicy czeka na jej męża młoda kobieta ,której na imię Marianna . Odkłada słuchawkę sięga do szuflady ,bierze rewolwer Mauser model III ,kalibru 7,65 m , spogląda na śpiącego męża i wychodzi z mieszkania. Przed koszarami ,spotyka ,,starą znajomą ze Skierniewic'' ,między kobietami wywiązuję się znów burzliwa dyskusja .Starsza Marianna ,,po raz ostatni'' usiłuje nakłonić kochankę swojego męża do zerwania znajomości .Młodsza Marianna kategorycznie odmawia  w tej chwili pada strzał ,młoda kobieta pada na chodnik z raną postrzałową głowy po czole sączy się strużka krwi. Marianna Hendlowa odwraca się i podąża w kierunku ulicy H. Siemiradzkiego ,gdzie znajduje się filia komisariatu Policji Państwowej ,wchodzi do budynku ,kładzie na biurku policjanta pełniącego dyżur rewolwer informując że przed chwilą postrzeliła Mariannę Lackowską ze Skierniewic wdowę po sierżancie 18 pułk piechoty . 



Komenda Policji / ul. Siemiradzkiego Henryka24  


Lackowska raniona w głowę ,została przywieziona do szpitala w.

Łazarza, gdzie zmarła.



Szpital św. Łazarza w Krakowie 




Z ''miłości ''wyskoczyła przez okno...? Skierniewice 1886 r,

  Lipiec -1886 r. Dworzec drogi żelaznej Warszawsko- Wiedeńskiej w Skierniewicach  Fatalny wypadek wyskoczenia przez okno na dworcu kolejowy...